„Po rozwodzie miałam dość dziecinnych facetów. Jednak pewien wdowiec sprawił, że chciałam pobawić się z nim w mamę i tatę”
„Nie chciałam mówić, jak było. Jak zdradzał. Jak płakałam w łazience, żeby nie słyszał. Jak myślałam, że to ze mną coś nie tak. – Nie wszyscy są tacy jak Tomek – powiedziała łagodnie Beata. – Masz prawo być szczęśliwa. Nie potrafiłam w to uwierzyć. W moim świecie nie było już miejsca na mężczyzn”.

- Redakcja
Czasem myślę, że rozwód to nie był koniec, tylko początek. Początek nowej wersji mnie – ostrożnej, zamkniętej, z ironicznym uśmiechem i twardą skorupą. Z tej skorupy wystawała tylko mała część mnie – ta, która codziennie zapinała guziczki przedszkolakom i mówiła ich rodzicom, że wszystko będzie dobrze. W pracy uśmiechałam się zawodowo, w domu... nie musiałam się uśmiechać wcale. Wracałam do mieszkania w bloku, zjadałam coś na szybko, odpalałam serial i zasypiałam z książką na piersi. Tak wyglądało moje życie. Nie szukałam nikogo. Nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym znowu z kimś być. Po Tomku miałam dość. Dość wyjaśnień, kłamstw, niepewności. Dość mężczyzn.
– Facetów się nie da zmienić – mówiłam Beatce, mojej przyjaciółce, gdy znów próbowała mnie umówić z jakimś znajomym z pracy.
– Ale może nie trzeba ich zmieniać? Może wystarczy znaleźć takiego, który już jest w porządku? – rzuciła pewnego razu z tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem.
– A skąd ja mam wiedzieć, że jest „w porządku”? Tomek też na początku był złotym człowiekiem. Złotym! A potem... – zacisnęłam usta. Nie chciałam mówić, jak było. Jak zdradzał. Jak płakałam w łazience, żeby nie słyszał. Jak tłumaczyłam sobie, że może to ze mną coś nie tak.
– Ale przecież nie wszyscy są tacy jak Tomek – powiedziała łagodnie Beata, sięgając po moje dłonie. – Masz prawo być szczęśliwa. Wciąż.
Pokręciłam głową. Nie potrafiłam w to uwierzyć. W moim świecie nie było już miejsca na mężczyzn. Na randki, romantyczne wieczory i wielkie gesty. Moje życie to były puzzle: przedszkole, zakupy, książki, sen. I tak w kółko. Ale wtedy pojawiła się Ola. I jej tata. I coś się we mnie poruszyło. Coś, co od dawna spało.
Coś we mnie lekko drgnęło
W poniedziałek przyszli jako ostatni. Dziewczynka trzymała ojca kurczowo za dłoń, jakby miał za chwilę zniknąć. Miała jasne włosy splecione w dwa chaotyczne warkoczyki, a w oczach coś, co od razu mnie poruszyło – mieszaninę lęku i ciekawości.
– Dzień dobry, to Ola, do grupy Biedronek – powiedział cicho mężczyzna, nachylając się do mnie z dokumentem w dłoni.
Podniosłam wzrok i przez chwilę patrzyłam mu w oczy. Były ciemne, głębokie, zmęczone. Miał na sobie prostą kurtkę, czapkę w ręce, twarz trochę zarośniętą, jakby ogolenie się nie było priorytetem. Ale nie to mnie poruszyło – tylko jego ton. Delikatny. Cichy. Jakby bał się mówić zbyt głośno.
– Cześć, Olu. Jestem pani Kasia. Chcesz, żebym cię oprowadziła? – przykucnęłam przy niej.
Nie odpowiedziała. Oparła się o jego nogę i spojrzała na mnie spod oka. On uśmiechnął się przepraszająco.
– To jej pierwszy raz w przedszkolu – powiedział. – I mój też.
– Zdarza się najlepszym – rzuciłam, siląc się na lekki ton.
Ola w końcu puściła jego rękę i dała się zaprowadzić do kącika z lalkami. Ale czułam jego wzrok na sobie jeszcze długo. Przez cały dzień łapałam się na tym, że zerkam na Olę częściej niż na inne dzieci. Była cicha, ostrożna, ale wyjątkowo grzeczna. A kiedy odbierał ją po południu i nasze spojrzenia znów się spotkały, coś we mnie lekko drgnęło. Nie. Nie pozwolę na to, pomyślałam. To tylko dziecko. I ojciec. Tyle. Ale to nie była prawda.
