„Po rozwodzie ceniłam sobie samotność. Lubiłam takie życie. Nie wierzyłam, że jeszcze kiedyś oszaleję z miłości, a jednak”
„Dlaczego moje myśli tak często wędrowały do tego faceta z kawiarni? Czy dlatego, że ujął mnie swoim zachowaniem? Był miły i nienachalny, a kiedy zauważył, że jestem z kimś umówiona, nie próbował na siłę się przedstawić, tylko usunął się dyskretnie, jedynie proponując mi numer swojego telefonu. Co więcej, nie zażądał mojego numeru, tym samym na mnie przerzucając podjęcie decyzji, czy się z nim skontaktuję. Przyznaję, że poruszył we mnie jakieś czułe struny”.
- Joanna, 45 lat
Kiedy umawiam się w kawiarni z przyjaciółką, zwykle przychodzę odrobinę wcześniej. Siadam sobie wtedy gdzieś w kącie i patrzę na ludzi. Jedni rozmawiają z ożywieniem, inni z namaszczeniem piją kawę. Są i tacy, którzy znad filiżanki popatrują na świat – tak jak ja. Pewnie też są spragnieni widoku innego człowieka…
Odkąd zakopałam się na tej swojej wsi, rzadko mam okazje do spotkań towarzyskich. Zlecenia wykonuję w domu – przepisuję stenogramy posiedzeń rad nadzorczych. A pamiętam, jak strasznie cieszyłam się, kiedy dostałam tę pracę.
„Wreszcie sobie odpocznę od biura i służbowych plotek, bzdurnych kawek zabierających pół życia i rozwalających żołądek” – myślałam, błogosławiąc drania, który zrobił reorganizację sekretariatów i zwolnił połowę sekretarek.
Obiecałam sobie, że odtąd będę piła tylko ziołowe herbatki ze swojego ulubionego kubka, którego mi nikt nie podwędzi, i wreszcie zacznę jeść zdrowo i regularnie.
Tymczasem dzisiaj co? Po dwóch latach monotonnego stukania w klawiaturę i przerabiania tekstów, które z ekscytującymi dyskusjami naprawdę mają niewiele wspólnego, piję po kilka kaw dziennie i ledwie mi się chce odgrzać jakieś „warzywa na patelnię” z mrożonki. A kiedy raz na dwa miesiące mogę szarpnąć się na wyprawę do kawiarni, to czuję się jak pies spuszczony ze smyczy.
Wszystkimi porami chłonę atmosferę miasta, wpatruję się w innych ludzi, próbując zgadnąć, jacy są i kim są. Czasami nawet wymyślam im życiorysy… O, na przykład kim mógłby być ten facet, który wyszedł z drugiej sali? Niezbyt wysoki, ale dobrze zbudowany, z włosami lekko przyprószonymi siwizną.
Najwyraźniej zobaczył właśnie kogoś znajomego, bo uśmiechając się przyjaźnie, ruszył… w moim kierunku?!
– Witaj! No, proszę, co za spotkanie! Tyle lat! – wykrzyknął, stając obok mnie.
Już chciałam mu powiedzieć, że mnie z kimś pomylił, bo z całą pewnością się nie znamy, kiedy dodał:
– I co tam, Asiu, u ciebie?
Na kawałku kartki zapisał numer telefonu
Asiu! A więc znał moje imię…
Z zakamarków pamięci usiłowałam wyciągnąć jakieś wspomnienia.
„Może znamy się jeszcze z liceum? Z osiedla? Z którejś pracy?” – główkowałam, gorączkowo próbując przypisać do jego twarzy jakiekolwiek imię czy nazwisko. Tymczasem on perorował:
– U mnie sporo nowego. Pewnie wiesz, że się rozwiodłem z Grażyną. Parę ładnych lat temu, stare dzieje… Moi chłopcy to już dorośli faceci. A jak tam twoja Ania? O ile pamiętam, była tylko rok młodsza od mojego Piotrusia, prawda?
Machinalnie przytaknęłam, myśląc:
„On zna moją rodzinę? A więc musieliśmy się spotkać nie tyle służbowo, co prywatnie, kurcze kto to jest?!”.
Byłam w kropce, bo facet „był z twarzy podobny zupełnie do nikogo”, jak to ładnie określił kiedyś jeden z bohaterów Barei. Chociaż twarz miał naprawdę przystojną.
– Słuchaj… eee… u mnie całkiem w porządku. A Ania już na swoim – wydukałam. – Kończy studia, mieszka z narzeczonym – dopowiedziałam.
– Rosną nam te dzieciaki, nie? – posłał mi kolejny uśmiech. – A może byśmy się kiedyś spotkali? Zadzwoń, proszę, jeśli będziesz miała kiedyś ochotę pogadać – poprosił i wyjął z kieszeni notes i na kawałku kartki zapisał mi swój numer.
W tej samej chwili przy stoliku stanęła moja przyjaciółka.
– No to ja już nie będę paniom przeszkadzał – mój znajomy nieznajomy skinął mi głową i zniknął.
Wpatrywałam się tępo w przeszklone drzwi, które się za nim zamknęły.
– Kto to? – zapytała Julka z zaciekawieniem. – Całkiem przystojny. Wolny?
– Tak, wolny – odparłam machinalnie.
Nagle mnie olśniło.
„Może na kartce zapisał swoje imię i nazwisko?” – pomyślałam z podnieceniem, lecz za chwilę znowu opadłam jak suflet.
Zanotował tam tylko swój numer…
Jednym uchem słuchałam paplaniny Julki. Pytała dlaczego, skoro „ten facet” jest wolny, ja się za niego nie biorę.
Co miałam jej powiedzieć? Że nie mam pojęcia, kim jest? A może to jakiś damski bokser albo inny psychopata? Wielbiciel sprzed lat, który wie o mnie wszystko i znowu się na mnie nakręci, podczas kiedy ja ledwie sobie przypomnę jego imię?
Kluczem do zagadki okazała się jego żona
Miałam z takim do czynienia kilka lat temu, kiedy modny był portal „Nasza klasa”. Niejaki Ryszard zaczął do mnie pisać, zaczepiać mnie na profilu, wypytywać o mnie moich przyjaciół.
W paranoicznych wiadomościach wyznawał stopniowo, że zawsze się we mnie kochał, że byłam jego pierwszą i, jak dotąd, największą miłością. Zaraz potem zresztą dodając, że ma żonę i dwie córeczki… Natarczywie dopytywał, dlaczego kiedyś nie zwracałam na niego uwagi, podczas kiedy on usychał z tęsknoty.
Opisywał mi nasze spotkania „na ulicy przy cmentarzu”, które do dzisiaj ma w pamięci jak żywe, a mnie głupio było się przyznać, że nie mam pojęcia, kim on w ogóle jest! Próbowałam go o to wypytać, uprzejmie odpisując.
W końcu rozochocony Rysio zaproponował mi spotkanie w motelu. I to mnie wreszcie otrzeźwiło. Wykasowałam konto!
Czy i teraz tak będzie, jeśli zadzwonię? Czy to mój wielbiciel z przeszłości, który nagle stanie się zbyt natarczywy, i będzie uważał, że skoro zna garść szczegółów z mojego życia, to może teraz wejść w nie brutalnie i „z butami”?
Takie mnie naszły niepokojące myśli, i już wiedziałam, że do faceta nie zadzwonię. Mimo wszystko nie wyrzuciłam także jego numeru telefonu…
Dni mijały i kiedyś Julka zapytała niespodziewanie przez telefon:
– No i jak tam przystojniak z kawiarni? Zadzwoniłaś, umówiłaś się z nim w końcu, czy nadal siejesz rutkę?
„Dziewczyno, ja mam 45 lat! Moja rutka dawno już zwiędła!” – chciałam krzyknąć dla przypomnienia, lecz zmilczałam.
Julia była bowiem jedną z tych kobiet, które uważają, że życie w pojedynkę to życie w połowie zmarnowane. I nawet jeśli natykała się na rozmaitych dziwaków, to nigdy się nie zrażała w poszukiwaniu swojej idealnej drugiej połowy. Ja jestem inna.
Po rozwodzie, który może i nie był burzliwy, jednak i mało przyjemny, ceniłam sobie swoją samotność… Ale czy na pewno?
Bo jeśli tak, to dlaczego moje myśli tak często wędrowały do tego faceta z kawiarni? Czy dlatego, że ujął mnie swoim zachowaniem? Był miły i nienachalny, a kiedy zauważył, że jestem z kimś umówiona, nie próbował na siłę się przedstawić, tylko usunął się dyskretnie, jedynie proponując mi numer swojego telefonu.
Co więcej, nie zażądał mojego numeru, tym samym na mnie przerzucając podjęcie decyzji, czy się z nim skontaktuję.
Musiałam przyznać, że poruszył we mnie jakieś czułe struny. Więcej – miałam nieodparte wrażenie, że już kiedyś go… lubiłam. Ale kiedy i gdzie?! Tasowałam w swojej pamięci różne karty z wizerunkami znajomych, usiłując je ułożyć w sensowną kombinację, jednak jakoś mi to nie wychodziło. Aż w pewnym momencie, nieoczekiwanie doznałam czegoś w rodzaju objawienia! To nie on był kluczem do mojej pamięci, tylko jego żona! Grażyna. Koleżanka mojego byłego męża jeszcze ze szkoły. Spotkaliśmy ją kiedyś przypadkiem w banku. Okazało się, że tam pracuje, i pomogła nam załatwić całkiem fajny kredyt na mieszkanie. Spotkaliśmy się potem z nią kilka razy prywatnie. Z nią i z jej mężem… Tylko jak on miał na imię?
Wytężyłam swoją pamięć i wreszcie właściwy kawałek układanki wskoczył na swoje miejsce. Leszek!
Zdaje się, że przede mną nowy etap
Dobrze pamiętałam uczucia, jakie do niego żywiłam. Był takim miłym, spokojnym człowiekiem. W ich związku wyraźnie ekspansywna żona grała pierwsze skrzypce, a on chyba nie do końca dobrze czuł się w tym układzie. Robił więc to, co najczęściej robią kobiety – uciekał w dzieci. Miał z nimi wspaniały kontakt i wyraźnie było widać, że jest im szalenie oddany.
„Musi być mu ciężko teraz, gdy dorosły. Ciekawe, czym wypełnił tę pustkę, która po nich pozostała?”– pomyślałam ze współczuciem, bo sama ledwo dawałam sobie radę z dorosłością córki.
Daleka byłam od przyjęcia postawy egoistycznej i zaborczej matki, ale od kiedy Ania ze mną już nie mieszkała, zwyczajnie brakowało mi jej obecności.
„Zadzwonię do niego, raz kozie śmierć! – pomyślałam. – Najwyżej nic z tego nie wyjdzie, ale przecież mogę spróbować”.
Zadzwoniłam. I nigdy nie żałowałam.
Leszek wciąż jest tym ciepłym, miłym facetem jak dawniej. Właśnie kogoś takiego brakowało w moim życiu. To, jak bardzo byłam samotna, dotarło do mnie, dopiero wtedy, kiedy się pojawił. Właśnie zamierzamy zamieszkać razem.