Reklama

Czasem życie przelatuje ci między palcami, a ty nawet nie wiesz, kiedy to się stało. Jeszcze wczoraj wydawało mi się, że jestem matką, żoną, kobietą, co to wie, jak trzymać wszystko w ryzach. A teraz? Zostałam sama w tym wielkim domu, gdzie każdy kąt przypomina o tym, co straciłam. Tomek... Mój syn, moje dziecko, mój największy ból i największa duma. Zawsze chciałam dla niego dobrze, a może właśnie przez to... Może to ja go zepsułam, to ja sprawiłam, że nie potrafił zatrzymać Karoliny.

Reklama

Karolina… Zawsze wydawała mi się za bardzo pewna siebie, za bardzo ambitna, za bardzo wszystko. Nie była „tą odpowiednią”, przynajmniej tak myślałam. Ale teraz? Teraz patrzę na nią i widzę kobietę, która też została sama. I kiedy powiedziała, że się wyprowadza, że potrzebuje pomocy z przeprowadzką… Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby się zgłosić. Może to samotność. Może poczucie winy. A może… może po prostu chciałam naprawić to, co się da.

Ale tak naprawdę? Boję się. Boję się, że znowu coś zepsuję. Boję się, że Karolina mnie odrzuci. Boję się, że to wszystko nie ma sensu.

Ja tylko chciałam jej pomóc

– Karolina, na co ci tyle tych książek? – spytałam, ledwo stawiając karton na podłodze. – Przecież to tylko kurz zbiera.

Spojrzała na mnie jak na intruza. Oczy pełne zmęczenia, cienie pod nimi, włosy związane w niedbały kucyk. Wzięła głęboki wdech, jakby zbierała siły, żeby mi nie odpowiedzieć. Ale odpowiedziała, owszem, ostro:

– To moje rzeczy. Moja sprawa, po co mi to jest.

I od razu poczułam, jakby ktoś mnie szturchnął w żebra. Jakby mnie odtrąciła, jak zawsze. Jakby powiedziała: „Nie twoja sprawa, Jolu, nie wtrącaj się”.

– Chciałam tylko pomóc… – mruknęłam cicho, jakby sama przed sobą się tłumacząc. Ale ona już wróciła do pakowania, odwrócona do mnie plecami, jakby mnie tu wcale nie było.

Stałam przez chwilę, patrząc na jej drobne dłonie, które układały książki na stosie. Przecież chciałam dobrze. Chciałam, żeby było jej łatwiej, żeby się szybciej uwinęła, żeby mniej się męczyła. Czy to tak trudno zrozumieć?

Wzięłam się w garść, podniosłam drugi karton, choć czułam, jak mnie krzyż rwie.

– Te pamiątki też zabierasz? – zapytałam, wskazując na ramkę ze zdjęciem ich ślubu, którą odłożyła na parapet.

– A co cię to obchodzi? – warknęła, a jej głos zadrżał.

Odstawiłam karton, czując, jak robi mi się gorąco. Jakbym dostała w twarz.

– Wiesz co, Karolina? – zaczęłam, ale się zacięłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Że mi przykro? Że ją rozumiem? Że mi żal? Tyle razy chciałam jej to powiedzieć, a teraz…

Milczałyśmy przez długą chwilę.

Czułam, jak rozczarowanie dławi mi gardło, jakbym się dusiła. A przecież... chciałam tylko pomóc.

Może nie wszystko było stracone

Zrobiłyśmy przerwę. Siedziałyśmy na podłodze wśród kartonów, popijając zimną kawę z kubków, które zostały jako ostatnie do zapakowania. Karolina była zmęczona, patrzyła w okno, nie odzywała się. Cisza była prawie nie do zniesienia.

– Wiesz... kiedy twój teść odszedł, zostałam sama z Tomkiem. – Słowa same wypłynęły mi z ust. Nie planowałam tego mówić, ale nagle coś we mnie puściło.

Karolina spojrzała na mnie z zaskoczeniem. Jej brwi uniosły się lekko, jakby pierwszy raz słyszała, że ja też miałam swoje dramaty.

– Naprawdę? – zapytała, głosem, w którym było więcej zaciekawienia niż złośliwości.

Pokiwałam głową, zerkając na swoje dłonie – stare, popękane, zmęczone.

– Nie było łatwo... Nikt wtedy nie podał mi ręki. Nikt nie zapytał, jak sobie radzę. – Głos mi zadrżał, więc urwałam, bo nie chciałam, żeby usłyszała, że się wzruszyłam.

Karolina siedziała nieruchomo, jakby wstrzymała oddech.

– Nigdy o tym nie mówiłaś.

– Bo... nie było się czym chwalić. To wcale nie było takie bohaterskie. – Uśmiechnęłam się krzywo.

Przez chwilę obie patrzyłyśmy na kubki z kawą, jakby to one miały coś ważnego do powiedzenia.

– Ja też nie jestem taka silna, na jaką wyglądam – powiedziała nagle Karolina, cicho, prawie szeptem.

Zamarłam. To było jak ciepły wiatr po zimnym deszczu.

– Wiem – odpowiedziałam, nie patrząc na nią, ale czując, jak coś mięknie między nami.

I przez moment... przez ten jeden, maleńki moment... poczułam, że może jednak jeszcze nie wszystko stracone.

Nie mogłam się powstrzymać

– A to co? – spytałam, patrząc na pudełko, z którego Karolina wyciągnęła stare zdjęcia.

Zatrzymała się na jednym. Ich ślub. Uśmiechnięta Karolina w białej sukni i Tomek w garniturze i fioletowej muszce. Szczęśliwy, zakochany. Westchnęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

– Myślałam, że to schowałaś na dno szafy – powiedziałam cicho, a w głowie już krążyło tysiąc myśli. Może byłam zbyt surowa? Może powinnam była wtedy inaczej zareagować?

Karolina zacięła usta, jakby już nie miała siły na tę rozmowę, ale ja… nie mogłam się powstrzymać.

– Wiesz, Karolina... Może po prostu nie byliście dla siebie odpowiedni.

Nie spojrzała na mnie. Palce ścisnęły zdjęcie, aż zaskrzypiało.

– Czyli w końcu to mówisz. – Jej głos był cichy, ale w tej ciszy była ukryta furia. – Zawsze to myślałaś, prawda? Nigdy nie byłam wystarczająco dobra dla twojego synka.

– To nie tak... – zaczęłam, ale zacięło mi się w gardle. Przecież właśnie to powiedziałam.

– Nie, właśnie tak! – Karolina podniosła głos, a jej oczy zaszkliły się łzami. – Zawsze mnie oceniasz. Zawsze. Nawet kiedy się rozstaliśmy... Wiesz, jak to bolało przez cały ten czas?

Zamilkłam. Patrzyłam na nią, a serce waliło mi w piersi jak oszalałe.

– Może... Może bałam się, że powtórzysz mój błąd. – Powiedziałam to półgłosem, nie wiedząc, skąd mi się to wzięło. – Że on odejdzie, jak jego ojciec odszedł ode mnie.

Karolina spojrzała na mnie inaczej. Zaskoczona. Przerażona. Może po raz pierwszy zobaczyła mnie jako kobietę, a nie tylko matkę Tomka. Ale wtedy było już za późno. Za późno na przeprosiny, za późno na naprawianie. Słowa już padły. Zapanowała między nami ciężka, dławiąca cisza.

Poczułam przez chwilę, że nie jestem sama

Karolina wyszła na balkon, zostawiając mnie samą wśród pudeł, porozrzucanych książek i tej nieznośnej ciszy. Patrzyłam na jej kubek z niedopitą kawą, na zdjęcie z Tomkiem odłożone na bok... i czułam, jak serce mi się ściska.

– Znowu wszystko zepsułam... – powiedziałam do siebie, ledwo słyszalnie. – Dlaczego nie potrafię po prostu być obok? Po co te słowa? Po co te wszystkie głupie uwagi, które tylko ją ranią?

Westchnęłam głęboko i przetarłam twarz dłonią.

Karolina wróciła po kilkunastu minutach. Zimny wiatr wpadł do mieszkania razem z nią. Miała zaczerwienione oczy, ale już nie płakała. Usiadła obok mnie na podłodze, jakby nie wiedziała, czy powinna coś powiedzieć.

– Karolina... – zaczęłam niepewnie. – Ja... Nie wiem, jak to powiedzieć. Nigdy nie byłam dobra w te rzeczy. Ale... cieszę się, że mogę ci pomóc. Nawet jeśli czasem wydaje ci się, że tylko się wtrącam.

Spojrzała na mnie. Przeciągle. Zbyt długo. Widziałam w jej oczach mieszankę zaskoczenia i niedowierzania.

– Nie umiem tego powiedzieć, ale... dziękuję – wyszeptała po chwili.

Te dwa słowa... Brzmiały jak cichy dzwonek w katedrze – delikatnie, ale tak, że dźwięczą w głowie długo po tym, jak wybrzmią.

I nagle poczułam coś, czego nie czułam od dawna. Że nie jestem sama. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale przez tę jedną, krótką chwilę... było nam razem lżej.

Nie wiedziałam, co będzie dalej

Patrzyłam na Karolinę, jak siedziała wśród pudeł – zmęczona, z włosami rozsypanymi na ramionach, otoczona rzeczami, które przez lata zbierała, jakby to one miały poskładać jej życie w całość. Była cicho. A ja... siedziałam obok i pierwszy raz od dawna nie czułam, że muszę coś mówić. Może nigdy nie będę dla niej matką. Może nie o to chodzi. Może najważniejsze, co mogę zrobić, to być. Nie oceniać. Nie mówić za dużo. Po prostu być.

Westchnęłam i spojrzałam na zdjęcie z ich ślubu, które znowu leżało na wierzchu. Dotknęłam go delikatnie, jakby od tego dotyku miało zależeć, czy cokolwiek jeszcze między nami jest możliwe. Karolina podniosła głowę, spojrzała na mnie i przez chwilę... jakbyśmy obie zrozumiały, że nic nie jest czarno-białe. Że obie coś straciłyśmy. Że obie próbujemy jakoś przeżyć ten chaos.

– Dziękuję – powiedziała nagle, a jej głos był cichy, prawie szept.

Nie odpowiedziałam. Nie trzeba było.

I wtedy pomyślałam: nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy ona zadzwoni do mnie, gdy się urządzi. Nie wiem, czy będzie chciała ze mną rozmawiać, czy znowu mnie odsunie. Ale przez tę jedną chwilę... przez ten jeden dzień, kiedy siedziałyśmy obie pośród tych kartonów, miałam wrażenie, że choć na chwilę przestałyśmy być tylko „teściową” i „byłą synową”. Byłyśmy po prostu... kobietami, które wiedzą, jak to jest, kiedy świat się wali.

Jolanta, 66 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama