„Po rozwodzie mąż zapomniał o istnieniu naszych córek. Sama harowałam na godne życie, walcząc o każdy zdobyty grosz”
„Odkąd rozeszliśmy się z mężem parę lat temu, chyba wymazał z pamięci, że ma dwie córki na utrzymaniu. Nie miałam wyboru – musiałam wziąć sprawy w swoje ręce i sama zająć się dziewczynkami. Ale... zabrakło mi na opłaty za mieszkanie i elektryczność”.
- Listy do redakcji
Z niedowierzaniem wpatrywałam się w saldo na rachunku bankowym. Zazwyczaj każdego miesiąca pojawiały się tam alimenty, które należały się moim dziewczynkom. Były one przesyłane przez fundusz. Tym razem było inaczej. Bez chwili wahania chwyciłam za komórkę. Pani z urzędu wytłumaczyła, że ze względu na osiągnięcie przez jedną z moich córek wieku dorosłości, wypłacanie pieniędzy zostało zawieszone do momentu, aż złoży się nowe podanie o alimenty. Córka musiała to zrobić osobiście w urzędzie.
– Proszę udać się do sali numer 9, tam otrzyma pani potrzebne dokumenty. Przy okazji dowie się pani, jakie papiery będzie trzeba przynieść – dotarło do mych uszu.
– A jak wygląda sprawa z pieniędzmi na drugie dziecko? – drążyłam temat.
– Wpłyną później.
Kazałam Izabeli pójść do biura od razu kolejnego ranka.
Chyba coś pomyliłam i źle ją zrozumiałam
Prawdziwym szczęściem było dla mnie znalezienie pracy w sklepie, nawet jeśli to tylko umowa na zlecenie. Kiedy samotnie wychowujesz dzieci, nie zastanawiasz się nad rodzajem umowy, lecz nad tym, żeby po prostu zarobić. Przecież musimy coś jeść, dzieciaki potrzebują ubrań, lekarstw, no i rachunki same się nie opłacą, to przecież takie oczywiste. Tata dziewczynek najwyraźniej zapomniał, że ma córki, odkąd wzięliśmy rozwód parę lat temu. Nie miałam więc wyjścia – musiałam sama zakasać rękawy i zatroszczyć się o naszą rodzinkę. Jakoś wiązałam koniec z końcem, między alimentami, zasiłkiem na dzieci i dorywczą robotą. Ale teraz... zabrakło nam na czynsz i rachunek za prąd! Więc wieczorem spytałam córki, czy udało jej się coś zdziałać w tej sprawie.
– W urzędzie kazali mi dołączyć kserokopie naszych dokumentów tożsamości, numery PESEL i potwierdzenie, że dziecko uczy się w szkole... – wyliczyła, co musi skompletować. – Na razie wniosek składam tylko ja, a za miesiąc, kiedy przyjdzie czas na standardową, coroczną procedurę, musimy wypełnić papiery dla Małgosi i jeszcze jeden komplet dla mnie.
Coś tu jest nie w porządku. Czy składanie w kółko identycznych papierów ma jakikolwiek sens?
– Skocz jutro do urzędu i wszystkiego się dokładnie dowiedz – zwróciłam się do Izy.
– A, no i potem koniecznie musisz tam pójść razem ze mną – przypomniała sobie córka. – Podobno masz tam coś pokwitować.
– Przecież osiągnęłaś pełnoletność i powinnaś to sama załatwić.
– Nic z tego, mamo – Izka była nieugięta. – Urzędniczka jasno dała do zrozumienia, że masz złożyć podpis na wniosku obok mojego.
Muszę przyznać, że nie do końca pojmowałam słowa mojego dziecka, przecież urzędniczka mówiła coś innego. Wydawało mi się oczywiste, że gdy dorosły wypełnia jakiś dokument, to samodzielnie składa pod nim swój podpis.
– A idealnie by było, jakby tatuś się odnalazł i również się podpisał… – powiedziała półgłosem.
Następnego dnia zwróciłam się do mojej przełożonej z prośbą o jedną godzinę wolnego. Spojrzała na mnie bez entuzjazmu.
– Proszę pamiętać, że jest pani u nas zatrudniona dopiero od dwóch miesięcy – mruknęła pod nosem. – Jeżeli to konieczne, może pani wpaść do sklepu o godzinę później, jednak lepiej, żeby to był wyjątek, a nie reguła.
Chciałam wytłumaczyć, co się stało
– Pani Aniu – weszła mi w słowo przełożona – prywatne sprawy pracowników mnie nie interesują.
Kolejnego poranka we dwie ze starszą córką pojawiłyśmy się w odpowiednim urzędzie. Niestety, okazało się, że córcia miała rację. To ona powinna złożyć ten wniosek, ale najpierw ja musiałam go podpisać. Dopiero potem mogła to zrobić ona sama. Za przyzwoleniem matki. Na szczęście ojca dało się z tego wykluczyć. I tak nie miałam pojęcia, gdzie go szukać. Od wielu lat nie dawał znaku życia, a nawet komornik nie znał jego miejsca pobytu. Wyszło jednak na jaw, że wystarcza zgoda tego z rodziców, z którym dziecko dzieli dach nad głową. Pomyślałam, że szybko to ogarnę i już pędzę do roboty, ale pani w okienku mnie zatrzymała:
– Pani kochana, ale jeszcze potrzebuję parę innych papierów! Koniecznie proszę przynieść do urzędu PIT-a za poprzedni rok, jakieś poświadczenie od pracodawcy o tym ile pani zarabia, dokument o przychodach za zeszły rok, no i oczywiście zaświadczenie od komornika z ostatniego kwartału oraz całego zeszłego roku. A, no i pani córa musi złożyć identyczny zestaw dokumentów co pani.
– Ale jak to? Przecież moja córka się uczy, ona jeszcze nigdzie nie pracuje! – zdziwiłam się nie na żarty.
– W takim razie niech pójdzie do skarbówki, to oni dadzą jej zaświadczenie, że jej dane nie widnieją w ich rejestrach. No a do komornika składa wniosek o wystawienie odpowiedniego zaświadczenia i po sprawie. No niestety, ale pani będzie musiała się tam z nią wybrać i tę zgodę podpisać osobiście.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom
Wzięłam karteczkę ze spisem dokumentów do doniesienia i ruszyłam do roboty. Znowu byłam w sytuacji, gdzie musiałam poprosić szefową o parę godzin urlopu na załatwienie sprawy.
– Czy jest pani zainteresowana pracą tutaj? – kierowniczka spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Tak, bardzo. Ale muszę zawieźć córkę do…
– No to proszę lecieć. A potem marsz do roboty – padła odpowiedź. – Byle sprawnie.
W kolejnym dniu wysłałam córkę, żeby pobiegała po różnych instytucjach i załatwiła niezbędne dokumenty. Okazało się, że praktycznie w każdym miejscu wymagali ode mnie złożenia podpisu w jej imieniu. I to tylko po to, żeby za moment ona sama mogła się podpisywać! W niektórych przypadkach na dokumenty należało czekać parę dni, a na inne nawet tydzień.
– Wygląda na to, że będziemy zmuszone tu wrócić po raz kolejny – wymamrotała pod nosem moja córka.
Okazało się, że w celu odebrania dokumentów muszę stawić się wraz z córką. Wprawdzie jest już dorosła, ale wszędzie wymagano mojej zgody jako rodzica. Pani urzędniczka uspokajała: „To tylko jednorazowa formalność, następne podania będzie podpisywać samodzielnie”. Szczerze mówiąc, miałam już tego po dziurki w nosie. Zwłaszcza że gdy zwróciłam się do szefowej o potwierdzenie moich zarobków, zareagowała oburzonym prychnięciem.
– Za dwa tygodnie dopiero będę miała od księgowej wystawioną fakturę!
– No i jeszcze… muszę pokazać umowę o pracę... – powiedziałam cichutko.
Kierowniczka łypnęła na mnie nienawistnym spojrzeniem, ale nie pisnęła ani słówka. Ku mojemu zaskoczeniu, umowę i zaświadczenie o zarobkach dostałam już kolejnego dnia. Po tygodniu poprosiłam znów o kilka godzin wolnego. Chciałam odebrać dokumenty i pojechać z Izą złożyć papiery.
– Pani Marto, czy pani aby nie przeholowuje? – warknęła szefowa, cedząc słowa. – Niech pani pamięta, że jest pani tutaj tylko na umowie zlecenie.
Narobiłam sobie kłopotów w pracy
Grzecznie powiedziałam „przepraszam”. Nie wypadało odpowiedzieć tym, co cisnęło mi się na usta.
W kolejny dzień wraz z moją pociechą prawie pędziłyśmy po urzędach, zbierając poświadczenia i kopiując papiery. W końcu udało nam się dostarczyć komplet dokumentów. Uff, załatwione!
– Nie będzie chciała pani wnioskować o świadczenia na dziecko? – padło pytanie od pani z okienka.
Zerknęłam na urzędniczkę z nutą zakłopotania.
– A to chyba leży w gestii córki, prawda? – zapytałam z nutką optymizmu w głosie.
– Niestety, wniosek o zasiłek rodzinny musi złożyć pani. Mimo że córka jest już dorosła, nadal pozostaje pod pani kuratelą i dzielicie wspólne mieszkanie. Trzeba się jednak pospieszyć, bo mamy już połowę miesiąca, a na dokumentach powinna widnieć data z bieżącego miesiąca.
– A o jakie dokumenty chodzi? – zainteresowała się Izka.
– Dokładnie te same, które panie przed chwilą dostarczyły – doprecyzowała pracownica urzędu. – Dlatego byłam zaskoczona, że macie tylko po jednej kopii, przecież będziecie jeszcze potrzebowały do rodzinnego…
Trudno było mi uwierzyć w to, co słyszę. Czy naprawdę mam znowu biegać od urzędu do urzędu? Zbierać te wszystkie papiery od nowa?! Szefowa mnie chyba udusi...
– To przecież ta sama instytucja, zgadza się? Macie to gdzieś w systemie – powiedziałam z nadzieją w głosie. – Nie dałoby rady po prostu skopiować dokumentów, które już tu są i dorzucić je do kolejnego podania?
– Muszą być oryginały – padła odpowiedź urzędniczki. – I to te najnowsze.
– A tamte to niby są przeterminowane?
– Skąd, nadal są ważne. Tyle że one będą dołączone do tego wniosku. Wraz z kopiami. A do tego drugiego, do rodzinnego, potrzebne są identyczne. No i ksero – dodała znudzonym głosem.
Myślałam, że to kiepski żart
Przez moment rozglądałam się wokół, szukając ukrytej kamery. Wyraz twarzy przełożonej, do której zwróciłam się z prośbą o następne potwierdzenie zarobków i pierwotną wersję kontraktu, był jednoznaczny. Kiedy zapytałam o możliwość uzyskania dodatkowych paru godzin urlopu, przystała na to, uśmiechając się. Mogłam to zinterpretować tylko w jeden sposób: niedługo będę musiała pożegnać się z tą posadą. Ostatecznie udało nam się skompletować niezbędne papiery i dostarczyłyśmy je przed upływem terminu. Na odchodne zaś padły słowa:
– Koniecznie proszę pojawić się z początkiem miesiąca po nowe formularze!
– Ale przed chwilą je dostarczyłyśmy.
– No tak, natomiast rozpoczyna się nowy sezon świadczeń. Potrzeba od nowa. Niech pani przyniesie identyczne dokumenty, tyle że pani w swoim imieniu, a córka we własnym. Pani dla młodszej córki, a starsza już w swoim imieniu. Odnośnie zaświadczenia o przychodach – oryginał dołącza pani i do własnego podania, i do starszej córki. Natomiast starsza córka musi uzyskać dokument z urzędu skarbowego, potwierdzający nieobecność w ich rejestrach i załączyć go zarówno u siebie, jak i w pani wniosku.
– Do tego ksero dokumentów... – z przekąsem powiedziała Iza.
– Faktycznie, razem z kserokopiami – pani z urzędu nie zwróciła uwagi albo zignorowała sarkastyczny ton wypowiedzi. – Byłabym zapomniała o jeszcze jednej rzeczy – dorzuciła. – Przepraszam za to niedopatrzenie. Potrzebne są jeszcze zaświadczenia z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych o opłaconych składkach na ubezpieczenie zdrowotne lub o tym, że nie były one odprowadzane. Byłoby świetnie, gdyby udało się pani jeszcze dziś albo najpóźniej jutro dostarczyć mi te papiery... Pojutrze kończy się miesiąc, a data na zaświadczeniach musi być zgodna z datą na składanym wniosku. Chodzi o dokumenty zarówno pani, jak i pani córki.
Poczułam ogromną chęć, by podejść do tej baby i ją udusić, jednak ostatecznie ograniczyłam się jedynie do kiwnięcia głową.
Następnego dnia Iza zawiozła resztę papierów do urzędu, dzięki czemu ja wreszcie mogłam jak normalny człowiek pójść do roboty. W godzinach popołudniowych szefowa przekazała mi informację, że od początku kolejnego miesiąca już tutaj nie pracuję.
– Będzie miała pani mnóstwo czasu wolnego, żeby pozałatwiać prywatne sprawy w urzędach – oświadczyła mi, zamykając za mną drzwi do sklepu.
Śmieszna sprawa, ale po raz pierwszy w życiu poczułam radość z powodu wypowiedzenia umowy. Przede mną było latanie po urzędach w celu uzyskiwania następnych papierków tylko i wyłącznie po to, żeby córeczki dostały kasę, która im się zgodnie z prawem należy. Cały tydzień psu na budę! Jeśli wtedy wpadłaby mi w łapska ta baba, co to wszystko tłumaczyła mi z tymi formularzami, dodatkowymi dokumentami i paragrafami – na bank znalazłabym się za kratkami. Myślę, że nie byłabym w tym osamotniona.
Marta, 40 lat