„Po rozwodzie jem zupki chińskie, ale to nie brak kasy mi doskwiera. To własny syn sprawia, że nie śpię po nocach”
„Kiedyś miałem wszystko. Rodzinę, samochód, plany na wspólne wakacje i kredyt na dom, który – jak myślałem – będzie świadectwem naszych starań. Wszystko to gdzieś przepadło. Zostały ciche cztery ściany i rachunki przyklejone do lodówki. Teraz mam tani garnek i zapas zupek chińskich na tydzień”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to się stało – kiedy mój dom przestał być domem, a ja sam stałem się tylko lokatorem własnego życia. Teraz mieszkam w wynajmowanej kawalerce na trzecim piętrze bloku z wielkiej płyty. Kiedyś miałem wszystko: rodzinę, samochód, plany na wspólne wakacje i kredyt na dom, który – jak myślałem – będzie świadectwem naszych starań. Teraz mam plastikową łyżkę, tani garnek i zapas zupek chińskich na tydzień.
Siedzę przy wytartym kuchennym stole, tym samym, na którym stoją dwie butelki po wodzie mineralnej – jedna z resztką herbaty z wczoraj, druga z wodą z kranu, bo czajnik zepsuł się miesiąc temu. Pod światłem żółtej żarówki liczę resztę z pensji: starczy na bilet miesięczny i rachunki, ale nie na coś ciepłego w niedzielę. Wczoraj po raz pierwszy od lat odmówiłem sobie gazety.
Za ścianą słyszę kłótnię sąsiadów – wyraźne trzaskanie drzwi, kobiecy krzyk, stłumione męskie przekleństwa. Chciałbym zakrzyknąć: „Nawet do kłótni trzeba mieć kogoś obok…”. W moim mieszkaniu nie ma już nikogo, kto by trzasknął drzwiami. Próbowałem dziś zadzwonić do Maksa. Nie odebrał. Nie pierwszy raz. Gapiłem się w ekran telefonu, jakby od tego miał się w końcu wyświetlić napis „odbieram”. Nie pojawił się.
Oparłem głowę o dłoń i zacząłem się zastanawiać, kiedy w ogóle ostatnio czekałem na kogoś. Pamiętam czasy, gdy wracałem z pracy i witał mnie zapach zupy, gdy w przedpokoju leżały dziecięce buty, a w salonie stał rozgrzebany model statku kosmicznego Maksa. Wszystko to gdzieś przepadło. Zostały ciche cztery ściany i rachunki przyklejone do lodówki.
Pieniądze… Kiedyś ciągle o nie walczyłem, a dziś myślę, że nic nie znaczą, jeśli nie ma dla kogo wracać do domu z siatką zakupów. Jeśli nikt nie zapyta: „Kupiłeś mi czekoladę?”, albo nie mruknie z kanapy: „Tata, chodź, pokażę ci coś”. Patrzę na zegarek i wiem, że za dwie godziny pójdę spać, bo i tak nie mam co robić. Jutro rano znowu wstanę, ubiorę tę samą koszulę i pójdę do pracy, żeby wieczorem wrócić tutaj. Do tej cholernej ciszy.
Czułem się niepotrzebny
W pracy przerwa na papierosa była jedynym momentem dnia, kiedy można było poczuć się jak człowiek. Stanąłem pod wiatą, opierając się o ścianę i patrząc na wilgotny asfalt. Arek wyszedł chwilę po mnie, z paczką w ręku i tym swoim niezmiennym półuśmiechem.
– W weekend zabieram dzieciaki na basen – powiedział, zaciągając się dymem. – Muszę ich trochę rozruszać, bo od siedzenia przed komputerem tyją na potęgę. A ty? Co u Maksa?
Zaciągnąłem się, żeby zyskać chwilę na odpowiedź.
– Nie wiem. Ostatni raz rozmawialiśmy jakieś dwa tygodnie temu.
Arek spojrzał na mnie spod czapki.
– Nie możesz tak. Musisz się upomnieć. Czternastolatek sam z siebie nie zadzwoni, musisz naciskać.
– A jeśli on nie chce? – zapytałem cicho.
Nie patrzyłem na Arka. Udawałem, że interesuje mnie cień drzew na mokrym chodniku. W środku czułem coś, co przypominało zawstydzenie, jakbym wyznał słabość, której nie powinienem w sobie mieć.
– Marek, przestań tak myśleć. To twój syn – powiedział spokojnie, strzepując popiół. – Czasem dzieciaki mają swoje fochy, ale to przechodzi.
Przytaknąłem, choć nie byłem przekonany. Myśl o tym, że Maks może mnie zwyczajnie nie chcieć w swoim życiu, nie dawała mi spokoju. Bałem się zadzwonić jeszcze raz, jakby sam dźwięk sygnału mógł mnie zranić. Nie chciałem usłyszeć w słuchawce obojętnego głosu albo, co gorsza, ciszy. Arek rzucił niedopałek do metalowej puszki.
– Głowa do góry, stary. Pogadaj z nim dziś wieczorem.
– Spróbuję – odpowiedziałem, choć wcale nie miałem pewności, czy to zrobię.
Kiedy wróciliśmy do biura, dźwięk klawiatur i szum wentylatorów przykryły nasze rozmowy. Ja jednak nie mogłem przestać myśleć o tym, co powiedział Arek. W pracy udawałem skupienie, ale tak naprawdę zastanawiałem się, czy mój syn w ogóle jeszcze nazywa mnie w myślach tatą. Im dłużej o tym myślałem, tym bardziej czułem się niepotrzebny. Coraz częściej wracała mi do głowy myśl, że może tak jest lepiej – że nie będę mu przeszkadzał, skoro nie chce mnie w swoim świecie. W gardle rosła mi gula, której nie mogłem przełknąć, a w oczach piekło od zmęczenia i niewyspania. Do końca zmiany już milczeliśmy. Arek chyba wyczuł, że nie mam ochoty na rozmowy. A ja tylko chciałem, by ten dzień się skończył.
Nagle z oczu pociekły mi łzy
Po pracy długo krążyłem po kawalerce, zanim w końcu wziąłem telefon do ręki. Wiedziałem, że Justyna nie będzie zadowolona z mojego telefonu, ale musiałem wiedzieć, co u Maksa. Wybrałem numer i czekałem. Odebrała po kilku sygnałach.
– Marek? Coś się stało? – zapytała chłodno.
– Chciałem tylko dowiedzieć się, co u Maksa. Nie odbiera ode mnie telefonu.
– Ma swoje sprawy. Szkoła, koledzy. Nie będę go zmuszać, żeby do ciebie dzwonił – odparła bez cienia emocji.
– Nie proszę, żebyś go zmuszała. Chcę tylko wiedzieć, czy u niego wszystko w porządku.
– Marek, miałeś swoją szansę. Teraz odpuść.
Na chwilę zabrakło mi słów.
– To nie tak. Nie chcę mu przeszkadzać. Chcę po prostu być jego ojcem.
– Nie komplikuj mu życia – rzuciła krótko i rozłączyła się.
Przez chwilę siedziałem z telefonem w dłoni, jakby jeszcze mógł coś odpowiedzieć. Wyszedłem na klatkę schodową i dopiero tam odetchnąłem. Poczułem, że ramiona mam ciężkie jak po całym dniu fizycznej pracy. W drodze z pracy do domu, w tłumie ludzi, nagle pociekły mi łzy. Udawałem, że to przez wiatr.
W środku coś mi się zapadło
W piątek po pracy zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do Maksa. Długo nie odbierał, już miałem się poddać, gdy wreszcie usłyszałem w słuchawce jego ciche „halo”.
– Cześć, Maks. To ja… tata. Tęsknię. Może w weekend byśmy się spotkali, co ty na to? – starałem się mówić spokojnie, jakbym nie bał się odpowiedzi.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem usłyszałem krótkie:
– Nie chcę się spotykać.
Serce zabiło mi szybciej.
– Dlaczego? – zapytałem, starając się, żeby głos mi się nie załamał.
– Mama mówi, że nie muszę… I nie wiem, jakoś dziwnie się czuję przy tobie.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Słuchałem jego oddechu i miałem wrażenie, że każde kolejne słowo może go tylko odepchnąć.
– Synku, bardzo cię kocham… – zacząłem, ale w tym momencie usłyszałem dźwięk rozłączonego połączenia.
Patrzyłem na czarny ekran telefonu, a w środku coś mi się zapadło. To nie samotność bolała najbardziej, lecz świadomość, że dla własnego dziecka mogłem stać się ciężarem, a nie ojcem. Usiadłem przy pustym stole. Wziąłem do ręki zdjęcie z wakacji, kiedy Maks miał siedem lat i śmiał się na plaży, z piaskiem we włosach. Teraz patrzyłem na to zdjęcie i nagle sam zacząłem się śmiać – cicho, bez radości, aż do łez.
– Nie brak mi pieniędzy – powiedziałem do siebie – tylko kogoś, dla kogo warto było je mieć.
Nie miałem już na nic siły
Pojechałem do mamy w sobotę, bez zapowiedzi. Zawsze była w domu, zawsze miała herbatę z cytryną i jakieś kruche ciastka. Tym razem też nie zawiodła – usiadłem przy jej stole, a ona nalała mi gorącego naparu i postawiła przede mną talerzyk z domowymi herbatnikami.
– Nie wyglądasz najlepiej, Mareczku – powiedziała, siadając naprzeciwko. – Coś się dzieje?
Wzruszyłem ramionami.
– Nie wiem, mamo. Może nic, a może wszystko.
– Maks? – zapytała, a ja tylko skinąłem głową.
– Nie chce mnie widzieć. Nawet nie wie, co powiedzieć, kiedy ze mną rozmawia. Albo i wie, tylko nie chce mówić. A ja... ja już nie wiem, czy w ogóle jestem jeszcze kimś w jego życiu.
Mama milczała przez chwilę.
– Nie możesz się poddać. To twój syn, Marek. Dziecko nie przestaje kochać rodzica tylko dlatego, że rodzice się rozstali.
– A może właśnie tak się dzieje? Może nie byłem wystarczająco dobry. Może nigdy nie byłem. Nie miałem mu czego dać po rozwodzie. Tylko pusty weekend, jakąś pizzę i próbę rozmowy, której on nie chciał.
– To nieprawda – pokręciła głową. – Ale musisz mu pokazać, że jesteś. Że nie znikniesz.
Nie potrafiłem jej tego powiedzieć, ale siedząc tam, czułem, że nie mam już siły wracać po raz kolejny w miejsce, gdzie nic na mnie nie czeka. Nie jestem już ojcem, ani partnerem, ani mężem. Jestem mężczyzną, który powoli uczy się żyć w świecie, w którym nikt go nie potrzebuje. W niedzielny wieczór długo trzymałem telefon w dłoni, ale nie zadzwoniłem. Napisałem tylko wiadomość: „Nie będę cię już niepokoił. Ale kocham cię, synu. Nawet jeśli mnie nie chcesz, ja zawsze będę obok”. Nie dostałem odpowiedzi. Patrzyłem jeszcze chwilę na ekran, jakbym miał zobaczyć trzy kropki oznaczające pisanie. Nic się nie pojawiło.
Podszedłem do półki, wziąłem zdjęcie Maksa z ramki. Było już trochę wyblakłe, zrobione lata temu nad morzem. Zdjąłem ramkę ostrożnie, jakby to miało coś zmienić i schowałem zdjęcie do szuflady w komodzie. Usiadłem na krześle w kuchni i oparłem czoło o dłonie.
– Muszę nauczyć się żyć z brakiem – powiedziałem cicho do siebie. – Nie po to, żeby było lepiej. Ale żeby nie bolało tak bardzo.
W pokoju zrobiło się zupełnie cicho, a ja miałem wrażenie, że te słowa odbiły się od ścian i wróciły do mnie, jeszcze cięższe.
Póki będę żył, będę jego ojcem
Wyszedłem z domu późnym wieczorem. Nie miałem konkretnego celu – po prostu nie chciałem siedzieć w czterech ścianach, które przypominały mi o tym, co straciłem. Jesień czuć było w powietrzu, chłodnym i wilgotnym. Liście szeleściły pod butami, a latarnie rzucały długie, porwane cienie na chodnik. Minąłem park, do którego kiedyś chodziłem z Maksem. Pamiętałem, jak zbieraliśmy tam kolorowe liście do zeszytu przyrodniczego. On zawsze wybierał te z czerwonymi plamkami, bo mówił, że wyglądają jak ogień. Teraz palił mnie ogień tylko w gardle, od zbyt wielu niewypowiedzianych słów.
Usiadłem na ławce. Nikt nie przechodził. Tylko odległy szum samochodów przypominał mi, że świat nadal się kręci. Może już tak zostanie. Może niektóre rzeczy nie wracają. Może każdy ojciec w końcu przestaje być bohaterem dla swojego dziecka. A może niektórzy nigdy nim nie byli. Zrozumiałem jedno – miłość nie znika, nie kończy się z rozwodem, z ciszą w słuchawce, z wyrokiem sądu czy ze zdartym głosem. Ona po prostu... czasem nie ma dokąd wrócić. Wstałem, poprawiłem kurtkę i ruszyłem przed siebie. Bez celu, bez planu, ale z jednym pewnym: póki będę żył, będę jego ojcem. Nawet jeśli on już o tym nie myśli.
Marek, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona siedzi w domu i nic nie robi, a nasza miłość umiera. Niech się lepiej łapie za mopa, zamiast za mój portfel”
- „Myślałam, że poznałam księcia z bajki. Czar szybko prysł, gdy się okazało, że zasiał nasionko w ogródku innej królewny”
- „Na weselu kobieta w bakłażanowej sukni wręczyła mi tajemniczą kopertę. Dopiero wtedy z twarzy mojego męża opadła maska”