„Po rozwodzie przestałam wierzyć w miłość i skupiłam się na Zosi. Ale gdy poznałam Tomka, zakwitłam jak bazie na wiosnę”
„Po tamtym wieczorze zauważyłam, że czekam na jego wiadomości. Gdy nie odpisywał przez dłużej niż kilka godzin, sprawdzałam telefon. To było absurdalne – dorosła kobieta, matka. A jednak… emocje nie pytały o wiek”.

- Redakcja
Po rozwodzie z Markiem nauczyłam się funkcjonować w trybie przetrwania. Codzienność była uporządkowana – wstawanie o szóstej, śniadanie dla Zosi, praca, zakupy, lekcje, kolacja, sen. I tak dzień po dniu. Nie było w tym miejsca na spontaniczność, a tym bardziej na miłość. Przyzwyczaiłam się do samotności, nawet ją polubiłam – była przewidywalna, nie raniła. Zosia była moim światem, a ja byłam jej. W pracy miałam stabilność, a dyrekcja – choć wymagająca – doceniała zaangażowanie. Mimo to czasami wieczorami siadałam z kubkiem herbaty i czułam... brak. Nie nazwałabym tego tęsknotą za kimś. Bardziej brakiem czegoś, co kiedyś istniało. W nadchodzący czwartek miało się odbyć zebranie w klasie Zosi. Nie lubiłam takich spotkań – pogadanki, oceny, lista problemów. Ale oczywiście poszłam.
Zmieszałam się lekko
Zebrałam się wcześniej, żeby zająć miejsce z tyłu sali. Lubiłam siedzieć z boku, nie rzucać się w oczy. Jednak kiedy weszłam do klasy, zobaczyłam, że większość rodziców już była. Usiadłam na wolnym krześle przy oknie, nie zauważając od razu, kto siedzi obok.
– Dzień dobry. Pani córka to Zosia?
Spojrzałam zaskoczona na mężczyznę – około czterdziestki, krótko ostrzyżony, z łagodnym spojrzeniem.
– Tak. A pan?
– Tomek. Mój syn to Kacper.
Zmarszczyłam brwi. Kojarzyłam chłopca. Cichy, raczej zamknięty, ale uprzejmy. Zosia coś o nim wspominała, że dobrze rysuje.
– Oni chyba razem pracowali ostatnio nad makietą miasta – powiedziałam.
– Tak, mówił mi. Cieszył się, że w końcu miał z kimś fajnym robić projekt.
Zebranie przebiegło standardowo. Pani wychowawczyni omówiła wyniki. Kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić, Tomek zwrócił się do mnie:
– Przepraszam, że tak bezpośrednio, ale Zosia powiedziała Kacprowi, że macie cieknący kran.
Zmieszałam się lekko.
– No... tak. Od miesięcy się z tym męczę.
– A może mógłbym spojrzeć?
Wyszliśmy razem. Szliśmy wolno, dzieci gdzieś już się rozbiegły.
– Sam pan wychowuje syna? – zapytałam.
– Tak. Od trzech lat. Pani też?
– Od czterech.
Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
– Proszę się nie gniewać, jeśli to zbyt śmiałe, ale... Jakby pani chciała, mogę jutro podjechać. Z tym kranem.
Skinęłam głową. Niepewnie, ale z lekkim uśmiechem.
Czułam się zaopiekowana
Tomek przyszedł punktualnie. Przyniósł własne narzędzia, jakby był przygotowany na większą awarię niż cieknący kran. Zosia zerkała zza drzwi swojego pokoju, ciekawska, ale milcząca. Ja z kolei nie wiedziałam, co ze sobą zrobić.
– To nie potrwa długo – powiedział, schylając się pod zlewem.
– Dziękuję, że panu się chciało. Takie drobiazgi potrafią człowieka wyprowadzić z równowagi.
– Sam kiedyś miesiąc z cieknącym kranem żyłem, bo nie miałem siły go ruszyć. Dopóki Kacper nie powiedział, że nie może spać przez kapanie.
Roześmiałam się. Kiedy skończył, zapytałam niepewnie:
– Zje pan coś? Zrobiłam zupę dyniową.
– Z przyjemnością. Kacper uwielbia zupę dyniową, to może i ja się przekonam.
Usiedliśmy przy kuchennym stole. Rozmowa zaczęła płynąć.
– Po rozwodzie trudno było to wszystko pogodzić. Kacper to mój świat – powiedział, patrząc na talerz.
– Znam to uczucie – odpowiedziałam cicho.
Rozmawialiśmy o dzieciach, a wspomnienia z przeszłości pojawiały się niepostrzeżenie. Nie było bólu, tylko zrozumienie. Kiedy wychodził, powiedział:
– Dziękuję za zupę. I za rozmowę.
– To ja dziękuję. Za kran. I… obecność.
Zamknęłam drzwi z uczuciem, że coś się właśnie zaczęło.
Musiałam zainterweniować
Nasze spotkania stały się regularne. Czasem pod pretekstem wspólnych projektów dzieci, czasem zupełnie bez okazji. Zosia i Kacper szybko się zaprzyjaźnili – razem odrabiali lekcje, budowali z klocków zamki, a czasem się kłócili jak stare dobre rodzeństwo. Któregoś dnia, kiedy dzieci pokłóciły się o planszówkę. Musieliśmy zainterweniować.
– Nie krzycz. Można rozmawiać bez obrażania – powiedziałam spokojnie do córki.
– Ale on oszukuje! – wrzasnęła.
– Nieprawda! – oburzył się Kacper. – To ona nie zna zasad!
– Hej, hej – Tomek wstał. – Może zrobimy przerwę? Po jednym kawałku ciasta i wracacie do gry na spokojnie?
Zosia przewróciła oczami, ale sięgnęła po talerz. Kacper spojrzał na nią z ukosa.
– Możemy grać od nowa?
– Możemy – burknęła.
Zamieniliśmy spojrzenia z Tomkiem. Było w tym coś więcej niż tylko rodzicielska solidarność. Po tamtym wieczorze zauważyłam, że czekam na jego wiadomości. Gdy nie odpisywał przez dłużej niż kilka godzin, sprawdzałam telefon. To było absurdalne – dorosła kobieta, matka. A jednak… emocje nie pytały o wiek.
– Chyba się zakochałam... – powiedziałam wieczorem do samej siebie.
Zosia spała, a ja wsłuchiwałam się w ciszę. Gdzieś w głowie dźwięczało mi echo jego śmiechu. Nie chciałam się przyznać nawet przed sobą, ale to, co zaczęło się niewinnie, zmieniało się w coś więcej.
Byłam nieobecna
Było chłodne popołudnie. Wybraliśmy się wspólnie z dziećmi do parku. Tomek przyniósł termos z gorącą herbatą, a ja upiekłam muffinki. Kacper i Zosia biegali między drzewami, zbierając kolorowe liście. W pewnym momencie zniknęli z pola widzenia, ale Tomek uspokoił mnie ruchem ręki.
– Są tam, pod tamtym dębem. Spokojnie, mam ich na oku.
Usiedliśmy na ławce. Milczeliśmy przez chwilę. Potem Tomek spojrzał na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale się wahał.
– Myślałem, że już nie będę nikomu potrzebny. Po rozwodzie... miałem wrażenie, że coś we mnie zgasło.
– Rozumiem. Miałam podobnie.
I wtedy to się stało. Powoli, bez gwałtowności. Po prostu mnie pocałował. Delikatnie, jakby pytał o zgodę. Nie odsunęłam się. Wracając do domu, telefon wibrował w kieszeni. Spojrzałam. Wiadomość od Marka:
„Myślałem ostatnio o nas. Może byśmy spróbowali jeszcze raz? Dla Zosi”.
Zamknęłam oczy. Czułam, jak coś we mnie się zaciska. Przez kilka dni byłam nieobecna. Tomek wyczuł dystans. Spotkaliśmy się przypadkiem pod szkołą.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak… Nie… Dostałam wiadomość od Marka. Chce wrócić.
Tomek przygryzł wargę.
– I co na to ty?
– Sama nie wiem. To skomplikowane.
– Nie chcę być twoim planem B. Przepraszam, ale muszę się trochę wycofać.
Patrzyłam, jak odchodzi. A we mnie wszystko drżało.
Zamarłam
Minęło kilka dni w ciszy. Zosia była cicha, uważna. Obserwowała mnie z niepokojem, choć nie pytała wprost. Aż pewnego wieczoru, kiedy kładłam ją spać, powiedziała cicho:
– Czemu jesteś smutna?
Zamarłam, trzymając ją za rękę. W jej oczach było zmartwienie, ale i dziecięca prostota.
– Co masz na myśli, kochanie?
– Wcześniej się uśmiechałaś. A teraz znowu jesteś smutna. Wolę, jak się uśmiechasz.
Po czterech dniach ciszy wzięłam kurtkę i pojechałam do Tomka. Zadzwoniłam do drzwi. Otworzył szybko, jakby czekał.
– Cześć – powiedziałam cicho. – Jeśli mamy się bać przyszłości, to razem. Nie chcę bać się sama.
Nie odpowiedział od razu. Przyciągnął mnie do siebie i tylko wyszeptał:
– Już nigdy nie będziesz sama. Jeśli tylko mi pozwolisz.
A ja pozwoliłam.
Byłam wzruszona
Nie planowaliśmy wielkiego wesela. Oboje wiedzieliśmy, co naprawdę się liczy. W dniu ślubu stałam przed lustrem, poprawiając włosy, kiedy Zosia weszła do pokoju.
– Wyglądasz jak księżniczka.
– A ty jak aniołek – odpowiedziałam, czując, jak wzruszenie ściska mi gardło.
Tomek czekał na mnie przy wejściu do sali. W jego oczach było coś, czego nie widziałam nigdy wcześniej – spokój. Pewność. Ceremonia była krótka. Kiedy urzędniczka wypowiedziała formułę, a my powiedzieliśmy „tak”, nie było fanfar, nikt nie płakał głośno. Ale ja czułam w sercu coś głębszego niż kiedykolwiek wcześniej – zgodę. Na życie. Na drugą szansę. Na miłość, która nie krzyczy, ale trwa.
Po wszystkim zjedliśmy obiad w małej restauracji. Dzieci śmiały się przy deserze, a ja patrzyłam, jak Kacper częstuje Zosię bitą śmietaną, jakby byli rodziną od zawsze. Wieczorem, kiedy zostaliśmy sami, Tomek objął mnie w kuchni.
– Drugi ślub – powiedziałam, uśmiechając się do siebie. – A czuję, że to pierwszy. Pierwszy raz tak naprawdę.
– Bo to pierwszy raz z miłości – odpowiedział.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, w ciszy, która nie potrzebowała słów. A ja wiedziałam jedno – czasem życie zaczyna się dopiero po trzydziestce. I warto było czekać.
Anna, 36 lat
Czytaj także:
- „Na Wielkanoc odmówiłam żurku z kiełbasą z babcinego przepisu, bo jestem weganką. Matka się obraziła i milczy do dziś”
- „Marzyłam o spokojnym ślubie, ale siostra miała inne plany. Odstawiła scenę jak z tandetnej telenoweli”
- „Mąż nie rozumie, dlaczego chcę wrócić do pracy. Wydaje mu się, że moje hobby to stanie przy garach i zmienianie pieluch”