Reklama

Nazywam się Anita. Mam 34 lata, męża i siedmioletniego syna. Z zewnątrz nasze życie wygląda jak obrazek z katalogu – piękne mieszkanie, radosne śniadania, rodzinne wypady do kina. Gdyby ktoś zapytał, czy jestem szczęśliwa, odpowiedziałabym automatycznie: „tak”. Bo tak się odpowiada. Bo tak wypada.

Reklama

Tyle że od dawna coś we mnie kruszeje. Tak powoli, niezauważalnie. Najpierw przestałam się malować, potem coraz częściej chodziłam spać w starym T-shircie. Marek – mój mąż – nie zauważył. Albo zauważył i zignorował. Rano w pośpiechu cmoka mnie w czoło. Wraca z pracy późno, zmęczony. Zasypia przy serialu. Nasze rozmowy ograniczają się do: „Kupiłaś mleko?” i „O której zbieramy Antosia z przedszkola?”.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz powiedział mi, że ładnie wyglądam. Albo dotknął mnie tak po prostu – z czułością, nie jak automat wykonujący obowiązek. Jestem żoną, matką, kucharką, korepetytorką, ale już dawno przestałam być kobietą. Czuję się, jakbym zniknęła.

Czasem leżę w wannie i marzę o tym, żeby ktoś – kogokolwiek – spojrzał na mnie z zachwytem. Albo chociaż mnie dostrzegł. Nie, żebym czegoś szukała… Ale czasem po prostu tęskni się za sobą. Za tym, kim się kiedyś było.

To dlatego, gdy Marek zaproponował, żebyśmy wybrali się całą trójką do Egiptu, zgodziłam się bez wahania. Może liczyłam, że coś się zmieni. Może miałam nadzieję, że słońce i plaża obudzą coś, co w nas było uśpione przez ostatnie lata. Albo chociaż – że poczuję coś. Cokolwiek.

Nie wiedziałam, że te wakacje wszystko odmienią.

Wtedy go zobaczyłam

– Marek, no chodźmy dzisiaj na ten wieczór orientalny. Mają być tańce brzucha, muzyka na żywo, drinki z parasolką… – spojrzałam na męża z nadzieją, opierając się o framugę łazienki, gdzie stał w samych slipkach, gapiąc się w ekran telefonu.

– Nie mam siły, serio. Zresztą, i tak mnie to nie kręci – mruknął bez podnoszenia wzroku. – Idź z Antkiem. Dzieci mają swoje animacje, nie?

– Nie chodzi o Antka. Chciałam, żebyś ty poszedł. Ze mną.

Marek w końcu spojrzał. Zrezygnowany, jakbym właśnie poprosiła go o przestawienie lodówki.

– Anitka… – westchnął. – Przecież jesteśmy na wakacjach. Dajmy sobie trochę luzu.

– Luz? A co ja mam tutaj z sobą zrobić? Siedzieć sama w pokoju, jak zawsze? Ty z tym telefonem, ja z książką, Antoś z tabletem… Świetnie się bawię – wycedziłam, czując, jak we mnie narasta ta znajoma frustracja.

– Nie zaczynaj – rzucił, odkładając telefon. – Jesteśmy tutaj raptem dwa dni. Zrelaksuj się, okej?

Nie odpowiedziałam. Wyszłam z łazienki, trzaskając drzwiami. W pokoju Antoś układał klocki na stole. Spojrzał na mnie i chciał coś powiedzieć, ale widząc moją minę, tylko wzruszył ramionami i wrócił do zabawy.

Wyszłam sama.

Na dziedzińcu hotelu już grała muzyka – lekko drażniące, ale rytmiczne dźwięki arabskich melodii. Kobiety w kolorowych sukienkach kołysały się na podwyższeniu, mężczyźni w białych koszulach obserwowali, popijając drinki. I wtedy go zobaczyłam.

Samir.

Wysoki, szczupły, opalony, z uśmiechem, który rozjaśniał całą twarz. Tańczył z jedną z turystek, obracając ją z taką gracją, jakby był stworzony do ruchu. Jego ciało płynęło. Co chwila zmieniał partnerkę, a każdej poświęcał tyle samo uwagi. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się do mnie, pewnie – tak jak do każdej innej. Ale ja… poczułam coś w żołądku. Coś, czego nie czułam od dawna.

Stałam w cieniu, przy barze, patrząc jak tańczy. I wtedy zrozumiałam. Nie chodziło o Samira. Chodziło o to, że znów poczułam się… kobietą.

Nie mogłam się mu oprzeć

– Madam Anita, good morning! – jego głos był miękki, śpiewny, trochę zbyt pewny siebie. Jakby każde słowo miało cię owinąć wokół palca.

Leżałam na leżaku przy basenie, zakładając okulary przeciwsłoneczne, gdy Samir pojawił się obok z plastikową butelką wody i uśmiechem, który mógłby roztopić lód w drinku.

– Dzień dobry… – odpowiedziałam ostrożnie, siadając. – Skąd znasz moje imię?

– Animator musi znać swoich gości – zażartował. – Poza tym, byłaś wczoraj na wieczorze orientalnym. Trudno cię nie zauważyć.

Zaśmiałam się, mimo woli. Było coś w jego spojrzeniu – uważnym, ciepłym, że czułam się, jakby mówił to tylko do mnie. Jakby widział mnie. Naprawdę widział.

– Twój mąż nie lubi tańczyć? – zapytał nagle.

– Nie lubi niczego, co nie jest ekranem telefonu – odparłam z przekąsem, a potem speszyłam się własną szczerością. – Przepraszam, nie powinnam…

– W porządku. Czasem warto powiedzieć coś, nawet jeśli to tylko obcemu. Czasem lepiej mówić do kogoś, kto nie zna całej historii – odparł, siadając na sąsiednim leżaku. – A ty? Lubisz tańczyć?

– Dawno nie tańczyłam. Może już nie umiem.

– To niemożliwe. Każdy potrafi. Wystarczy poczuć rytm. I partnera.

Zamilkliśmy na chwilę. Jego spojrzenie zatrzymało się na moich dłoniach, potem na ustach. Poczułam rumieniec. Słońce nie miało z tym nic wspólnego.

Prywatna lekcja tańca

Próbowałam jakoś się wykręcić, ale Samir nie dawał za wygraną.

– Dzisiaj wieczorem prowadzę lekcję salsy. Prywatną. Dla początkujących. Chcesz spróbować?

Spojrzałam na niego z wahaniem. Wszystko we mnie krzyczało „nie wypada”. Ale moje ciało, moje spragnione bliskości i dotyku ciało… już podjęło decyzję.

– Dobrze. Tylko nie śmiej się, jeśli pomylę kroki.

Zatańczyliśmy w rytmie latino, pod palmami oświetlonymi lampionami. Jego ręce były silne, pewne. Prowadził mnie tak, że nawet nie wiedziałam, kiedy wylądowaliśmy bardzo blisko siebie.

– Anita… – wyszeptał, a jego dłoń dotknęła mojej twarzy.

Pocałował mnie. Najpierw delikatnie, jakby pytał o pozwolenie. A potem… potem było już tylko ciepło, zapach jego skóry, bicie serca. Odruchowo objęłam go za szyję, zapominając o wszystkim.

O mężu. O Antosiu. O Polsce. O tym, kim byłam przedtem.

Tam, na środku pustego parkietu w egipskim kurorcie, całowałam Samira, obcego mężczyznę, z jakąś desperacją. Jak kobieta, która przez lata umierała z głodu. A teraz dostała pierwszy kawałek chleba.

Tęsnikniłam za nim

Samolot wylądował z łoskotem. Antoś spał oparty o moje ramię, Marek przeglądał wiadomości na telefonie, jakby nie było go z nami przez cały lot.

Ja patrzyłam przez małe, brudne okienko na szary, mokry pas lotniska w Warszawie. Czułam, jak coś się we mnie łamie – powoli, ale nieodwracalnie. Wróciłam. Do małżeństwa, w którym byłam tylko meblem. Do życia, w którym mnie nie było.

Samir został w Egipcie. Nie obiecywał niczego, nie mówił o przyszłości. Ale jego ostatnie słowa – „Nie zapomnę cię, Anita” – brzmiały jak obietnica. I choć wiedziałam, że to pewnie puste słowa, trzymałam się ich kurczowo.

– Możesz podać mi pilota? – zapytał Marek, gdy tylko usiedliśmy w salonie. Ledwo zdążyłam rozpakować walizkę.

– Może najpierw pogadamy? – odparłam cicho.

– O czym?

Wzruszyłam ramionami. Nawet nie wiedziałam. O tym, że zdradziłam go z animatorem w egzotycznym kurorcie? O tym, że nie wiem już, kim jesteśmy? Że nas nie ma?

Zamiast odpowiedzi podałam mu pilota. Otworzyłam laptopa i napisałam wiadomość.

„Tęsknię za twoimi ustami”. Po chwili dodałam: „Za tobą”. Do Samira.

Wysłałam i szybko zamknęłam ekran. Serce biło mi jak oszalałe. Czułam się jak nastolatka. Głupia, zakochana nastolatka.

Wszystko się posypało

Kilka dni później Marek siedział przy stole i przeglądał coś w moim laptopie. Nie wiem po co. Może chciał zgrać zdjęcia z wakacji. Może po prostu się nudził. Może coś przeczuwał.

Weszłam do kuchni z kubkiem kawy i zobaczyłam jego minę.

Zbladł. Patrzył na ekran. Nie musiałam pytać, co zobaczył.

– „Tęsknię za twoimi ustami”?! – powtórzył na głos, nie patrząc na mnie. – Kto to, Anita?

Zamarłam. Kubek z kawą o mało nie wypadł mi z rąk.

– Marek… to nie…

– To nie co?! To nie prawda? To nie do niego? To nie ty?! – jego głos był coraz ostrzejszy, ale nadal szeptał, jakby nie chciał, żeby Antoś usłyszał.

– Marek, ja…

Zdradziłaś mnie?

Milczałam. To milczenie było jak wyrok. Wiedział. I ja wiedziałam, że już nie cofnę tego, co się stało.

Wyszedł z kuchni bez słowa. Po chwili usłyszałam trzask drzwi od sypialni. Zostawił mnie samą z moim żalem. I moim grzechem.

Skrzywdziłam jego i siebie

Marek nie odezwał się przez kolejne dni. Ani słowa. Zamykał się w sypialni, wychodził do pracy wcześniej niż zwykle, wracał później. Słyszałam tylko, jak chowa klucze do kieszeni, jak zgrzyta zamkiem. Znałam ten dźwięk lepiej niż jego głos. Bo od tamtego dnia milczał jak kamień.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę. Zatrzymałam go w progu.

– Marek… możemy pogadać?

Stał nieruchomo. Nawet nie zdjął kurtki.

– O czym? O tym, jak było w Egipcie? Czy jak smakują usta Samira?

Zabolało. Tak celnie, jakby rzucił we mnie kamieniem.

– To nie tak… – zaczęłam cicho.

– A jak? Chcesz powiedzieć, że to było tylko raz? Że nie planowałaś tego? Że to nic nie znaczyło? Bo jeśli tak, to daruj sobie. Mam w domu syna, nie potrzebuję jeszcze jednego dziecka, które nie wie, czego chce od życia.

– Ja nie… nie planowałam tego. Byłam samotna, Marek. Od miesięcy spałeś obok mnie jak duch. Nie widziałeś mnie. Nie dotykałeś…

– Więc poszłaś szukać tego u pierwszego lepszego tancerza, tak?

Zacisnęłam pięści. Nie było sensu się tłumaczyć. Zrobiłam to. Skrzywdziłam go. I siebie też. Nie chciałam go ranić – ale przecież to właśnie zrobiłam.

Wróciłam do salonu. Antoś bawił się klockami.

– Mamo, co się dzieje? Tata znowu śpi w salonie?

Nie odpowiedziałam. Przytuliłam go, mocno. Za mocno. Bo nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.

Chciałam cofnąć czas

Długo zbierałam się, żeby napisać. W końcu usiadłam w kuchni, gdy dom był cichy, i wstukałam: „Samir… Potrzebuję cię. Marek wie. Wszystko się wali”.

Odpowiedź przyszła po dwóch godzinach. Sucha i lodowata: „Przykro mi, Anita. Nie mogę w to wchodzić”.

Zamarłam. Napisałam jeszcze jedno zdanie: „Ale przecież mówiłeś, że...”

Odpisał dopiero następnego dnia. „To była chwila. Wakacje. Taka praca. Nie mogę nic więcej”.

Chciałam wyrzucić telefon przez okno. Ale tylko zamknęłam oczy.

Chwila. Wakacje. Taka praca.

A dla mnie to było wszystko. Każdy jego dotyk, każdy pocałunek był jak tlen. Jak powrót do życia. A on widział w tym tylko… sezonową przygodę.

Zadzwoniłam. Odebrał.

– Samir… dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej?

– Bo nie pytałaś, Anita. I nie chciałem cię ranić. Ale to nie był plan, rozumiesz? Nie obiecywałem nic.

– Wiem – szepnęłam. – Ale ja… myślałam, że to coś znaczyło.

– Znaczyło. Ale dla mnie… tylko na chwilę.

Rozłączył się.

Wróciłam do salonu. Marek czytał Antosiowi książkę. Zauważył mnie, ale nie odezwał się. Nie musiał.

Wszystko we mnie krzyczało, żeby cofnąć czas. Ale nie dało się.

Anita, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama