Reklama

Pierwszy raz w życiu jestem sama. Nie chodzi o to, że nie mam nikogo przy sobie — mam mojego syna, ośmioletniego Wojtka, którego kocham nad życie. Ale pierwszy raz jestem sama z dorosłością — z rachunkami, czynszem, decyzjami i strachem o jutro. Przez większość mojego małżeństwa byłam gospodynią domową. Mąż, Tomek, zarabiał całkiem dobrze i od początku ustalił, że to on zajmuje się finansami. Nie protestowałam. W tamtym czasie to nawet wydawało mi się wygodne. On ogarniał świat zewnętrzny, ja ogarniałam dom. Tak żyliśmy ponad piętnaście lat.

Reklama

Tylko że wszystko się zmieniło, gdy Tomek... odszedł. Tak po prostu. Spakował walizkę, zostawił kartkę na stole i zniknął z naszego życia. Zdrada? Kryzys wieku średniego? Nowa miłość? Nigdy nie usłyszałam żadnego wyjaśnienia. Zostałam sama z dzieckiem i niewielką ilością pieniędzy, które zdołałam wyciągnąć z konta, zanim je zablokował. Mieszkamy teraz w małym, wynajętym mieszkaniu. Pracuję na recepcji w prywatnej przychodni — zarabiam ledwie tyle, żeby starczyło na podstawowe rzeczy. A i to tylko wtedy, gdy nie wydarzy się nic nieprzewidzianego. Pewnego dnia telefon zadzwonił wieczorem. To była Iwona, moja koleżanka jeszcze z czasów liceum.

– Cześć, Bożenka, jak się trzymasz? – zapytała z troską w głosie.

– Staram się – odpowiedziałam, kręcąc się po kuchni. – Ale, Iwona, szczerze? Ja nawet nie wiem, jak się płaci rachunki. Prąd przyszedł, gaz też. Ja nie mam pojęcia, co najpierw, co później… Czuję się jak dziecko we mgle.

– A nie możesz kogoś zapytać? Może księgowej w pracy?

– Iwona, ja się wstydzę. Wiesz, ile ja mam lat? Czterdzieści dwa. A nie potrafię rozplanować budżetu. Mój były wszystko robił. Ja tylko gotowałam i sprzątałam…

Po zakończeniu rozmowy długo siedziałam przy stole, patrząc w pustkę. Czułam lęk. Ale pod spodem tego lęku czaiło się coś nowego — gniew? Wstyd? Może determinacja?

– Dosyć. Koniec z byciem bierną. Albo się nauczę, albo zginiemy. Nie mam innego wyjścia – szepnęłam do siebie.

Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam zeszyt. Na górze strony napisałam dużymi literami: „Jak zarządzać pieniędzmi?”

Poczułam coś dziwnego

Z duszą na ramieniu weszłam do banku. Pachniało tam kawą, drukiem i jakąś... ważnością. Wszystko wyglądało sterylnie i obco. Podeszłam do stanowiska, za którym siedziała młoda kobieta.

– W czym mogę pomóc? – zapytała, uśmiechając się służbowo.

– Chciałabym... otworzyć konto – wydukałam, choć miałam wrażenie, że wszyscy słyszą, jak mi serce bije.

– Konto osobiste? Dla siebie? – upewniła się.

– Tak. Sama. Chcę mieć własne – odpowiedziałam z mocą, która mnie samą zaskoczyła.

Pracownica kliknęła coś na komputerze.

– Potrzebuję pani dowodu. I jeszcze proszę odpowiedzieć, czy chce pani dostęp przez aplikację mobilną? Czy ma pani smartfona?

Zawahałam się.

– Mam, ale... aplikację?

– Tak, do zarządzania kontem. Można sprawdzać saldo, robić przelewy...

Poczułam się, jakby mówiła po chińsku.

– Może... na razie bez aplikacji? – wymamrotałam.

Wyszedłszy z banku, poczułam coś dziwnego. Wstyd, owszem. Ale też jakąś... dumę. Mam konto. Swoje. Pierwszy raz w życiu. Wróciłam do domu z plikiem papierów w torebce. Wieczorem zadzwoniła była teściowa.

– Bożena, Wojtek mówił, że jesteście teraz w wynajętym. To... długo tak pociągniecie?

Damy sobie radę – odpowiedziałam chłodno.

– Tyle lat byłaś tylko w domu. Skąd ty teraz weźmiesz pieniądze? – westchnęła. – Mój syn nie jest święty, ale nie wiem, czy cię na to wszystko stać.

Rozłączyłam się bez słowa. Potem długo siedziałam w ciszy. Głowa mi pulsowała. Ale pierwszy raz w życiu poczułam, że trzymam coś w rękach. Nie wszystko, ale coś. Kontrolę? Początek kontroli.

Byłam jednak wytrwała

Z zeszytem i kalkulatorem siedziałam przy kuchennym stole jak uczennica przed sprawdzianem. Prąd – 184 złote. Gaz – 102. Czynsz – 1240. Telefon, internet, bilety miesięczne, jedzenie, ubrania... Liczby zaczęły mnie przytłaczać. Ale nie uciekłam. Przemogłam wstyd i zadzwoniłam do księgowej z pracy.

– Pani Bożeno, najpierw budżet domowy. Spisuje pani wszystkie stałe opłaty i zostawia rezerwę na nieprzewidziane wydatki. Potem dzieli to, co zostaje, na dni miesiąca.

– Dni miesiąca... – powtórzyłam głucho.

– Tak. Żeby wiedzieć, ile wolno wydać dziennie. Inaczej człowiek myśli, że ma więcej, niż ma.

Wieczorem poszłam z Wojtkiem do sklepu. Zatrzymał się przy półce z zabawkami.

– Mamo, zobacz! Ten samochodzik! Tylko dwadzieścia sześć złotych!

– Kochanie, nie dzisiaj – powiedziałam cicho. – Może za tydzień, jak odłożymy.

– Ale ja go chcę teraz... – jęknął.

– Wiem. Ale mamy teraz plan. Mama musi najpierw zapłacić za światło i gaz. Jak zapłacimy wszystko, to wtedy wybierzemy, co możemy kupić, dobrze?

Spojrzał na mnie z powagą, jakiej nie znałam.

– To zapisz, że chcę ten samochodzik – powiedział i podszedł do wózka.

Wróciliśmy do domu z chlebem, mlekiem i słoikiem miodu – małą nagrodą za wytrwałość. Gdy Wojtek zasnął, usiadłam i znów otworzyłam zeszyt. Po raz pierwszy coś się zgadzało. Następnego dnia w pracy Iwona popatrzyła na mnie uważnie.

– Bożenka... nie wierzyłam, że dasz radę. Ale podziwiam cię.

– Ja też nie wierzyłam – uśmiechnęłam się. – Ale chyba potrafię.

Nie było mi już wstyd

Pierwszego kryzysu nie zapomnę nigdy. Ostatni tydzień miesiąca. Lodówka prawie pusta. W portfelu czternaście złotych i drobne w kieszeni płaszcza. A ja, głupia, zapomniałam o rachunku za wodę. Zadzwoniła właścicielka mieszkania.

– Pani Bożeno, czynsz do końca tygodnia. Przypominam tylko.

– Tak, oczywiście – skłamałam odruchowo.

Odłożyłam telefon i zaczęłam panikować. Jak ja jej to zapłacę?! Czynsz to ponad tysiąc! A ja nie mam nic! Po godzinie siedzenia w bezruchu, zaczęłam przeglądać szafki. Sprzedam, co się da. Znalazłam starą torebkę Wittchena, prezent sprzed lat. Wrzuciłam ogłoszenie na portal sprzedażowy. Poszła w godzinę. 180 złotych. Potem Wojtka chodzik z czasów niemowlęcych. Książki po Tomku. Stare płyty. Wszystko.

– Naprawdę sprzątasz cudze mieszkania? – zapytała Iwona, gdy spotkałyśmy się na kawie.

– Tak. Wieczorami. Na razie dwa razy w tygodniu. Płacą lepiej niż myślałam.

Zmarszczyła brwi.

Nie wstyd ci?

Spojrzałam jej prosto w oczy.

– Nie. Wstyd mi było, że nie umiałam przeżyć miesiąca bez długu.

Wyszłam z kawiarni zmęczona, ale lekka. Bo ja sobie poradzę. Muszę. I nie chodzi już tylko o rachunki. Chodzi o mnie. Tego wieczoru usiadłam nad zeszytem i napisałam wielkimi literami: „Już nigdy nie dam się zaskoczyć”.

Byłam dzielna jak diabli

Wieczorami siadałam z laptopem przy kuchennym stole. Wojtek już spał, a ja odpalałam Excela i wpisywałam każdy wydatek. Księgowa z pracy pokazała mi, jak stworzyć prosty arkusz budżetu. Na początku wydawało mi się to czarną magią, ale po kilku dniach poczułam, że mam w rękach coś niezwykłego – narzędzie kontroli. Mojej kontroli. Zaczęłam czytać blogi o finansach osobistych. Po pracy sprzątałam, w weekendy prasowałam koszule dla znajomej lekarki. Każdy grosz zapisywałam. A kiedy uzbierało się sto złotych „wolnych”, kupiłam... kawę i nową bluzkę w second-handzie.

– Mamo, dla ciebie? – zdziwił się Wojtek, gdy wróciłam.

– Tak. Zasłużyłam – odpowiedziałam i pierwszy raz od miesięcy spojrzałam w lustro z uśmiechem.

W pracy, księgowa Zosia, starsza kobieta z ostrym językiem, zatrzymała mnie na korytarzu.

– Pani Bożeno, dobrze pani liczy. Myśli pani o jakimś kursie? Może coś z księgowości?

Zatkało mnie.

– Ja? Ja to nie wiem, czy dam radę…

– Da pani. Widzę, jak się pani zmieniła. A jakby trzeba było pomóc, to proszę śmiało pytać.

Wieczorem usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty. Wojtek podszedł i przytulił się.

Jesteś dzielna, mamo. Bo chociaż tata nas zostawił, to ty jesteś ze mną.

Zacisnęłam powieki. Żeby się nie popłakać. Tak, Wojtku. Jestem. I nigdzie nie zniknę.

Nie oddałam tej siły

Było sobotnie popołudnie. Wojtek układał klocki na dywanie, a ja właśnie skończyłam sprzątać mieszkanie po porannej zmianie. Zaparzyłam sobie kawę, usiadłam na krześle i wtedy zadzwonił domofon.

– Bożena, to ja – głos Tomka. – Musimy porozmawiać.

Otworzyłam drzwi niechętnie. Stał tam, jakby nic się nie stało. Wypachniony, w płaszczu, z miną zatroskanego ojca.

– Jak sobie radzicie? – zapytał, jakbyśmy byli tylko chwilę w separacji.

– Dobrze – odpowiedziałam sucho. – A czego chcesz?

– Myślałem... może spróbujmy jeszcze raz? Dla Wojtka. On potrzebuje ojca. A ja... Zrozumiałem, że nie umiem bez was żyć.

Poczułam, jak wzbiera we mnie burza. Jeszcze kilka miesięcy temu oddałabym wszystko, by to usłyszeć. Ale dziś? Patrzyłam na niego i widziałam człowieka, który nie wie, że się zmieniłam.

– Tomek... Wojtek cię potrzebuje. Ale ja? Już nie. Ja się uczę, pracuję, wiem, ile kosztuje życie. Nie oddam tej siły. Tego, że wreszcie wiem, co to znaczy decydować o sobie.

– Ale ja się zmieniłem – próbował jeszcze.

– Ja też. I nie chcę już wracać do życia, w którym byłam dodatkiem do twojego.

Zamknęłam za nim drzwi. Oparłam się o nie, serce waliło mi jak szalone. Ale w głowie miałam tylko jedną myśl, że nie dam się już nikomu kupić.

Nie muszę być idealna

Wróciłam z pracy późnym popołudniem. Klucze zadźwięczały w drzwiach, a cisza w mieszkaniu przywitała mnie jak stara znajoma. Wojtek siedział przy stole, rysował rakietę i planetę z pierścieniami.

– Cześć, mamo! – zawołał, nie odrywając wzroku od kartki. – Zrobiłem zadanie i zostawiłem ci ostatnie ciastko!

To mi się dziś należy – uśmiechnęłam się i postawiłam torbę przy drzwiach.

Zdjęłam buty, zrobiłam sobie herbatę i usiadłam przy stole. Spojrzałam na moje dziecko, na mój zeszyt z budżetem, na małą kuchnię, która już była „nasza”, nie „wynajęta”.

– Mamo, a jak będę dorosły, to też będę wszystko robił sam? – zapytał nagle Wojtek.

Spojrzałam na niego uważnie.

– Nie wiem, kochanie. Ale chciałabym, żebyś potrafił. Żebyś nie bał się sam decydować. I żebyś szanował ludzi, którzy wszystko robią sami. Zwłaszcza kobiety.

Pokiwał głową, jakby coś zrozumiał. Wrócił do rysowania. A ja siedziałam dalej, popijając herbatę, patrząc na zachodzące słońce za oknem. Nie miałam już lęku w środku. Miałam świadomość, że to życie, choć trudne, jest moje. Nie muszę być idealna. Jestem wystarczająca. Dla siebie. Dla Wojtka. Po raz pierwszy poczułam się wolna. Nie bogata. Niezupełnie pewna jutra. Ale wolna. I to był początek wszystkiego.

Bożena, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama