Reklama

Nie wiem, czy to rutyna, czy zwykła samotność – ale ostatnio moje życie przypomina bardziej cichy pokój, w którym wszystko ma swoje stałe miejsce. Mam 33 lata. Mieszkam sam. Pracuję zdalnie jako grafik. Codziennie te same śniadania, te same przerwy na kawę, te same godziny przed komputerem. Gdy kończę robotę, często siadam w kuchni i patrzę przez okno – jakby tam, za szybą, coś się miało wydarzyć. Ale nic się nie dzieje.

Reklama

Nie narzekam. Tylko czasem łapię się na tym, że uciekam. W myślach. Najczęściej do liceum. Do tych lat, kiedy człowiek czuł, że wszystko jest możliwe. Że świat jeszcze niczego nie przekreślił. Tam był sens. Może nieświadomy, ale był. Pamiętam długie przerwy, zapach kredy i ten szum rozmów na korytarzu. A najbardziej pamiętam Agatę.

Agata... miała w sobie coś, co trudno było nazwać. Nie była najpiękniejsza w klasie. Ale wystarczyło, że się uśmiechnęła, i wszystko inne przestawało mieć znaczenie. Miała w oczach światło. Jakby widziała więcej, rozumiała więcej. Ja, cichy, z nosem w książkach, nie miałem odwagi podejść. Ale wystarczyło mi, że mogłem na nią patrzeć z drugiej ławki. Nigdy się jej nie zwierzyłem. A potem... skończyliśmy szkołę i każde poszło w swoją stronę. Do niedawna byłem pewny, że już nigdy jej nie spotkam. Aż do zeszłego czwartku.

Stałem w kolejce po mleko w osiedlowym sklepie, zmęczony po pracy, zamyślony. I wtedy ją zobaczyłem. Stała przy regale z pieczywem z tym samym uśmiechem, który znałem sprzed lat. Spojrzała na mnie. I od razu mnie poznała.

– Tomek? Boże... To naprawdę ty?

Jakbyśmy się rozstali wczoraj. Jakby to wszystko – te wszystkie lata – nie miało znaczenia. Rozmawialiśmy przy kasie, potem jeszcze przy drzwiach. Zaczęła mówić o pracy, o tym, że właśnie się przeprowadziła. Ja udawałem, że jestem bardziej poukładany, niż jestem. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale zaproponowałem kawę. Przyjęła zaproszenie bez zawahania.

Spotkanie przy kawie

Kawiarnia była cicha, przytulna, z miękkim światłem i muzyką, której prawie nie było słychać. Siedzieliśmy przy stoliku pod ścianą, ja trochę spięty, ona swobodna, jakby to spotkanie było czymś zupełnie naturalnym. Mówiła dużo, z łatwością. O pracy w wydawnictwie, o książkach, które teraz redaguje, o tym, że czasem ma już dosyć Warszawy, ale jeszcze nie wie, gdzie mogłaby się przeprowadzić.

– Pamiętasz naszą polonistkę? – zapytała nagle, z uśmiechem. – Tę od „Lalki”, która zawsze mówiła „pan Prus” z takim nabożeństwem, jakby naprawdę go znała.

Parsknąłem śmiechem. Oczywiście, że pamiętałem. I od razu miałem przed oczami starą kobietę w długiej spódnicy i z notatnikiem w kratkę, którą zawsze trzymała przy piersi.

– Miała kota na punkcie Bolesława.

Agata się zaśmiała, trochę głośniej niż wypadało w tej kawiarni. To jej śmiech najbardziej mnie uderzył – nie zmienił się ani trochę. Był taki sam, lekki, trochę nieobliczalny.

Rozmawialiśmy długo. Wspominaliśmy klasowe wycieczki, wagary, tych nauczycieli, których się lubiło i tych, przed którymi każdy się chował. Powiedziałem jej, że przez jakiś czas próbowałem pisać, ale skończyło się na kilku opowiadaniach, których nawet nie wysłałem do żadnego czasopisma. Ona przyznała, że sama kiedyś marzyła o tłumaczeniu literatury francuskiej, ale życie jakoś to rozmyło. Złapałem się na tym, że patrzę na jej dłonie, jak trzymają filiżankę. Miała cienkie palce i delikatne ruchy. Cały czas wydawała się spokojna, obecna, ale nieco zdystansowana. Jakby prowadziła ze mną rozmowę, a jednocześnie siedziała trochę dalej, poza zasięgiem.