Nie mogłam przestać myśleć
Ola coraz śmielej wchodziła w grupę. Trzymała się blisko mnie, lubiła pomagać przy rozdawaniu kredek albo sprzątaniu zabawek. Była... delikatna. Jakby cały świat był trochę za głośny, za szybki, a ona szukała cichego kąta. Któregoś popołudnia, gdy odbierał ją trochę później niż zwykle, Ola wybiegła do niego z rysunkiem w dłoni.
– To ty i ja – powiedziała. – A tu pani Kasia.
Uśmiechnął się i spojrzał na mnie z tym swoim łagodnym, ale nieco nieobecnym spojrzeniem.
– Ola często o pani mówi – powiedział, jakby przepraszał. – Że ma najładniejszą panią w grupie.
– Oj, dzieci często tak mówią – odpowiedziałam szybko, czując, jak robi mi się gorąco na twarzy.
Przez chwilę staliśmy niezręcznie obok siebie, zanim dodał:
– Wie pani… Ola straciła mamę rok temu... Zachorowała. Szybko poszło. Ona wciąż czasem płacze w nocy. Ja też. Ale rano trzeba wstać i jakoś żyć.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Milczałam.
– Przepraszam, nie powinienem pani tym obarczać. – Ruszył do drzwi.
– Nie. To... dobrze, że pan powiedział – wydusiłam.
Wieczorem Beata patrzyła na mnie podejrzliwie, gdy bez przekonania przebierałam w sałatce.
– Co się dzieje? – zapytała. – Masz ten swój wyraz twarzy w stylu „patrzyłam mu w oczy i poczułam, że mogę w nich utonąć”.
– Głupia jesteś – parsknęłam. – To tata jednej z moich podopiecznych. Wdowiec. I... coś we mnie się rusza, ale nie chcę, żeby się ruszało.
– Tego się nie da zatrzymać, Kaśka. Serce to nie Excel.
Westchnęłam. I tak się zaczęło.
W domu płakałam jak idiotka
Było zebranie. Tłum rodziców, stukot krzeseł, trochę pytań o teatrzyki, o jadłospis, o logopedę. On przyszedł pod koniec. Wszedł cicho, bez zamieszania, jak zawsze. Usiadł z boku, ledwo skinął głową. Zauważyłam go od razu. Po wszystkim zostałam, żeby zamknąć salę. Gdy gasiłam światła, nagle usłyszałam:
– Pani Kasiu?
Odwróciłam się. Stał w progu, trzymając kubek z wodą.
– Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać. Pomyślałem, że... może pani też potrzebuje chwili oddechu po tym całym zgiełku.
Uśmiechnęłam się lekko.
– Wie pan, to i tak było jedno z łagodniejszych zebrań.
Usiedliśmy obok siebie przy małym stoliku, przy którym codziennie dzieciaki lepiły plastelinowe ludziki i jadły podwieczorki. Trochę surrealistycznie.
– Jest pani… bardzo cierpliwa – powiedział, patrząc na mnie z boku.
– A pan bardzo zmęczony – odparłam z uśmiechem.
Parsknął cicho.
– Trafiony -zatopiony. Samotne ojcostwo to robota na dwa etaty. Tylko nikt ci za to nie płaci.
Zamilkliśmy. Z radia w tle dobiegała cicha muzyka.
W końcu zapytał: – A pani? Ma kogoś?
Zacisnęłam palce na kubku.
– Miałam. Rozwód trzy lata temu. Bez dzieci. I bez żalu.
Patrzył na mnie uważnie.
– Nie wierzę, że bez żalu.
– Może z żalem... ale większym byłoby zostać.
Zapadła cisza. Taka, która mówi więcej niż słowa. A potem… się zbliżył. Tylko trochę. Patrzył tak, że wszystko inne ucichło. I wtedy... panika.
– Nie – szepnęłam. – Nie mogę. Przepraszam.
Zerwałam się, jakby coś mnie paliło od środka.
– Kasia… – powiedział cicho.
Ale już wychodziłam. I kiedy zamykałam za sobą drzwi, ręce mi się trzęsły. W domu płakałam jak idiotka. Bo chciałam tego. Bardzo. Ale bardziej się bałam.
Bałam się strasznie
Unikałam go. Przez kilka dni witałam go tylko chłodnym „dzień dobry”, nie wdawałam się w rozmowy, patrzyłam gdzieś ponad jego ramieniem. Czułam się okropnie. W głowie wciąż brzmiało jego spokojne: „Kasia…”, ale nie miałam odwagi do niego podejść. Uciekłam. Jak tchórz. A on? Nie naciskał. Nie szukał rozmów. Odbierał Olę, dziękował, odchodził. W czwartek Ola nie chciała się ubrać. Siedziała pod wieszakiem z bucikami i coś cicho mówiła do siebie. Gdy przykucnęłam, spojrzała na mnie wielkimi, smutnymi oczami.
– Pani Kasiu... tata jest smutny. Ja chyba też.
Zatkało mnie.
– Dlaczego tak myślisz, kochanie?
– Bo już się nie śmieje. Odkąd pani nie mówi do niego tak jak kiedyś.
Zamrugałam szybko, żeby łzy nie popłynęły mi z oczu. Ola wtuliła się we mnie i wyszeptała:
– Czy pani go nie lubi?
Zamiast odpowiedzieć, tylko przytuliłam ją mocniej. Tego wieczoru zadzwoniłam do Marty – mojej byłej teściowej. Nie wiem, czemu. Może dlatego, że jedyna znała mnie na wylot. Może dlatego, że potrafiła powiedzieć coś takiego, co człowiekiem potrząśnie.
– Znowu uciekasz, Kasieńko? – zapytała po wysłuchaniu wszystkiego. – Ty nie boisz się jego. Ty boisz się, że znowu poczujesz coś prawdziwego.
– Boję się, że znowu mnie to rozwali – wyszeptałam.
– Ale może cię uzdrowi – odpowiedziała. – Tylko nie dowiesz się, jeśli stchórzysz.
Wieczorem siedziałam sama w kuchni z herbatą. Ola miała rację. On już się nie śmiał. A ja już nie potrafiłam nie czuć.
Może wystarczy chcieć
Czekał na korytarzu, jak zawsze, z kubkiem kawy z automatu. Stał przy oknie, patrzył, jak dzieci biegają po placu zabaw. I nie zauważył, że idę.
– Adam – powiedziałam cicho.
Odwrócił się. W jego oczach było coś nowego. Smutek, ale też... ulga?
– Kasia – odpowiedział spokojnie.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam. – Uciekłam, bo się przestraszyłam. Bo myślałam, że jeśli znów coś poczuję, to znów mnie to zabije.
Uśmiechnął się smutno.
– A ja myślałem, że to ja zrobiłem coś nie tak.
– Nie. Nie ty. Ja. Bo jestem poraniona. I myślałam, że już nie mam prawa…
Zamilkłam. On tylko kiwnął głową.
– Też się bałem – powiedział. – Miałem jedną miłość. Wielką. Była moją rodziną, domem, wszystkim. Kiedy odeszła, przysiągłem sobie, że już nie będę nikogo kochać. Bo to za duży koszt. Spojrzał na mnie.
– A potem pojawiłaś się ty. Z tym swoim ciepłym głosem. I Ola zaczęła mówić o tobie więcej niż o bajkach. A ja… znów poczułem coś, co myślałem, że umarło.
Łzy cisnęły mi się do oczu.
– To, co teraz? – spytałam.
– Nie wiem – odpowiedział. – Ale może nie musimy od razu wiedzieć. Może wystarczy chcieć.
Spojrzałam na niego. I po raz pierwszy nie uciekłam.
– To spróbujmy – powiedziałam. – Chociaż oboje się boimy.
A potem... po prostu mnie objął. Bez żadnych słów. I pierwszy raz od lat poczułam, że jestem w miejscu, w którym mogę oddychać.
Katarzyna, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zdradziłem żonę z sekretarką jak z harlekina. Nie przewiedziałem, że ta słodka brzoskwinka, zamieni się w skisłą cukinię”
- „Koleżanka w pracy musnęła mnie ustami i wpadłem jak maślak w ocet. Miałem kwaśną minę, gdy odkryłem kim dla niej byłem”
- „Przygruchałem sobie kochankę i chciałem z nią jeść kurki w śmietanie. Przy niej moje życie wyschło jak schabowe z niedzieli”