„Po rozwodzie zamieszkałam z córką u siostry. Dziś żałuję każdej minuty, bo traktowała nas jak śmieci”
„– No przecież ona mi tu siedzi na głowie! Z tym swoim rozmemłanym dzieciakiem! – syknęła. – Już mam tego po dziurki w nosie, mamo. Nie po to haruję całe życie, żeby ktoś się rozkładał na mojej kanapie i żalił się, jaka to biedna. Sama sobie ten rozwód wybrała, to niech teraz cierpi”.

- Redakcja
Wciąż pamiętam ten dzień, gdy z walizką w ręce stałam przed drzwiami Moniki – mojej starszej siostry. Padał deszcz, a Ola tuliła się do mnie, zmęczona, zziębnięta, z oczami pełnymi lęku. Czułam się bezradna. Dom, który budowałam przez lata, rozpadł się. Mój mąż – ten sam, który kiedyś mówił, że jestem jego całym światem – znalazł sobie inną. Młodszą, pewnie szczuplejszą. Zdrada boli. Ale jeszcze bardziej boli to, że przez lata wierzyłam w coś, co nigdy nie było prawdziwe.
Potrzebowałam wsparcia
– Mamo, a ciocia naprawdę chce, żebyśmy zamieszkały z nimi? – spytała cicho Ola, kiedy jechałyśmy taksówką.
– Tak, kochanie. Ciocia Monika mówiła, że się cieszy. Że będzie nam razem raźniej – odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć.
W rzeczywistości sama w to nie wierzyłam. Monika zawsze była... dziwna. Pomocna, ale z dystansem. Nie okazywała czułości, nie lubiła mówić o emocjach. W dzieciństwie wiecznie mnie strofowała. A jednak – gdy zadzwoniłam do niej zapłakana i zrozpaczona – zgodziła się bez wahania.
– Przyjeżdżaj, Karola. Mamy pokój gościnny, Ola może spać z tobą. Tomek nie będzie miał nic przeciwko – powiedziała przez telefon. – Potrzebujesz wsparcia, jesteś moją siostrą. Koniec tematu.
Wtedy poczułam ulgę. Może to był błąd. Może powinnam była wynająć kawalerkę, zacząć od zera. Ale po rozwodzie byłam zbyt rozbita. Chciałam być blisko kogoś, kto mnie zna. Kto pomoże mi się pozbierać. Nie wiedziałam, że tamte drzwi, które otworzyła Monika z uśmiechem, skrywają coś więcej niż ciepło i bezpieczeństwo. Że ten dom skrywa zawiść, pretensje i gorycz, które przez lata tliły się pod powierzchnią.
To nie było szczere
– Czujcie się jak u siebie – powiedziała Monika, kiedy przekroczyłyśmy próg jej domu.
Wsunęłam walizkę do przedpokoju, a Ola ostrożnie zdjęła kurtkę, jakby bała się, że coś pobrudzi. Dom był urządzony ze smakiem, sterylnie czysto. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy i waniliowej świecy. Wszystko wyglądało idealnie – za idealnie.
– Tomek zrobił kolację. – Monika uśmiechnęła się lekko. – Pewnie jesteście głodne.
Przy stole siedział jej mąż. Tomek – przystojny, z tym swoim wiecznym półuśmieszkiem. Wstał, podał mi rękę, a jego dotyk był ciepły, zbyt pewny jak na pierwszy wieczór. Pamiętałam go z rodzinnych świąt – był czarujący, ale... dziwnie mi się przy nim oddychało. Jakby za bardzo wiedział, że robi wrażenie.
Kolacja – sałatka z pieczonym łososiem, świeże pieczywo, wino – wyglądała jak z katalogu. A ja, z rozwodem na karku, wymiętolona i bez makijażu, czułam się jak intruz. Ola próbowała żartować z Tomkiem, ale jej głos był cichszy niż zwykle.
– Mam nadzieję, że długo nie zostaniecie – powiedziała Monika, śmiejąc się, ale jej ton był dziwnie suchy.
Zawahałam się. Może tylko mi się wydawało?
– Tylko dopóki nie stanę na nogi. Obiecuję.
Monika wzięła łyk wina i skinęła głową.
– No przecież. Rodzina jest od tego, żeby sobie pomagać, ale bez przesady.
Ale jej spojrzenie było chłodne. Jakby mówiło: „Ale nie za długo, Karola. Nie za długo.” W nocy nie mogłam zasnąć. Ola już spała, wtulona w swoją przytulankę. A ja leżałam na twardym materacu i wpatrywałam się w sufit. Czy tylko mi się wydaje, że nie jestem tu mile widziana?
Zrobiło mi się przykro
Wszystko zaczęło się od rozmowy, której nie miałam słyszeć. Była sobota, szósta rano. Wstałam wcześniej, żeby zrobić sobie herbatę. Po cichu zeszłam do kuchni, ale w połowie schodów usłyszałam głos Moniki. Z nerwów mówiła szybko, prawie wypluwając słowa.
– No przecież ona mi tu siedzi na głowie! Z tym swoim rozmemłanym dzieciakiem! – syknęła. – Już mam tego po dziurki w nosie, mamo. Nie po to haruję całe życie, żeby ktoś się rozkładał na mojej kanapie i żalił się, jaka to biedna. Sama sobie ten rozwód wybrała, to niech teraz cierpi.
Stanęłam jak wryta. Serce waliło mi w piersi jak młot. To był ten moment – moment, w którym złapałam oddech i coś się we mnie złamało. Z powrotem weszłam do pokoju, usiadłam na łóżku i gapiłam się przez okno. Ola jeszcze spała, jej włosy rozrzucone na poduszce. Jak mam jej powiedzieć, że nie jesteśmy tu mile widziane? Że wszystko to, co ciocia mówiła, było tylko grą?
Później, przy śniadaniu, Monika była jak zawsze – uśmiechnięta, serdeczna.
– Spałaś dobrze? – zapytała, nakładając mi twarożek na talerz.
Patrzyłam na nią i widziałam obłudę. Tyle że nie miałam dokąd iść. Nie miałam pracy, nie miałam pieniędzy. Miałam tylko Olę. A Tomek… Tomek zaczynał być dziwnie uprzejmy. Kiedy wpadliśmy na siebie w kuchni, uśmiechnął się i dotknął mojego ramienia, niby przypadkiem.
– Nie przejmuj się Moniką – szepnął. – Ona po prostu nie umie okazywać uczuć.
Spojrzałam mu w oczy. Uśmiechał się jakby wiedział, że jestem słaba. Że się nie wycofam. Że nie mam wyboru.
Byłam intruzem
Wszystko we mnie pękło tamtej nocy. Nie mogłam spać. Ola spokojnie oddychała obok, a ja wierciłam się na cienkim materacu, czując każdą sprężynę. W końcu wyszłam do kuchni po wodę. W połowie korytarza usłyszałam szepty dochodzące z salonu. Zamarłam. To byli oni – Monika i Tomek.
– Nie mam siły na nią patrzeć – syknęła Monika. – Codziennie siedzi w tej kuchni jak królowa nieszczęścia.
– A ja co mam powiedzieć? – Tomek mówił cicho, z jakimś dziwnym napięciem w głosie. – Jest w moim domu, śpi dziesięć metrów od naszej sypialni… Myślisz, że to dla mnie łatwe?
– Nie jesteś z kamienia, tak? – prychnęła Monika. – Nie udawaj.
Zapadła cisza. Słyszałam tylko, jak otwierają wino. Ich głosy ściszyły się do szeptów. Cofnęłam się na palcach i zamknęłam się w pokoju. Ręce mi drżały. Co to miało znaczyć? Czy oni się kłócili… o mnie?
Następnego dnia przy śniadaniu czułam się jak obca. Monika rzucała mi uśmiechy przez zaciśnięte zęby, a Tomek nie patrzył mi w oczy. Cała ja drżałam w środku, aż w końcu nie wytrzymałam.
– Monika, możemy pogadać?
Wyszłyśmy do ogrodu. Monika zakładała kaptur, choć wcale nie padało. Patrzyła gdzieś w bok.
– Powiedz mi, co tu się dzieje – zaczęłam cicho. – Ja… czuję się coraz bardziej jak intruz.
– Bo nim jesteś, Karola – odparła spokojnie. – Nie jestem twoją niańką. I nie będę. Zrobiłam już więcej, niż powinnam.
Poczułam, jakby ktoś we mnie uderzył. Tak po prostu, z całej siły.
– To ty mnie zaprosiłaś…
– A ty to wszystko łyknęłaś jak głupia. Brawo – syknęła. – Nie masz pojęcia, co myślę naprawdę. A Tomek? Myślisz, że nie widzę, jak na ciebie patrzy?
– Przestań! – warknęłam. – Nigdy nie zrobiłam nic, żeby…
– Ale nie musiałaś. Wystarczy, że jesteś. Ładna, wolna, potrzebująca. A ja? Ja tylko haruję i siedzę w cieniu.
Zrozumiałam. To nie była tylko złość. To była wojna.
Pokłóciłyśmy się
Monika trzasnęła drzwiami tak, że Ola podskoczyła na łóżku.
– Mamo, co się dzieje? – zapytała zaspanym głosem.
Nie mogłam jej odpowiedzieć. Stałam na środku pokoju z drżącymi dłońmi i sercem bijącym jak szalone. Wszystko się sypało. Przez ostatnie dni próbowałam jeszcze jakoś udawać, że między mną a Moniką nie dzieje się nic złego. Ale po tej rozmowie nie było już czego udawać.
Monika nie wróciła do domu przez kilka godzin. Siedziałyśmy z Olą w milczeniu. Oglądała bajki, ja udawałam, że coś czytam. W rzeczywistości słuchałam, czy nie wraca. Kiedy w końcu weszła – cała czerwona na twarzy, z mokrymi włosami i bluzą zarzuconą na ramiona – rzuciła torebkę w kąt i ruszyła prosto do kuchni.
Poszłam za nią. Wiedziałam, że musimy to skończyć. Muszę usłyszeć to wprost.
– Monika. O co ci chodzi? Tak naprawdę.
Odwróciła się. Jej oczy były pełne złości i... zmęczenia.
– O wszystko, Karola. O całe nasze życie. O to, że ty zawsze byłaś tą ładniejszą, kochaną. A ja? Zawsze rozsądna, odpowiedzialna, nudna Monika. I teraz jeszcze ty, z tą swoją dramatyczną historią, pojawiasz się tutaj i wszystko kradniesz. Nawet Tomka.
– Nie kradnę ci nikogo! – krzyknęłam.
– A może jednak? Może właśnie na to czekałaś? Żeby zobaczyć, czy ci się uda? – Monika spojrzała na mnie jak na wroga. – Myślałaś, że nie zauważę, jak on ci się przygląda? Jak się śmieje tylko przy tobie?
Zabrakło mi tchu. Nigdy nie patrzyłam na Tomka jak na faceta. Nigdy! Ale teraz zrozumiałam, że Monika już podjęła decyzję. W jej oczach byłam winna wszystkiemu. Nawet temu, czego nie zrobiłam.
– To ty mnie zaprosiłaś – powiedziałam szeptem.
– Myślałam, że się stoczysz, że będziesz błagać o pomoc. A ty… wciąż masz siłę.
Spakowałam się tej samej nocy. Ola nie rozumiała, czemu wychodzimy.
– Mamo, co się stało? – zapytała.
– Ciocia... ciocia nie chce nas tu już – odpowiedziałam cicho.
– Ale gdzie teraz pójdziemy?
Nie wiedziałam. Naprawdę nie wiedziałam.
Szwagier próbował się tłumaczyć
Zamieszkałyśmy z Olą w małym hostelu pod miastem. Pokój był zimny, pachniał wilgocią i starym kurzem, ale był nasz. Cisza, która zapadła po wyjściu z domu Moniki, była jak balsam. Tylko że nocą, kiedy Ola spała, a ja leżałam wpatrzona w sufit, czułam się tak strasznie sama. Trzeciego dnia dostałam wiadomość od Tomka:
„Możemy się spotkać? Muszę z tobą porozmawiać.”
Nie powinnam była się zgadzać. Wiedziałam, że to zły pomysł. A jednak przyszłam. Spotkaliśmy się w małej kawiarni przy dworcu. Wszedł spóźniony, bez płaszcza, włosy rozczochrane. Wyglądał, jakby nie spał od kilku dni.
– Przepraszam za Monikę – zaczął. – Nie powinna była... tego wszystkiego powiedzieć.
– To nie o słowa chodzi, Tomek. To o to, co pod nimi.
Pokręcił głową.
– Ona zawsze tak miała. Chowała w sobie gorycz, aż w końcu wybuchała. Ale z tobą… zrobiło się inaczej. Inaczej na ciebie reagowała.
– Bo się mnie bała – odpowiedziałam. – Bała się, że cię straci.
Tomek patrzył na mnie długo. Zbyt długo. I wtedy zrozumiałam – on naprawdę chciał czegoś więcej. Coś drgnęło w powietrzu, coś, co powinnam była zignorować, ale nie umiałam.
– Nie mogę... – szepnęłam. – Nie po tym wszystkim.
– Ale gdyby nie było Moniki...?
– Nie pytaj mnie o to. Proszę – odpowiedziałam i wyszłam. W gardle miałam gulę wstydu i złości. Przede wszystkim na siebie.
Tego wieczoru Ola usiadła obok mnie na łóżku. Patrzyła na mnie uważnie, jakby coś przeczuwała.
– Mamo, a my... czy my coś źle zrobiłyśmy?
Poczułam, jak ściska mnie w sercu.
– Nie, kochanie. To nie my.
Przytuliłam ją, mocno, jakby to miało nas obie ochronić.
A potem poszłam do łazienki i płakałam długo, bo naprawdę nie miałam pojęcia, co dalej.
Karolina, 35 lat
Czytaj także:
- „Kiedy mąż porzucił mnie dla młódki, myślałam, że jestem zerem. A potem zrobiłam coś, co zmieniło moje życie”
- „Nastoletnia córka nie złożyła mi życzeń w urodziny, ale woła kasę na nowe ciuchy. Jak ja ją wychowałam?”
- „Mama kazała mi płacić czynsz, gdy mieszkałam u niej. Traktowała mnie jak intruza, ale bratu gotowała i prała za darmo”