Reklama

Czasem sobie myślę, że największą samotność czuje się właśnie wtedy, kiedy nie jest się samemu. Jestem świeżo upieczoną mamą i dobiłam do trzydziestki. Mój synek, Staś, właśnie zasnął. A ja? Siedzę w kuchni, popijam zimną kawę i słucham ciszy, która boli mnie bardziej niż płacz dziecka o trzeciej nad ranem. Od kiedy Staś przyszedł na świat, nic nie wygląda tak, jak miało wyglądać. Kiedyś wyobrażałam sobie, że będziemy z Markiem dzielić się obowiązkami, że będziemy razem kąpać dziecko, wspólnie się nim zachwycać, śmiać się z jego pierwszych min i razem zasypiać wyczerpani, ale szczęśliwi. Tymczasem mój mąż wraca do domu po dwudziestej i rzuca:

Reklama

– Zrobiłaś zakupy?

A potem:

– Nie zapomnij wyrzucić śmieci.

To całe nasze „bycie razem”. Rankiem mówi mi „cześć” przez ziewnięcie, wieczorem „dobranoc” z nosem w telefonie. Kiedyś próbowałam go zatrzymać:

– Marek, pogadamy chociaż pięć minut? – spytałam, gdy wyjął już kluczyki z miseczki przy drzwiach.

– O czym, Anka? O pieluchach? Bo tylko o tym teraz mówisz na okrągło.

Milkłam. Co miałam powiedzieć? Że nie mam siły? Że boję się, że znikam? Że mam wrażenie, jakbym się rozpuszczała, jak cukier w herbacie, której nikt nie wypił? Dni zlewają mi się w jedno. Karmienie, odbijanie, przewijanie, pranie. Spacery w kółko tym samym chodnikiem. Czasem nawet nie wiem, jaki jest dzień tygodnia.

Czasem łapię się na tym, że idąc z wózkiem, mamroczę do siebie pod nosem, byle tylko coś usłyszeć. Czasem patrzę w okna obcych mieszkań i zazdroszczę im, że ktoś tam czeka z ciepłym obiadem. A potem wracam do pustego mieszkania, gdzie zmywarka piszczy, bo nikt jej nie opróżnił, a ja jestem zmęczona wszystkim, co nie jest snem. Najbardziej boli mnie to, że Marek fizycznie jest. Oddycha. Otwiera lodówkę. Zostawia kubek na stole. Ale nie ma go przy mnie. I coraz częściej łapię się na tym, że marzę… Że ktoś mnie zauważy. Usłyszy. Dotknie. Nie jako matkę. Ale jako kobietę.

Miał w oczach jakąś miękkość

Wyszłam z klatki, pchając przed sobą wózek, który nie chciał współpracować z krawężnikiem. Staś spał, a ja próbowałam manewrować na tyle cicho, by go nie obudzić. Ramię już mnie bolało, oddech przyspieszył, ale zaciskałam zęby i dalej szarpałam się z tym ciężkim, plastikowym ustrojstwem. I wtedy usłyszałam głos.

– Pomóc pani?

Podniosłam wzrok. Przede mną stał mężczyzna z naprzeciwka, którego wcześniej znałam tylko z widzenia. Czasem mijaliśmy się na schodach, czasem mignął mi w sklepie. Nosił ciepłą czapkę i zawsze wyglądał na trochę zmartwionego.

– Nie trzeba, dam radę – odpowiedziałam odruchowo, ale on już nachylił się i złapał za uchwyt wózka.

– Wiem, że da pani radę, ale po co się męczyć?

Nie miałam siły protestować. Pozwoliłam, by pomógł mi znieść wózek na chodnik. Kiedy Staś nie poruszył się nawet o milimetr, odetchnęłam z ulgą.

– Tomek jestem – powiedział, podając rękę.

– Anka. Dziękuję za pomoc.

Chciałam iść dalej, ale on wskazał głową na ławkę przy wejściu do bloku.

– Usiądzie pani chwilę? Ja też muszę złapać oddech. Córka właśnie poszła na zajęcia i... cisza, trzeba ją jakoś wykorzystać.

Spojrzałam na zegarek. Miałam chwilę. Usiadłam.

– Ma pan córkę?

– Zosia. Piętnastka. Trudny wiek. Nie lubi, jak się ją odprowadza, więc teraz udaję, że tylko przechodzę obok szkoły. Ale prawda jest taka, że zawsze staję kawałek dalej i czekam, aż wejdzie do środka.

Uśmiechnęłam się. Był inny niż Marek. Miał w oczach jakąś miękkość. Nie spieszył się, nie zerkał co chwilę w telefon.

– A pani? Staś, tak? Ile ma?

– Pięć miesięcy. Nie wiem, kiedy to minęło.

– Nie wygląda pani na mamę półroczniaka. Znaczy... dobrze pani wygląda.

Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć, więc tylko skinęłam głową. Przez chwilę patrzyliśmy na plac zabaw. Nikt się nie odzywał. W końcu Tomek odezwał się cicho:

– Czasem myślę, że jesteśmy trochę jak duchy. Ludzie mijają się w tych samych windach, podają sobie paczki z paczkomatu, ale nie wiedzą o sobie nic. A przecież... każdemu czasem przyda się dobre słowo.

– Albo kawa – powiedziałam, zanim pomyślałam, co mówię.

Roześmiał się, ale nie odpowiedział. Następnego dnia spotkaliśmy się znowu. Tym razem przy windzie. Znowu pomógł z wózkiem. Znowu zamieniliśmy kilka słów. A potem jeszcze raz. I jeszcze. Zaczęliśmy się mijać coraz częściej. I coraz częściej stawać na chwilę, porozmawiać.

– Czasem mam wrażenie, że więcej rozmawiam z panem niż z własnym mężem – wyrwało mi się któregoś dnia.

– To niedobrze – powiedział cicho. – Bo pani mąż ma panią w domu.

Nie odpowiedziałam. Wróciłam do mieszkania i położyłam Stasia do łóżeczka. Później siedziałam na kanapie i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Dlaczego czułam się bardziej wysłuchana przez obcego mężczyznę niż przez własnego męża?

Przyciągnął mnie do siebie

Tomek stał się częścią moich dni szybciej, niż chciałam to przed sobą przyznać. Przypadkowe spotkania zamieniły się w umówione. Codzienne spacery z wózkiem kończyły się wspólną kawą na ławce przy parku. Rozmawialiśmy dużo. O dzieciach, zmęczeniu, o tym, jak wygląda dom, kiedy znika z niego czułość. Pewnego dnia nie wytrzymałam i powiedziałam:

– Wiesz, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś mnie przytulił bez powodu?

Tomek nie odpowiedział. Tylko sięgnął do mojej dłoni i delikatnie ją ścisnął. A potem, zanim zdążyłam się wycofać, przyciągnął mnie do siebie. Pachniał czystością i czymś znajomym, domowym. Oparłam głowę o jego ramię i nie chciałam wracać.

– Zasługujesz na to, by ktoś cię widział – powiedział cicho. – Ja cię widzę.

Wróciłam do domu i długo siedziałam przy łóżeczku Stasia. To było tylko przytulenie. Tylko dotyk. Ale miał w sobie coś, czego nie poczułam od miesięcy.

Chciałam cofnąć czas

Zaczęło się niewinnie. Znów usiedliśmy razem na ławce. Tomek przyniósł dwie kawy i małą czekoladkę. Dzieliliśmy się nią, jakby to było coś wielkiego. Mówił wtedy o Zosi, że dorasta za szybko i że boi się, że któregoś dnia zupełnie przestanie z nim rozmawiać. Ja milczałam. Patrzyłam na jego dłonie i myślałam, że są dokładnie takie, jakich szukałam, by się na chwilę oprzeć. Pocałował mnie w drodze powrotnej. To nie był szybki gest. To było zatrzymanie się w miejscu, w którym nie powinnam była zostać. I zostałam.

Zaczęliśmy się spotykać częściej. Czasem u niego, gdy Zosia była u matki. Czasem tylko po to, by chwilę pobyć blisko. Nie chodziło od razu o ciało. Przynajmniej nie na początku. Potrzebowałam ciepła, zrozumienia, tego, że ktoś słucha, że dotyk nie jest przypadkiem. Potem przyszła noc, kiedy Marek wrócił późno, zmęczony, jak zawsze. Ja zeszłam do kuchni po wodę. Staś się przebudził, zapłakał, więc poszłam sprawdzić. I wtedy go zobaczyłam.

Marek spał na podłodze, z synkiem na klatce piersiowej. Oboje oddychali równo. Był blady, wykończony, ale spokojny. Otulał dziecko jak tarczę. Stałam długo w drzwiach, nie mogąc się poruszyć. Zobaczyłam go takiego pierwszy raz. Nie jako kogoś, kto ucieka. Ale jako ojca. Może nawet jako męża. Miałam ochotę cofnąć czas. Ale czas już zdążył pójść dalej.

Musiałam to przerwać

Spotkaliśmy się u niego. Tomek był pogodny, jak zawsze, choć trochę spięty. Przyniosłam ciasto, takie zwykłe, domowe. Próbował zażartować, że teraz to już prawie żona. Nie odpowiedziałam. Usiedliśmy przy stole, jak zawsze. Ale nie było jak zawsze.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam.

Zmarszczył brwi, spojrzał na mnie uważnie.

– Coś się stało?

– Tak. Nie mogę już tu przychodzić.

Zamilkł na chwilę.

– Myślałem, że to coś między nami jest prawdziwe.

– Jest. Ale ja nie jestem prawdziwa dla siebie. Od miesięcy nic w moim życiu nie jest na swoim miejscu. I nie chcę już dłużej udawać. Muszę się odnaleźć, zanim zrobię komuś jeszcze większą krzywdę.

– To o nim?

– Nie. To o mnie.

Stał długo w miejscu. Patrzył na mnie bez gniewu, bez wyrzutów. Wiedział. Może od dawna wiedział. Wyszłam. Na schodach oddychałam głęboko. Wiedziałam, że nie wracam do Marka. Ale nie chciałam już też wypełniać pustki innym mężczyzną. Chciałam wreszcie przestać od siebie uciekać.

Nie próbował się zbliżyć na siłę

Codzienność wyglądała podobnie jak wcześniej. Wózek, pieluchy, nieprzespane noce. Ale coś się zmieniło. Już nie czekałam, aż ktoś mnie uratuje. Przestałam wypatrywać Marka, przestałam liczyć na gesty, które nigdy nie przychodziły. Skupiłam się na sobie. Na odzyskaniu choć kawałka spokoju. Zaczęłam wychodzić sama. Zapisałam się na jogę. Przeczytałam pierwszą książkę od miesięcy. Zaczęłam pisać dziennik. Nie po to, żeby coś tworzyć. Po to, żeby przestać dusić wszystko w sobie. Marek to zauważył. Pewnego dnia, kiedy Staś spał, przysiadł się do mnie w kuchni. Długo milczał, po czym zapytał:

– Jest coś, co mogę zrobić?

Spojrzałam na niego, zmęczonego, nieco zdezorientowanego.

Zacznij od siebie. Ja też od siebie zaczynam.

Nie odszedł. Ale też nie próbował się zbliżyć na siłę. Zostawił mnie w tej ciszy, którą teraz wybierałam sama, nie z przymusu. Nie było przełomów. Nie było czułych rozmów. Ale w tym wszystkim było więcej prawdy niż przez ostatnie miesiące naszego wspólnego życia.

Nie jestem szczęśliwa

Minęło kilka miesięcy. Staś rośnie. Uczy się siedzieć, łapie mnie za palce, a czasem śmieje się w głos bez powodu. Te momenty przypominają mi, że życie nie czeka, aż ktoś się pozbiera. Ono płynie dalej, cicho, swoim rytmem. Nie wiem, co dalej z moim małżeństwem. Z Markiem rozmawiamy spokojnie. O dziecku, rachunkach, planach na przyszły tydzień. Czasem siadam obok niego na kanapie. Czasem on podaje mi herbatę. Ale to wszystko jest jeszcze zbyt kruche, by nazywać to nowym początkiem.

Z Tomkiem nie rozmawiałam od tamtego dnia. Nie wiem, czy mnie znienawidził, czy po prostu zrozumiał. I może to bez znaczenia. To, co się między nami wydarzyło, było prawdziwe. Ale było też ucieczką. Sposobem, by na chwilę nie czuć pustki. I jak każda ucieczka – nie mogło trwać długo. Zaczęłam terapię. Nie po to, żeby wszystko naprawić. Raczej po to, by przestać wszystko zamiatać pod dywan. Chcę zrozumieć, czemu pozwoliłam sobie zniknąć. Czemu nie mówiłam głośno, że potrzebuję, żeby ktoś na mnie patrzył jak na człowieka, nie tylko jak na matkę. Nie jestem szczęśliwa. Jeszcze nie. Ale jestem bliżej siebie niż kiedykolwiek. I to mi wystarczy na dziś.

Anka, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama