Reklama

Kiedy wyprowadzał się z mieszkania, powiedział tylko:

Reklama

– Dzięki za wszystko, ale teraz chcę być szczęśliwy.

No jasne. Jakby ze mną to było niemożliwe. Jakby szczęście było ekskluzywnym towarem dostępnym tylko dla wybranych, najlepiej tych, co mają młodsze biodra i nie mówią „wynieś śmieci” przed kawą. Zostałam z kredytem, pustką w szafie i równie pustym kalendarzem. Żadnych planów, żadnych kolacji w sobotę, żadnych „co robimy na święta?”. Wszystko się skończyło.

Nie miałam już męża ani żadnych oszczędności, ani nawet pomysłu, co zrobić z życiem. I wtedy zrobiłam coś, czego nigdy wcześniej nie miałam odwagi zrobić.

Nic nie musiałam

Chciałam zaktualizować CV, bo stwierdziłam, że może czas poszukać lepszej pracy. Usiadłam z laptopem przy stole, zrobiłam sobie kakao i wpatrywałam się w pusty dokument.

– „Doświadczona specjalistka ds. administracji biurowej…” – przeczytałam na głos. – A może: „ogarniam chaos lepiej niż niejeden menadżer”? Brzmi uczciwiej.

Wtedy zadzwoniła Magda, moja sąsiadka z dołu.

– Hej, mam dwa pytania. Pierwsze: czy wiesz, że z twojego balkonu kapie woda na parapet? Drugie: chcesz iść ze mną na jogę?

– Jogę? – uniosłam brew, jakby mnie mogła widzieć przez telefon.

– Bez kadzideł, za to z panią, która ma mięśnie z betonu i głos jakby czytała bajki do poduszki.

– Jogę ćwiczę, jak kichnę.

– Chodzi o to, żebyś w końcu wyszła z domu. Poza tym tam jest fajny gość. Łysy, ale zabawny. Lubi koty.

Zawahałam się. Moja ostatnia interakcja z mężczyzną skończyła się rozwodem i kursem terapii online. Ale... czemu nie? W końcu już nic nie musiałam.

– Dobra. Idę. Ale jak złamię coś przy tej waszej jodze, to stawiasz mi kolację.

– Zgoda. A jak się zakochasz, to ty stawiasz.

Zaskoczył mnie

Magda przyprowadziła mnie wcześniej, żebym „oswoiła przestrzeń”.

Nie martw się – szepnęła. – Nikt tu nikogo nie ocenia.

– Dzięki.

Równo o osiemnastej weszła instruktorka, a nią – mężczyzna. Magda szturchnęła mnie łokciem.

To ten, co lubi koty.

Spojrzałam. Faktycznie łysy. W bluzie z napisem „Sarkazm to moja supermoc”. Zaczęliśmy ćwiczenia. Byłam pewna, że umrę przy trzecim „wdech i wydech”. Przeżyłam. W przerwie, kiedy wszyscy popijali wodę, Magda gdzieś zniknęła. Zostałam sama.

– Pierwszy raz? – zapytał łysy facet.

Aż tak widać?

– Nie, ale jak ktoś w pozycji psa z głową w dół patrzy w sufit, to daje do myślenia.

Roześmiałam się. On też.

– Jestem Klara – powiedziałam.

– Kuba. I nie przejmuj się, też kiedyś myślałem, że joga to sekta ludzi z kręgosłupem z gumy.

– A teraz?

– Teraz nie bolą mnie plecy i więcej znajomych. Chcesz po zajęciach iść na herbatę?

Zaskoczył mnie. Chyba się nawet trochę zaczerwieniłam.

– Jeśli nie każesz mi siadać po turecku – odparłam.

– Umowa stoi.

Nic nie obiecywałam

Herbata była za gorzka, ciastko za słodkie, ale rozmowa... dziwnie przyjemna. Siedzieliśmy w małej kawiarni z zasłonami w kratę.

– Wyobraź sobie kota, który kicha po sprzątaniu – powiedział, machając łyżeczką. – Przysięgam, patrzy wtedy na mnie, jakby to była moja wina, że jestem czysty.

– To całkiem jak mój były mąż – rzuciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Zamilkłam. On też. Popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem.

Rozwiedziona?

– Tak. Od roku.

– Gratulować czy współczuć?

– Zależy od dnia. Dziś… chyba gratulować.

Kiwnął głową, jakby to wszystko rozumiał. A może tak tylko dobrze udawał.

– A ty? – spytałam, czując się odważniejsza niż zwykle.

– Nie miałem czasu na rozwód, bo nigdy się nie ożeniłem. Jednak zaliczyłem jedną porządną katastrofę uczuciową. Chcesz o tym posłuchać?

– Nie wiem. A chcesz posłuchać o tym, jak kupiłam ekspres do kawy w akcie desperacji i przez tydzień piłam po osiem espresso dziennie?

Brzmi jak randka idealna.

Zaśmiałam się. Głośno, szczerze, jak nie śmiałam się od miesięcy.

Nie wiem, co z tego będzie – powiedziałam cicho.

– Może po prostu herbatę z kimś, kto nie ucieknie, jak powiesz, że dziś masz dość świata?

Spojrzałam na niego. I po raz pierwszy od dawna poczułam coś w rodzaju... spokoju.

Wzruszyłam ramionami

Nie zostaliśmy parą. Nie było romantycznych spacerów pod rękę ani szybkiego „zamieszkajmy razem”. I dobrze. Życie po rozwodzie nie przypominało komedii romantycznej. Raz w tygodniu chodziliśmy razem na jogę, a potem na herbatę. I rozmawialiśmy jak przyjaciele.

Jak się dziś czujesz? – zapytał któregoś razu.

Wzruszyłam ramionami.

– Dziwnie. Weszłam do kuchni i złapałam się na tym, że nadal nie gotuję brukselki, bo on jej nie lubił. A ja ją kocham. Kocham! Z masłem i bułką tartą.

– Musisz to nadrobić. Jak najszybciej.

– Myślisz, że da się odzyskać brukselkę? – uśmiechnęłam się półgębkiem.

– Brukselkę, czas i siebie. Kolejność dowolna.

Zamilkliśmy. Kawa parowała na stoliku, a ja nagle poczułam, jak bardzo tęskniłam za tym – za rozmową, która nie musi prowadzić do niczego.

Czasem się boję – przyznałam po chwili. – Że to już wszystko. Że moje „najlepsze” już było.

Kuba pokręcił głową.

– Głupota. Masz czterdzieści pięć lat i wolność.

– I jeszcze lubię brukselkę. Całkiem niezły pakiet startowy.

– Dodaj kota i jesteś królową życia.

Pomyślałam wtedy, że może naprawdę nie trzeba mieć planu. Może wystarczy nie bać się każdego dnia.

Byłam szczęśliwa

W sobotę rano zrobiłam brukselkę. Z masłem, bułką tartą i szczyptą soli morskiej. Zjadłam w piżamie, przy otwartym oknie. I wtedy mnie tknęło. Pomyślałam sobie, że jestem szczęśliwa. Zadziwiające, jak cicho może przychodzić coś, na co czekało się pół życia. Zaraz potem usiadłam do laptopa. Nie, żeby szukać faceta. Chciałam... czegoś więcej. Czegoś tylko dla siebie. Znalazłam bezpłatny kurs z copywritingu online. Zapisałam się bez zastanowienia. Później wysłałam Magdzie screena.

– Patrz, inwestuję w siebie. Jeszcze trochę i będę reklamować czajniki w internecie.

– I dobrze! Ty masz głowę do pisania. Masz cięty język i zero cierpliwości do głupot. Idealnie.

– Dzięki za komplement... chyba?

– To był super komplement. A teraz powiedz – masz ochotę pójść dziś na wieczorny spacer?

Pół godziny później szłyśmy przez park, obie bez makijażu, w starych dresach. I było cudownie.

– Czujesz to powietrze? – zapytała Magda.

– Czuję. I powiem ci coś: pierwszy raz od dawna nie czuję, że muszę uciekać.

A potem zamilkłyśmy. Bo czasem nie trzeba już nic mówić.

Byłam sobą

Minęły trzy miesiące. W moim życiu nadal nie działo się nic spektakularnego – nie wygrałam w totka, nie zakochałam się po uszy, nie wyprowadziłam się do Portugalii. Ale coś się zmieniło. Ja się zmieniłam. Skończyłam kurs copywritingu i zaczęłam pisać teksty dla małych firm. Opisy do produktów, posty do social mediów, czasem nawet hasła reklamowe.

– „Smak, który zachwyca. Jak ty” – przeczytałam jedną z wersji, które miałam odesłać klientowi.

– Ej, to dobre – powiedziała Magda. – To o tobie?

– Wszystko teraz jest trochę o mnie – uśmiechnęłam się. – I wiesz co? Lubię to.

Kuba od czasu do czasu pisał. Nie codziennie. Nie nachalnie. Czasem wysyłał zdjęcie Stefana, swojego kichającego kota. Albo link do tekstu, który według niego mógłby mnie rozśmieszyć.

„Spotkajmy się na spacerze”, napisał któregoś dnia.

Poszliśmy. I było miło. Bez oczekiwań, bez napięcia. Tak po prostu.

– Czasem mam wrażenie, że od teraz mogę wszystko – powiedziałam, patrząc na zachodzące słońce.

– Bo możesz – odpowiedział cicho. – A nawet jak się nie uda, to przynajmniej będziesz miała własną historię.

Spojrzałam na niego. I zrozumiałam coś ważnego. Nie muszę nikogo mieć, żeby być pełna. Jednak dobrze jest mieć obok ludzi, którzy ci nie przeszkadzają... być sobą. Po rozwodzie zostałam bez męża, bez planu i bez pieniędzy. Zyskałam coś, czego nigdy nie miałam: siebie.

Klara, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama