Reklama

Gdy małżonek powiedział mi o swoim romansie, początkowo chciałam o niego zabiegać. Jednak prędko pojęłam, że nie da się ocalić związku na siłę. Podczas rozprawy rozwodowej przystałam na każde jego życzenie, a mój zawód stopniowo przeradzał się w coraz silniejszą urazę, by ostatecznie przeistoczyć się we wstręt wobec całej płci męskiej.

Reklama

Nienawidziłam facetów

Pamiętam, jak moja mama przeżywała coś podobnego. Tata odszedł od niej zaledwie cztery lata po tym, jak stanęli na ślubnym kobiercu. Nigdy już nie doszła do siebie po tym ciosie. Parę razy starała się ułożyć życie na nowo, jednak każdy kolejny romans trwał coraz krócej i tylko uświadamiał jej, że do końca swoich dni będzie samotną kobietą.

Popadała w coraz większe przygnębienie, aż w końcu wpadła w depresję, z której nie zdołała się już wydostać. Całe szczęście, że nie dożyła kolejnej tragedii – rozpadu mojego małżeństwa. Odeszła z tego świata na kilka miesięcy przed tym wydarzeniem.

Po rozstaniu z mężem zdecydowałam, że nie będę wchodzić w żadne nowe relacje, a całe pokłady uczuć przełożę na moją kochaną córeczkę Marysię. Zależało mi, by wyrosła na dzielną i pewną siebie kobietę, która nie da się skrzywdzić żadnemu mężczyźnie. Niejako „na szczęście”, mój były, Andrzej, okazał się równie kiepskim tatą co partnerem. Bardzo szybko odpuścił sobie widywanie się z Marysią, a ona błyskawicznie o nim zapomniała, tak jakby nigdy nie istniał w jej życiu.

W wieku szesnastu lat córka zaczęła jednak dopytywać o swojego tatę. Byłam przygotowana na tę rozmowę i miałam ułożoną w głowie historię, którą chciałam jej przedstawić.

– Ten facet to zwyczajnie kanalia – zaczęłam swoją opowieść, w której nie pominęłam niczego, nawet przygnębiającego losu, jaki spotkał moją mamę. Córka słuchała z uwagą, a ja obserwowałam, jak z każdą chwilą rośnie w niej coraz większa niechęć do Andrzeja.

Wpajałam córce te wartości

Spędziłyśmy niezliczoną liczbę wieczorów na rozmowach. Starałam się odwieść Marysię od angażowania się w relacje, zwłaszcza teraz, kiedy jest uczennicą. Im później zacznie, tym korzystniej dla niej. Powinna najpierw skupić się na zdobyciu dobrego wykształcenia, zawodu i pozycji społecznej.

Wierzyłam, że dzięki temu będzie niezależna i nie będzie potrzebowała mężczyzny u swego boku. Nie mówiłam jej tego bezpośrednio, ale miałam wrażenie, że intuicyjnie to wyczuwa i podziela moje zdanie. Potwierdzeniem tego były jej doskonałe wyniki w nauce oraz ambicje związane z karierą naukową. Żartowała nawet, że jej celem jest zostanie najmłodszą panią profesor w naszym kraju.

Czas płynął nieubłaganie, a my wiodłyśmy harmonijne życie we własnym, małym świecie. Marysia z uporem dążyła do swojego celu – świetnie poradziła sobie z egzaminem dojrzałości i dostała się na upragniony kierunek studiów.

Wtedy jednak zaczęło się coś zmieniać. Początkowo nie zauważyłam niczego podejrzanego w fakcie, że coraz rzadziej przebywała w mieszkaniu. Z samego rana ruszała na uczelnię, a do domu wracała po zmroku. Odczuwałam pewien smutek, bo miałyśmy dla siebie mniej czasu niż kiedyś, ale pomyślałam sobie, że nauka wymaga wielu wyrzeczeń, szczególnie jeśli ktoś myśli o karierze naukowej.

Nie robiłam jej więc wymówek, będąc przekonaną, że gdyby zrezygnowała ze swoich życiowych zamierzeń, na pewno by mnie o tym poinformowała. Byłam w błędzie. A cierpienie, jakie poczułam, uświadamiając to sobie, było nie do opisania.

Coś się zaczęło zmieniać

Pewnego popołudnia, kiedy moja córka była na drugim roku studiów, spacerowałam nieopodal uczelni. Wtedy ich dostrzegłam. Czekali na przystanku autobusowym, pogrążeni w ożywionej dyskusji, od czasu do czasu parskając śmiechem i obdarzając się czułościami. Sprawiali wrażenie kompletnie odciętych od otaczającej ich rzeczywistości, zupełnie jakby cały wszechświat skurczył się do rozmiarów tej dwójki zakochanych.

Obserwowałam, gdy wspólnie wchodzili do autobusu. Poczułam się dogłębnie poruszona tym widokiem, a w sercu zakiełkowało złowieszcze przeczucie, że najgorsze dopiero nadejdzie. Po raz pierwszy w życiu odczuwałam strach na myśl o konfrontacji z Marysią.

Wróciła do mieszkania nad ranem. Promieniała radością, co jeszcze bardziej mnie zirytowało. Od paru godzin siedziałam jak na szpilkach, czekając na jej powrót.

– Dlaczego mi to zrobiłaś?! – wrzasnęłam, gdy tylko pojawiła się w drzwiach.

– Maciek to porządny facet. Chcę za niego wyjść – odpowiedziała, spoglądając mi prosto w oczy.

Nie mogłam znieść, jak na mnie patrzyła. Zasłoniłam oczy rękami i pognałam do pokoju. Nawet nie ruszyła się z miejsca, żeby iść za mną. Nie miała zamiaru niczego wyjaśniać, a już na pewno za nic przepraszać. No tak, w sumie sama ją tak wychowałam…

Jak mogła mi to zrobić?

Minęło parę tygodni w napiętej i niezręcznej ciszy. Starałam się z nią porozmawiać, przemówić jej do rozsądku, przestrzec przed konsekwencjami. Niestety, nic to nie dało. W końcu dotarło do mnie, że nic nie wskóram i skapitulowałam.

– Okej, w takim razie zaproś go do nas – odparłam zrezygnowanym tonem, a po chwili dodałam z wyraźną kpiną w głosie: – Chciałabym w końcu poznać mojego przyszłego zięcia.

– Daj spokój z tym sarkazmem, przecież nawet go nie znasz – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, a ja poczułam się nagle okropnie głupio.

Pewnej niedzieli Maciek zawitał do nas na obiad. Prezentował się niezwykle atrakcyjnie i błyskotliwie. Mimo niezobowiązującej postawy, pozostawał uprzejmy (choć wszyscy tak postępują, gdy czegoś bardzo chcą). Był studentem tej samej uczelni co Marysia, a mimo iż dopiero rozpoczął czwarty rok, już zabierał się za pracę dyplomową. Dało się zauważyć, że nauka jest dla niego niezwykle istotna.

Jego bezpośredniość i otwartość kompletnie mnie rozbroiły. Nie dało się ukryć, że jest po prostu sobą i niczego nie udaje. Mina Marysi wskazywała na to, że jest usatysfakcjonowana. Czyżby dostrzegła, że uległam czarowi tego faceta? Było to dla mnie absolutnie wyjątkowe przeżycie i wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak ogromny wpływ będzie miało na nasze dalsze losy.

Jednak się myliłam

W trakcie naszej nocnej pogawędki Marysia podzieliła się ze mną kilkoma informacjami dotyczącymi prywatnych spraw Maćka. Okazało się, że on również wychowywał się w niepełnej rodzinie, jednak w jego przypadku to matka postanowiła odejść. Tata z zawodu był medykiem i choć jego praca pochłaniała mnóstwo czasu, to jednak zawsze dbał o to, by znaleźć chwilę dla syna. Marysia zapewniła mnie, że dzięki takiej postawie ojca Maciek nie wykazuje żadnych typowych cech „porzuconego dziecka”, takich jak zazdrość czy poczucie niesprawiedliwości.

– On jest w porządku – stwierdziła, a ja nie byłam pewna, czy ma na myśli Maćka, czy jego tatę. Dopiero później miałam okazję się przekonać, że chodziło jej o obu panów.

Kolejne tygodnie minęły mi na przyzwyczajaniu się do wizji samotnego życia. Stare natręctwa znów dały o sobie znać, a niechęć do facetów odżyła na nowo. Gdzieś w głębi duszy obwiniałam Maćka o to, że zabierze mi Marysię. Kiedy córka zakomunikowała mi, że Maciek chce, abym spotkała się z jego tatą, odruchowo powiedziałam „nie”. Ale zarówno Marysia, jak i Maciek tak nalegali…

Okazało się, że Grzegorz to naprawdę świetny facet. Z biegiem czasu zaczęłam go coraz bardziej lubić i wiedziałam, że jego uczucia wobec mnie są prawdziwe. Mimo to gdzieś w środku ciągle się bałam odwzajemnić to, co do mnie czuł.

Obie zaczęłyśmy od nowa

Maciek obronił magisterkę, a Maria ukończyła trzeci rok studiów. Planowali ślub tuż po wakacjach, które spędzali w okolicach Morza Egejskiego. Razem z Grzesiem przesiadywaliśmy w jego mieszkaniu.

– Pół życia zajęło mi przekonywanie mojej dziewczynki, że porządni faceci nie istnieją – oznajmiłam zatopiona w myślach, spoglądając na zdjęcie Maćka i Marysi. – I popatrz tylko, jak bardzo się myliłam.

– Nie tylko Marysi próbowałaś to wmówić, ale i samej sobie – powiedział, chwytając mnie za rękę i zakładając mi na palec złoty pierścionek. – Czy zechcesz być moją żoną?

Przerażonym wzrokiem popatrzyłam na niego, a on z figlarnym uśmiechem dorzucił:

– Tego jeszcze nie było. Może czas najwyższy spróbować?

Teraz już wiem, że zdecydowanie było warto.

Reklama

Ewa, 46 lat

Reklama
Reklama
Reklama