„Po rozwodzie związałem się z koleżanką z pracy. Było jak w bajce, dopóki nie pojawiła się przed nią szansa awansu”
„Tego dnia, kiedy Ola przysiadła się do mnie w firmowej kantynie, czułem, jak serce zaczyna mi szybciej bić. Niosła tacę z kawą i jakimś śniadaniem, a kiedy zobaczyła, że siedzę sam przy jednym z długich stolików, uśmiechnęła się”.

- Redakcja
Kiedy się rozwiodłem, miałem trzydzieści pięć lat i poczucie, jakbym przeżył emocjonalne trzęsienie ziemi. Niby wciąż byłem młody, niby życie przede mną, a jednak czułem się jak wrak człowieka. Pustka, bezsenne noce i nieustanne analizowanie tego, co poszło nie tak. W końcu, po miesiącach rozmyślań i siedzenia w czterech ścianach, podjąłem decyzję — zmienić pracę, zmienić środowisko, spróbować zacząć od nowa.
To był nowy start
Nowa firma pachniała świeżością, ale też niepewnością. Nie znałem nikogo. Na pierwszym zebraniu siedziałem sztywno, ściskając notatnik, jakby miał mnie ochronić przed tym całym nieznanym światem. Wtedy właśnie zobaczyłem Olę. Miała na sobie prostą, granatową sukienkę i śmiała się z jakiegoś żartu kolegi. Była ciepła, otwarta, a jej spojrzenie natychmiast łamało pierwsze lody.
Wciąż jednak gdzieś w tyle głowy szeptał głos: „Uważaj, Łukasz. Już raz cię zranili. Może lepiej nie ryzykuj”. Zbyt dobrze pamiętałem ból po rozstaniu. Ale z każdym kolejnym dniem w nowym biurze ten głos stawał się coraz cichszy, a śmiech Oli – coraz głośniejszy.
Wiedziałem jedno: bardzo pragnąłem bliskości. Pragnąłem poczuć, że znowu mogę być dla kogoś ważny. Ale czy byłem gotów? Czy naprawdę mogłem jeszcze komukolwiek zaufać?
Tego dnia, kiedy Ola przysiadła się do mnie w firmowej kantynie, czułem, jak serce zaczyna mi szybciej bić. Niosła tacę z kawą i jakimś śniadaniem, a kiedy zobaczyła, że siedzę sam przy jednym z długich stolików, uśmiechnęła się i zapytała:
– Wolne?
Byłem podekscytowany
Skinąłem głową, próbując wyglądać na bardziej wyluzowanego, niż się czułem.
– Dzięki, bo tu zawsze albo przeciąg, albo ktoś już okupuje miejsce – powiedziała, siadając naprzeciwko mnie.
Pachniała czymś świeżym, jakby cytrusami i lawendą. Zerknąłem na jej talerz.
– Chyba lubisz zdrowe jedzenie – rzuciłem, wskazując na sałatkę i jakiś pełnoziarnisty tost.
– Lubię – zaśmiała się. – Ale nie daj się zwieść, w weekendy jem pizzę jak każdy normalny człowiek.
– Czyli jest jeszcze dla ciebie nadzieja – odparłem, a ona wybuchnęła śmiechem.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o pogodzie, o firmie, o tym, że nie mogę zapamiętać imion połowy zespołu. Ola żartowała, że też się gubi, ale za to zawsze pamięta, kto ile razy sięga po ciastka z kuchni. Atmosfera między nami była lekka, naturalna, taka, jakiej dawno już z nikim nie czułem.
Kiedy śmialiśmy się z jakiejś anegdoty o szefie, którego Ola z rozbrajającą szczerością nazwała „niedoszłym stand-uperem”, poczułem coś, czego nie czułem od miesięcy – ekscytację. Taką zwyczajną, ludzką ekscytację, że ktoś mnie rozumie, że ktoś patrzy na mnie nie tylko jak na współpracownika, ale jak na człowieka.
Urzekła mnie
Ale w tej samej chwili, kiedy Ola poprawiała włosy za uchem i uśmiechała się do mnie z tym swoim ciepłym, jasnym spojrzeniem, coś mnie ścisnęło w środku. Strach, że jeśli pozwolę sobie uwierzyć, jeśli się zaangażuję, to znowu stracę grunt pod nogami. Przecież dopiero co poskładałem się po rozwodzie. A teraz miałbym znowu ryzykować?
Ola popatrzyła na mnie pytająco.
– Wszystko w porządku?
– Tak, tak – odparłem szybko, uśmiechając się sztucznie.
Gdy wróciłem do biurka, miałem w głowie mętlik. Jedno było pewne – tego dnia, po raz pierwszy od bardzo dawna, wróciłem do domu z uśmiechem, który nie był tylko maską. I choć lęk wciąż czaił się gdzieś we mnie, wiedziałem, że Ola już zdążyła coś we mnie zmienić.
Bałem się tego
Spotykaliśmy się coraz częściej. Z początku były to szybkie lunche, potem coraz dłuższe rozmowy po pracy. W końcu zaprosiłem ją na randkę. Wybraliśmy małą knajpkę na starym mieście.
– Gdybyś mogła wybrać cokolwiek, bez żadnych ograniczeń, co byś zrobiła ze swoim życiem? – zapytałem, kiedy kelner przyniósł deser.
Ola zamyśliła się.
– Chciałabym otworzyć kawiarnię z książkami. Taką, w której ludzie czuliby się jak w domu.
Patrzyłem na nią, zachwycony tym, jak prawdziwa i szczera potrafiła być.
– A ty? – zapytała, przechylając głowę.
– Chciałbym… przestać się bać.
Nie musiałem tłumaczyć więcej. Jej spojrzenie mówiło, że rozumiała.
Tej nocy, wracając razem ulicami przesiąkniętymi zapachem wiatru i mokrego asfaltu, czułem, że wszystko wreszcie ma sens. Że po tylu miesiącach pustki zaczynam naprawdę żyć.
Była mi bliska
Kolejną kolację przygotowałem sam, choć kuchnia nie była moją najmocniejszą stroną. Śmiałem się, kiedy Ola udawała, że zachwyca się przypalonym makaronem. Wszystko było jak w najlepszym scenariuszu, dopóki nie wyjęła z torebki kartki i nie położyła jej przede mną.
– Dzisiaj dostałam awans. Będę twoją przełożoną.
Siedziałem bez ruchu, patrząc na nią jak na kogoś, kogo właśnie przestałem rozumieć.
– To świetna wiadomość – powiedziałem w końcu, ale mój głos brzmiał sztucznie.
– Wiem, że to zmienia trochę naszą sytuację… – dodała cicho.
W jej oczach widziałem dumę, ale i obawę. Chciałem się cieszyć razem z nią. Ale gdzieś głęboko odezwała się zazdrość, wstydliwa i brudna. W mojej głowie natychmiast pojawiły się scenariusze: ukrywanie związku, głupie plotki, może nawet konieczność odejścia z pracy. Albo, co gorsza, jej chłodna decyzja, że dla dobra kariery musimy się rozstać.
Miałem złe przeczucia
Uśmiechnąłem się, żeby ją uspokoić, choć wszystko we mnie krzyczało.
– Damy sobie radę – powiedziałem, a w środku czułem, jak rośnie we mnie niepokój.
Kolejnego dnia wróciłem do mieszkania wcześniej, zostawiłem kurtkę na wieszaku i usiadłem na kanapie, wpatrując się w drzwi. Wiedziałem, że dziś się wszystko rozstrzygnie. Ola pisała w wiadomości, że musimy porozmawiać. Czułem, że ta rozmowa nie będzie dobra.
Kiedy weszła, nawet nie zdjęła płaszcza. W jej oczach nie było radości, jak wtedy, gdy opowiadała o awansie. Tylko zmęczenie i coś jeszcze – jakaś decyzja, która już zapadła. Wstałem i podszedłem do niej.
– Ola, co się dzieje?
Westchnęła ciężko i odwróciła wzrok.
– Myślę, że powinniśmy to zakończyć. Dla dobra nas obojga. Dla mojej kariery. Dla twojego spokoju.
Myślałem, że żartuje
Patrzyłem na nią, nie wierząc własnym uszom.
– Ty chyba żartujesz?
– Nie. Przepraszam. Nie chcę, żebyś musiał rezygnować z pracy. Nie chcę, żebyś był na straconej pozycji przez mój awans. To by nas zniszczyło.
Zacisnąłem pięści, ale głos miałem cichy.
– Już nas zniszczyło.
Milczała. Stała w drzwiach jak ktoś, kto już jest gdzie indziej, daleko ode mnie. Chciałem ją zatrzymać, zapytać, czy to naprawdę musi się tak skończyć. Ale wiedziałem, że wszystko, co powiem, będzie brzmiało jak żałosna próba ratowania czegoś, co już się rozpadło.
– Idź – powiedziałem w końcu.
Ola skinęła głową. Nie pocałowała mnie na pożegnanie. Nawet nie dotknęła.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, usiadłem na podłodze, opierając się o zimną ścianę. Miałem wrażenie, że coś we mnie naprawdę pękło. Tak samo jak wtedy po rozwodzie. Ten sam ból, ta sama bezradność. A przecież przysięgałem sobie, że drugi raz nie dam się tak zranić.
Łukasz, 38 lat
Czytaj także:
- „Połączyła nas miłość do książek i antyków. Gdy zobaczyłam, co mój chłopak trzyma w domu, z wrażenia o mało nie padłam”
- „Spadek otworzył mi oczy i drzwi do kariery. Rozwiodłam się z tym darmozjadem, bo był tylko kulą u nogi”
- „Po 35 latach mąż nagle odszedł do młodziutkiej nauczycielki jogi. Mówił, że ze mną czuł się już tylko stary”