„Po rozwodzie szukałam świeżego startu, ale były mąż zaglądał mi w okna. Aż powiedziałam coś, co doprowadziło go do łez”
„Po raz pierwszy wypowiedziałam to na głos. Nie »Tomek«. Nie »on«. Były mąż. Człowiek, który kiedyś nosił mnie na rękach, teraz mnie śledził. Po raz pierwszy poczułam coś więcej niż strach. Poczułam gniew. Tego było już za wiele”.

- Redakcja
Mam na imię Monika. Mam trzydzieści osiem lat, pracuję jako nauczycielka w podstawówce i od niedawna... jestem rozwódką. Brzmi jak wyrok, prawda? Sama kiedyś tak myślałam. Ale teraz, kiedy patrzę wstecz, czuję głównie ulgę. Rozwód z Tomkiem był bolesny – jak każda rozłąka po latach wspólnego życia – ale był też jak zdjęcie z siebie ciężkiego plecaka, który nosiłam zbyt długo, choć już dawno przetarł mi ramiona do krwi.
Tomek... Kiedyś go kochałam. Wiem to na pewno. Ale z czasem ta miłość zamieniła się w przyzwyczajenie. Potem w ciche niezadowolenie. A na końcu – w wieczną walkę o wszystko: o uwagę, o czułość, o spokój. On nie potrafił słuchać. Ja nie potrafiłam już milczeć.
Po rozwodzie przeprowadziłam się do innej dzielnicy. Kupiłam kawalerkę na kredyt – niewielką, ale moją. Z balkonem i cichym sąsiadem z parteru, który zawsze mówi „dzień dobry” i podlewa kwiaty nawet wtedy, gdy nie ma słońca.
Zaczęłam wracać do siebie. Do starych pasji, jak rysowanie i joga. Spotykałam się z Basią – moją przyjaciółką od liceum, która zawsze wie, co powiedzieć, nawet jeśli czasem boli. Zaczęłam chodzić na długie spacery. Oddychać pełną piersią. Spać spokojnie.
I wtedy... po kilku tygodniach, kiedy zaczęłam naprawdę wierzyć, że wszystko się ułoży... zobaczyłam znajomy samochód zaparkowany pod blokiem. Szary opel, trochę obity na tylnym zderzaku. Tomek. Pomyślałam, że to przypadek. Jakże bardzo się myliłam.
Przesiadywał pod moim domem
Kiedy wróciłam z pracy tamtego dnia, byłam zmęczona jak rzadko. Dzieci w szkole szalały od samego rana, a jeden z chłopców posikał się na dywan w bibliotece. Chciałam tylko zdjąć buty, włączyć muzykę i zaparzyć sobie herbatę z imbirem.
Zanim weszłam na klatkę, rzuciłam okiem w stronę parkingu. Stał tam. Szary opel z obitym zderzakiem. Ten sam, który widziałam kilka dni wcześniej. W tym samym miejscu. Tyle że dziś nie mogłam już udawać, że to przypadek – był tam codziennie, od tygodnia. Przysięgam, próbowałam to ignorować. Ale coś we mnie zaczęło drżeć. Jakby pod skórą czaiło się ostrzeżenie.
Zatrzymałam się. Przez szybę zauważyłam jego twarz. Tomek siedział zgarbiony, z rękami na kierownicy, i patrzył przed siebie. Moje serce zaczęło bić szybciej. Poszłam w jego stronę.
– Tomek? Co ty tu robisz? – spytałam cicho, ale ostro.
Otworzył szybę, spojrzał na mnie z wyrazem jakby winy i ulgi jednocześnie.
– Monika... Nie denerwuj się. Ja tylko... chciałem zobaczyć, czy wszystko u ciebie dobrze. Tylko tyle.
– Od tygodnia tu stoisz. Myślisz, że tego nie widzę?
– Nie chciałem cię przestraszyć. Po prostu... tęsknię.
– Tomek, nie jesteśmy już razem. Musisz to zrozumieć.
– Ale nie przestałem cię kochać – powiedział tak cicho, że prawie nie usłyszałam.
Zawahałam się. Przez chwilę zobaczyłam w nim mężczyznę, którego kiedyś kochałam. Ale szybko to minęło. Odwróciłam się i weszłam do klatki. A w głowie tylko jedno pytanie: czy to jeszcze tęsknota, czy już coś więcej?
Zaczęłam się trochę bać
– Tomek pod twoim blokiem? Codziennie? – Basia uniosła brew i odstawiła filiżankę z kawą z takim impetem, że aż zadzwoniła porcelana. – Monika, przecież to nie jest normalne. On cię śledzi.
– Nie śledzi – odparłam szybko, za szybko. – Może… nie umie sobie poradzić z rozstaniem. Przecież byliśmy razem tyle lat…
– A teraz nie jesteście. I codzienne gapienie się w twoje okna nie pomoże mu tego zmienić. Dziewczyno, ogarnij się. To nie jest romantyczne. To chore.
Spuściłam wzrok. Wiedziałam, że Basia ma rację, ale moje serce jeszcze nie nadążało za logiką. Pamiętałam Tomka z czasów, gdy był czuły, gdy nosił mi herbatę do łóżka, gdy potrafił rozśmieszyć mnie do łez. Czy to możliwe, że ten sam człowiek teraz zachowuje się… jak stalker?
– Może tylko chce się upewnić, że wszystko u mnie dobrze – szepnęłam, bardziej do siebie niż do niej.
– Monika. A jak jutro wyjdziesz z pracy, a on będzie na przystanku? Jak za tobą pójdzie do sklepu? Nadal powiesz, że to z troski?
Poczułam ucisk w żołądku. Nagle obraz jego twarzy w aucie przestał być sentymentalny. Był zimny. Obserwujący. Milczący.
Basia położyła mi dłoń na ramieniu.
– Zgłoś to, zanim będzie za późno.
Ale ja tylko pokręciłam głową. Jeszcze nie teraz. Jeszcze potrzebuję... wyjaśnienia. Potrzebuję wiedzieć, że to tylko zagubiony człowiek. Nie ktoś, kto chce mnie kontrolować.
Tylko że w nocy znowu nie mogłam zasnąć. Każdy szmer pod oknem wydawał mi się zbyt głośny. A kiedy rano zsunęłam żaluzję, szary opel stał tam znowu. I wtedy coś we mnie się przełamało. Strach zaczął wygrywać z sentymentem.
Było coraz gorzej
Paweł, sąsiad z parteru, był typem, który więcej widzi, niż mówi. Ale tego wieczoru, kiedy wracałam z zakupami, czekał pod blokiem z papierosem i spojrzał na mnie uważnie.
– Pani Moniko… Ten facet z szarego opla znowu tu był. Kręcił się po osiedlu, coś notował. I chyba robił zdjęcia.
Zamarłam. Ziemniaki w siatce nagle stały się cięższe, niż powinny.
– Zdjęcia? – wyszeptałam.
– Tak mi się wydaje. Stał przy śmietniku i celował telefonem w stronę pani balkonu.
Wbiegłam po schodach. Ręce mi się trzęsły, kiedy podchodziłam do okna. W ciemności wypatrzyłam sylwetkę. Stał oparty o samochód, patrzył w górę. Mój balkon. Mój świat. Moja prywatność.
Nagle błysk. Zdjęcie. Cofnęłam się gwałtownie, jakby ktoś mnie uderzył. Z sercem walącym jak młot w klatce piersiowej wybiegłam na klatkę. Nie myślałam. Nie kalkulowałam. Chciałam go złapać. Zobaczyć jego twarz. Ale kiedy otworzyłam drzwi na zewnątrz – już odjeżdżał.
Zostawił tylko ślady opon na mokrym asfalcie. I mnie – z poczuciem, że ktoś wdarł się do mojego życia przez zamknięte drzwi i patrzy przez dziurkę od klucza.
– Widziałem go tu kilka razy – powiedział Paweł, kiedy wróciłam, zła i bezsilna. – Zawsze o podobnej porze. Myślałem, że to może ktoś z rodziny…
– Nie – przerwałam mu. – To mój były mąż.
Wtedy po raz pierwszy wypowiedziałam to na głos. Nie „Tomek”. Nie „on”. Były mąż. Człowiek, który kiedyś nosił mnie na rękach, teraz mnie śledził. Po raz pierwszy poczułam coś więcej niż strach. Poczułam gniew.
Musiałam powiedzieć „stop”
Spotkaliśmy się w małej kawiarni, niedaleko szkoły, w której uczyłam. Chciałam miejsca publicznego. Świadków. Światła. Wzięłam czarną kawę i usiadłam przy oknie. Tomek wszedł spóźniony. Wyglądał, jakby nie spał od tygodnia – zapadnięte oczy, zarost, który kiedyś lubiłam, dziś wyglądał obco.
– Dziękuję, że przyszłaś – zaczął, siadając naprzeciwko.
– Przestań mnie śledzić – powiedziałam bez wstępu. – Wiem, że robisz zdjęcia. Wiem, że byłeś pod moim balkonem. Wiem wszystko.
Zbladł.
– To… to nie tak. Ja tylko… chciałem cię zobaczyć. Wiedzieć, czy jesteś bezpieczna. Czy nie potrzebujesz…
– Nie potrzebuję niczego od ciebie – przerwałam ostro. – To nie troska. To obsesja. Tomek, boisz się, że naprawdę odejdę. Że nie wrócę. Ale już mnie nie masz.
– Ja… ja cię kocham! – wysyczał z desperacją. – Nie mogę bez ciebie żyć! Ty nie rozumiesz, co dla mnie znaczyłaś… znaczysz…
– A ty nie rozumiesz granic! – głos mi się załamał. – Nie masz prawa mnie śledzić. Nie masz prawa wchodzić w moje życie, jakby nic się nie zmieniło!
Podniósł się z miejsca, nagle cały roztrzęsiony.
– Ja się boję… Boję się, że ci się coś stanie… że będziesz sama… że ktoś cię skrzywdzi…
– Skrzywdził mnie już ktoś. Ty.
To go zatrzymało. Stał przez moment w bezruchu, po czym usiadł z powrotem. Płakał. Na środku kawiarni. Zasłonił twarz dłonią i szlochał jak chłopiec. A ja… patrzyłam na niego bez litości. Już nie widziałam męża. Widziałam kogoś, kto przegrał ze sobą.
Kiedy wstałam i wyszłam, jego płacz jeszcze trwał. Ale ja już nie drżałam.
Czułam ciężar w sercu
Następnego dnia od konfrontacji z Tomkiem nie wstałam z łóżka. W pracy wzięłam zwolnienie, wyłączyłam telefon, zasunęłam rolety. Czułam się pusta. Zupełnie jakby ktoś wyssał ze mnie całe napięcie, a zostawił tylko gorzki osad po wszystkim.
Koło południa zapukał ktoś do drzwi. Odruchowo się wzdrygnęłam.
– Pani Moniko? – głos był niski, spokojny. Paweł.
Otworzyłam drzwi uchylając je tylko trochę.
– Wszystko w porządku? Nie widziałem światła… – zmieszał się. – Przyniosłem zupę. Sam gotowałem. Wiem, że to może dziwne, ale… pomyślałem, że pani się przyda.
Nie umiałam nic powiedzieć. Po prostu odebrałam miskę i się rozpłakałam.
– Przepraszam – wyszeptałam. – Ja po prostu… jestem zmęczona.
– Nie musi się pani tłumaczyć. Jeśli czegoś będzie trzeba – jestem dwa piętra niżej.
Kiedy zniknął, usiadłam na podłodze w kuchni. Trzymałam miskę w dłoniach, czułam jej ciepło. I przez chwilę, krótką jak mrugnięcie, nie czułam się tak zupełnie sama.
Wieczorem wyszłam na balkon. Patrzyłam na puste miejsce parkingowe. Tomka nie było. Cisza pachniała wilgotną ziemią i zimnym powietrzem. Po raz pierwszy od tygodni nie śledziłam jego cienia. Zamiast tego pomyślałam o sobie.
Może naprawdę warto się czasem przewrócić, żeby zrozumieć, na czym się stoi. Nie wiedziałam jeszcze, co dalej. Ale czułam, że zaczynam wracać do siebie. Krok po kroku. Cicho, powoli. Sama.
Pozbyłam się go na dobre
Minęło kilka tygodni. Codzienność zaczęła się układać w rytm, który nie bolał. W pracy znów potrafiłam śmiać się z dzieciakami, wieczorami przestawałam nasłuchiwać kroków na schodach. Szary opel nie pojawił się już ani razu.
A jednak każdego ranka – zanim zaparzyłam kawę – odsuwałam roletę i patrzyłam na parking. To było jak odruch. Szybki rzut oka. Czy znowu tam jest? Czy znowu wrócił?
Nie wrócił.
Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholożka, ciepła kobieta z łagodnym głosem, powiedziała mi coś, co uderzyło mnie bardziej niż wszystkie rozmowy z Basią:
– Czasem ludzie mylą miłość z potrzebą kontroli. I nie wiedzą, że przestali kochać dawno temu.
Zrozumiałam wtedy, że przez długi czas myliłam jego „troskę” z przywiązaniem. Jego zaborczość – z uczuciem. A strach – z tęsknotą.
Nie ufałam już sobie tak jak kiedyś. Ale ufałam instynktowi, który kazał mi się ratować. Który powiedział „dość”.
Wieczorami nadal siadam na balkonie z kubkiem herbaty. Paweł czasem przechodzi, kiwa mi głową, uśmiecha się nieśmiało. I to wystarcza.
Monika, 38 lat
Czytaj także:
- „Poznałam w internecie faceta z moich marzeń. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie w oczy, żebym miała ochotę wiać”
- „Mąż wyszedł z domu i nigdy nie wrócił. Życie byłoby prostsze, gdybym wiedziała, na którym grobie składać kwiaty”
- „Mój mąż po ślubie okazał się leniem. Ja urabiam sobie ręce po łokcie, a on nie kiwnie nawet palcem, żeby w czymś pomóc”