– A ty? Mieszkasz sam? – zapytała.

Zawahałem się. Nie chciałem brzmieć jak ktoś, kto szuka litości.

– Tak. Od kilku lat.

Kiedyś mówiłeś, że nie potrafisz być sam – rzuciła z lekkim uśmiechem.

Zdziwiłem się, że to pamięta. Byłem pewien, że tamte rozmowy w liceum nie miały dla niej żadnego znaczenia. Może jednak się myliłem?

– Czasem człowiek się tego uczy. Chociaż nie wiem, czy to dobrze.

– No właśnie. Może nie trzeba się uczyć wszystkiego – powiedziała, patrząc gdzieś za mnie, przez okno.

Zamilkliśmy na chwilę. W głowie miałem mętlik. Zacząłem analizować każde jej słowo, spojrzenie, gest. Szukałem znaków. Może ona też się cieszyła, że mnie spotkała? Może czegoś jej brakowało? Może to los...? Kiedy się żegnaliśmy, zapytała, czy nie mamy ochoty jeszcze się spotkać. Odpowiedziałem bez namysłu, że oczywiście. Ustaliśmy, że napisze. Gdy wracałem do domu, czułem się jak ktoś, komu znów otworzyli drzwi do starego, dobrze znanego pokoju. Miałem wrażenie, że coś się zaczyna. I że to może być coś prawdziwego.

Ty się chyba zakochałeś

Zaczęliśmy widywać się regularnie. Najpierw znowu kawa, potem wspólny spacer po Łazienkach, jeszcze innym razem kino studyjne, w którym puszczali stare francuskie filmy. Rozmawiało się nam coraz łatwiej, z większą swobodą, ale ja wciąż miałem wrażenie, że to wszystko dzieje się jak przez mgłę. Jakbyśmy oboje badali teren, nie chcąc się zbytnio wychylić. Marek, mój przyjaciel, zauważył, że coś się zmieniło.

– Ty się chyba zakochałeś – powiedział, gdy siedzieliśmy w jego garażu.

– Jeszcze nie wiem. Może… Ale coś się dzieje.

– Działo się już dziesięć lat temu, tylko że wtedy byłeś za cichy, żeby jej to powiedzieć.

Nie zaprzeczyłem. Miał rację. Podczas jednego z naszych spacerów z Agatą, kiedy nieśmiało spróbowałem ją złapać za rękę, odsunęła ją delikatnie, ale zaraz spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.

– Masz ochotę jutro na wspólną kolację? – zapytałem, trochę zbyt poważnie jak na tę chwilę.

–Dlaczego nie – odpowiedziała, patrząc mi w oczy.

Przez resztę wieczoru miałem wrażenie, że wszystko zaczyna wskakiwać na swoje miejsce. W głowie kłębiły się myśli, że może musieliśmy tyle przeżyć osobno, by teraz się spotkać naprawdę. W końcu dojrzeliśmy.

Pierwsza i ostatnia randka

Zabrałem ją do restauracji. Nie była przesadnie elegancka, ale miała ciepły klimat – przygaszone światła, muzykę w tle, zapach czerwonego wina unoszący się między stolikami. Wcześniej długo wybierałem koszulę i perfumy. Czułem się jak przed randką. Pierwszą od bardzo dawna.

Agata wyglądała inaczej niż zwykle. Miała rozpuszczone włosy i ciemną sukienkę, prostą, ale robiącą wrażenie. Wydawała się lekko spięta, choć próbowała to ukryć rozmową. Jedliśmy makaron, piliśmy wino. Mówiła o pracy, a ja o tym, jak trudno się czasem odnaleźć w swoim zawodzie, kiedy pracujesz sam. Było dobrze. Naturalnie. I wtedy nagle, kiedy kelner zabrał talerze, Agata położyła dłonie na kolanach i spojrzała w stół.

– Muszę ci coś powiedzieć, zanim zrobi się za późno.

Nie zrozumiałem od razu.

Od roku jestem w związku – powiedziała po chwili ciszy.

Zamarłem.

– Co…?

Podniosła wzrok. Jej twarz była spokojna, ale z oczu bił delikatny smutek.

– Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć. Nie chciałam tego kończyć. Tego… co my mamy. Myślałam, że po prostu wspominamy. Że dla ciebie to też jest tylko takie… cofnięcie się. Bezpieczne.

Nie odpowiedziałem. Nie byłem w stanie. Siedziałem, jakbym właśnie usłyszał wiadomość w obcym języku.

– Tomek, ja… Ty zawsze byłeś dla mnie kimś ważnym, bezpiecznym. Ale to nie znaczy, że… że mogę teraz wszystko przekreślić.

Pokiwałem głową, ale nadal nie byłem pewny, co robię. Czułem, że pod tą rozmową kryje się cała masa rzeczy, których nie jestem w stanie rozplątać.

– Przepraszam, że ci nie powiedziałam wcześniej. Może nie powinnam się z tobą spotykać, ale… to było dla mnie ważne.

Wyszedłem z restauracji sam. Nie pamiętam, jak dotarłem do domu.

Znów dałem się nabrać

Nie odebrałem od niej żadnego telefonu. Przysłała jedną wiadomość, krótko: „Przepraszam. Nie wiem, co powiedzieć.” Odpisałem tylko: „Zostaw mnie.” Całe popołudnie chodziłem po mieszkaniu, bez celu, co chwilę zerkając na telefon, jakby miało się wydarzyć coś, co odwróci bieg tej sytuacji. Ale nic się nie działo. Żadnych nowych wiadomości. Cisza. Usiadłem przy biurku, włączyłem komputer, ale nie byłem w stanie się skupić. Zamiast tego otworzyłem nasze stare rozmowy, przewijałem w górę, czytając, jak wszystko się zaczęło.

Wyszło, że najbardziej bolało to, że niczego nie zauważyłem. Próbowałem sobie przypomnieć jej gesty, spojrzenia, te chwile, gdy unikała pytania, czy mieszka sama. Wszystko tam było, tylko ja nie chciałem tego zobaczyć. Nie mieściło mi się w głowie, że można budować coś na wspomnieniu, udawać, że to tylko rozmowy, kawa, kino.

Napisałem do Marka, zapytałem, czy ma czas, ale chwilę później usunąłem wiadomość. Nie miałem siły tłumaczyć, co się wydarzyło. Zamiast tego założyłem kurtkę i wyszedłem na spacer. Było już ciemno. Chodziłem bez celu po osiedlu, mijałem znajome miejsca. Park, w którym raz siedzieliśmy do późna. Ławkę przy fontannie, gdzie niechcący musnęła moją dłoń. Kiedy wróciłem, było już grubo po północy. Usunąłem jej numer, choć znałem go już prawie na pamięć. Tego wieczoru nie czułem żalu do niej. Bardziej do siebie – za to, że znów dałem się złapać. Nie na miłość, tylko na swoje własne wyobrażenia.

Męskie wsparcie

Spotkałem Marka przypadkiem w sklepie. Stał przy chłodziarce z serami, w dresie, z czapką na bakier. Na mój widok aż się skrzywił.

– Wszystko ok?

Wzruszyłem ramionami. Miałem ochotę uciec, ale on podszedł pierwszy.

– Chodź, pogadamy.

Usiedliśmy w jego aucie na parkingu. Milczałem, aż Marek sam się odezwał.

– Co się stało?

Odpowiedziałem jednym zdaniem. Że Agata miała chłopaka. Od roku.

– No i?

– I nie powiedziała mi. Umawialiśmy się, chodziliśmy po mieście jak para. A ona po prostu miała swoje życie. Ja byłem dodatkiem. Sentymentem.

Marek odwrócił wzrok i przez chwilę tylko kiwał głową, jakby układał w głowie odpowiedź.

– Wiesz co? Ona cię potraktowała jak starą kasetę magnetofonową z dzieciństwa. Otwierasz szufladę, patrzysz – o, dawno nie tego nie słuchałem. A potem odkładasz ją z powrotem na półkę.

– Może – mruknąłem. – Może to była tylko przeszłość.

– Nie może, tylko na pewno. Ty chciałeś przyszłości, Tomek. A ona chciała tylko czegoś znajomego. Trochę emocji, ale bez konsekwencji.

Nie miałem siły się bronić. Wszystko, co mówił, brzmiało boleśnie prawdziwie.

– Nie wiem, jak to się stało, że dałem się tak podejść – powiedziałem cicho. – Przecież to tylko kawa, tylko rozmowy… a jednak.

Marek westchnął.

– Bo w głowie miałeś coś więcej. Ona widziała wspomnienie, ty widziałeś początek. Nie byłeś naiwny. Po prostu chciałeś, żeby to coś znaczyło.

Wróciłem do domu z lekkim bólem głowy i ciężarem, który niby był mniejszy, a jednak cały czas siedział pod żebrami.

Tomasz, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama