Reklama

Mam na imię Natalia. Mam czterdzieści lat, córkę w podstawówce, kredyt na mieszkanie i serce, które zasklepiło się po zdradzie. Trzy lata temu mój świat się rozsypał — rozwód z mężczyzną, który obiecał być „na zawsze”, złamał mnie w sposób, którego nie spodziewałam się po sobie. Byłam silna, tak mówiłam wszystkim, nawet sobie. Ale każda samotna noc, każde puste miejsce przy stole, przypominało mi, że jestem sama.

Reklama

Od tamtej pory nie wpuściłam do siebie nikogo. Zbyt dużo mnie to kosztowało. Mężczyźni przewijali się w rozmowach znajomych, na randkowych aplikacjach, w przypadkowych flirtach, które gasły szybciej niż zapalone zapałki. Ja unikałam — bliskości, oczekiwań, emocji. Lepsza była samotność, którą znałam, niż zawód, który mógł nadejść. I wtedy pojawił się Michał. Nie jak huragan, raczej jak ciepły wiatr. Spokojny, cierpliwy. Po prostu był. A ja... po raz pierwszy od dawna poczułam, że może nie wszystko we mnie jest jeszcze pęknięte.

Nowa szansa na miłość

Zaczęło się niewinnie. Spotykaliśmy się na kawę, czasem wieczorem szliśmy na spacer po parku czy znajomych uliczkach. Michał nie próbował mnie zdominować ani zdobyć. Po prostu był obecny. Słuchał. Pytał o rzeczy, o które nikt od lat nie pytał – co lubię czytać, czego się boję, czy czasem płaczę przy filmach. I śmiał się, gdy odpowiadałam z przekąsem, że jestem zbyt zmęczona, żeby płakać.

Zaskakiwało mnie, jak łatwo było przy nim oddychać. Kiedyś bałam się ciszy — przy byłym mężu oznaczała napięcie, obojętność albo zbliżającą się awanturę. Michał milczał inaczej. Jego milczenie było spokojne. Uspokajające. Bezpieczne.

Nie szukam przelotnych znajomości – powiedział mi któregoś wieczoru, siedząc ze mną na kanapie, ze szklanką czerwonego wina. – Nie jestem tu tylko po to, żeby wypełnić ci pustkę.

Spojrzałam na niego długo, próbując dostrzec fałsz. Ale niczego nie znalazłam.

– Wciąż się boję – wyszeptałam. – Nie wiem, czy potrafię jeszcze... być z kimś.

Ujął moją dłoń, delikatnie, jakby wiedział, jak łatwo mnie przestraszyć.

Zasługujesz na coś lepszego niż przeszłość, Natalia.

To zdanie krążyło mi w głowie przez następne dni. Powtarzałam je sobie, kiedy pakowałam córce drugie śniadanie, kiedy sprawdzałam klasówki, kiedy patrzyłam w lustro. W końcu zaprosiłam go na kolację, kiedy mała była w domu. Zobaczyli się. I było naturalnie. Michał nie próbował zdobywać sympatii na siłę. Moja córka polubiła go od razu. Wtedy pierwszy raz pomyślałam: może to naprawdę coś więcej. Może zaczynam wracać do życia.

Jakby zapadł się pod ziemię

Początkowo myślałam, że to przypadek. Może coś się stało, może miał ciężki dzień. Michał nie odpisał na wiadomość z rana, ale przecież każdemu może coś wypaść. Wieczorem też nie odezwał się, co trochę mnie zaniepokoiło, ale stłumiłam niepokój. „Nie panikuj, Natalia” – powtarzałam sobie. Minął dzień. Potem dwa. Trzy. Telefon milczał. Wiadomości zostawały bez odpowiedzi. W głowie zaczęły kłębić się scenariusze – wypadek, choroba, może coś rodzinnego?

Ale gdzieś głęboko we mnie narastało znajome uczucie: lęk przed byciem zlekceważoną, porzuconą bez słowa. Z każdym kolejnym dniem milczenia Michała wracały wspomnienia tamtej zimnej rozmowy z byłym mężem. Ten sam chłód, ten sam brak odpowiedzi. Poczułam, że grunt pod stopami znowu zaczyna się kruszyć. Zadzwoniłam do Beaty, byłej teściowej. Mimo rozwodu wciąż czasem rozmawiałyśmy. Potrzebowałam z kimś pogadać.

– Mówisz, że tak po prostu zniknął? – zapytała z wyczuwalnym powątpiewaniem w głosie.

– Od tygodnia nic. Jakby go nie było.

– Natalia... – westchnęła. – Może znowu za bardzo zaufałaś?

Zamilkłam. Co miałam jej odpowiedzieć? Że może miała rację? Że dałam się nabrać jak dziewczynka? Zamknęłam oczy i wyszeptałam do siebie: „Czy ja naprawdę jestem aż tak łatwa do porzucenia?” Milczenie Michała bolało bardziej niż jakiekolwiek słowa. Bo w ciszy zawierało się wszystko: obojętność, lekceważenie i brutalna prawda, że ktoś, kto obiecywał być inny, był dokładnie taki sam.

Niespodziewane spotkanie

To był zwykły piątek. Wracałam z zakupami, z głową pełną myśli o obiedzie, który miałam ugotować, kiedy nagle go zobaczyłam. Michał. Stał naprzeciwko kiosku, ubrany jak zwykle – sweter, jeansy, lekki uśmiech na twarzy. Tyle że nie był sam. Trzymał za rękę kobietę. Śmiali się, patrzyli sobie w oczy, jakby cały świat się zatrzymał.

Zamarłam. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Moje ciało chciało uciec, ale nogi nie słuchały. Zrobiłam krok w ich stronę, drugi. Michał mnie zauważył. Zobaczył. Nasze spojrzenia się spotkały. I wtedy on... spuścił wzrok. Jakby mnie nie znał. Jakbym była tylko przechodniem.

– Michał! – zawołałam przez zaciśnięte gardło.

Odwrócił się powoli. Jego twarz pobladła.

– To dlatego nie odbierasz? – zapytałam, starając się, żeby mój głos nie drżał.

– Natalia, to nie miejsce… – mruknął, cofając się.

– Nawet nie masz odwagi odebrać telefonu.

Kobieta obok niego wyglądała na zmieszaną, ale nic nie powiedziała. Michał uniósł rękę, jakby chciał coś dodać, ale tylko spojrzał na mnie z tym swoim cholernym, żałosnym współczuciem.

– Przepraszam – powiedział cicho i odszedł, pociągając kobietę za sobą.

Stałam na środku chodnika, z reklamówką pełną warzyw, a w środku mnie coś umarło. Nie byłam zła. Jeszcze nie. Byłam pusta. Pusta i głupia. W domu rzuciłam zakupy na stół i usiadłam na podłodze. „Co zrobiłam źle?” – powtarzałam w głowie jak mantrę. Nie miałam odpowiedzi. Tylko echo, które brzmiało jak: „Znowu dałaś się nabrać.”

Wolę być sama

Minęło kilka dni. Wciąż czułam w gardle tamtą scenę, jakby każde słowo Michała zostało mi wbite pod skórę. Próbowałam żyć normalnie — pracować, gotować, odrabiać lekcje z córką. Ale wystarczyło, że usłyszałam jego imię gdzieś w radiu czy zobaczyłam parę na ulicy, by wszystko wracało. Wieczorem zadzwoniłam do Ani, mojej przyjaciółki. W słuchawce długo panowała cisza, a potem po prostu powiedziałam:

– On miał inną. Cały czas.

– Natalia... Boże. Przykro mi.

– Myślisz, że wszystko było kłamstwem? Każde słowo, każda wiadomość? Ten tekst, że „nie zależy mu na przelotnych romansach”?

– Może po prostu był tchórzem – powiedziała spokojnie. – Ale nie wierzę, że nic nie czuł.

– Nie chcę już wierzyć – syknęłam.

Wstałam, podeszłam do lustra i spojrzałam na siebie. Twarz kobiety, która znów dała się nabrać. Znów oddała kawałek siebie komuś, kto nie miał zamiaru zostać.

– Nie powinnam była mu wierzyć – powiedziałam cicho.

– Ale czy możesz żyć z całkowicie zamkniętym sercem? – zapytała Ania.

– Tak. Wolę być sama niż znowu pozwolić komuś mnie zniszczyć.

Rozłączyłam się. Usiadłam na łóżku. W pokoju było cicho. Tylko moje myśli krzyczały. Wiedziałam jedno – Michał nie był wyjątkiem. Był kolejnym rozdziałem tej samej historii, której zakończenie znałam już na pamięć.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zaufam

Minęły tygodnie. Nie liczyłam już dni. Nie zaglądałam do telefonu co godzinę, nie sprawdzałam skrzynki mailowej. Odcięłam się. Michał był jak sen, który z początku wydaje się ciepły, a potem zmienia się w koszmar – taki, z którego budzisz się z gulą w gardle. I wtedy, zupełnie znienacka, przyszła wiadomość. „Przepraszam. Nie byłem gotowy. Nie zasłużyłaś na to.”

Siedziałam z telefonem w dłoni i wpatrywałam się w ekran, jakby miał mi powiedzieć coś więcej. Jakby w tych kilku słowach mogło być ukryte coś, co wszystko wyjaśni. Ale to było tylko jedno „przepraszam”. Za małe. Za późne. Nie odpisałam. Nie dlatego, że nie miałam co powiedzieć. Miałam za dużo. Ale wiedziałam, że żadna odpowiedź nie sprawi, że znów poczuję się bezpieczna. Córka weszła do pokoju i spojrzała na mnie z troską.

– Mamo, jesteś smutna?

Uśmiechnęłam się lekko.

– Troszkę. Ale to minie.

Przytuliła się do mnie, a ja poczułam, że to właśnie dla niej muszę się pozbierać. Nie dla Michała. Nie dla zemsty. Dla niej i dla siebie. W myślach powtarzałam: „Nie pozwolę już nikomu mnie złamać.” Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedyś zaufam. Ale jedno było pewne – teraz musiałam najpierw zbudować siebie. Bez złudzeń, bez pustych słów, bez tego „może” i „co by było gdyby”. Tylko ja. I moje serce, które choć poranione, wciąż biło.

Natalia, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama