Reklama

Kiedyś wyobrażałam sobie, że małżeństwo to wspólne wieczory, wsparcie i bycie sobą przy kimś, kto cię naprawdę zna i kocha. Że dom, który zbudujemy razem, będzie pełen śmiechu, spontanicznych tańców w kuchni i herbaty parzonej o drugiej w nocy po długiej rozmowie. Że ja – Kasia – nie przestanę być Kasią tylko dlatego, że powiem „tak”. A potem wyszłam za Bartka.

Reklama

Na początku wszystko wydawało się idealne. On – starszy, poukładany, z takim spokojem w głosie, że sama zaczynałam wierzyć, że przy nim nic złego nie może się stać. Uwiódł mnie troską, poczuciem bezpieczeństwa. Miałam wrażenie, że jestem dla niego najważniejsza. Że wreszcie mogę się zatrzymać, odetchnąć. Po ślubie zamieszkaliśmy razem w jego mieszkaniu na obrzeżach miasta. Było cicho, stabilnie… a potem jakoś za cicho.

Z czasem zaczęłam czuć się jak gość w jego życiu. Mniej wychodziłam. Mniej dzwoniłam do dziewczyn. On mówił, że to normalne, że teraz jesteśmy małżeństwem. A ja... zaczęłam się kurczyć w sobie. Praca w marketingu dawała mi jeszcze chwilowe poczucie, że jestem kimś. Ale potem wracałam do domu. Do ciszy, spojrzeń, które mówiły: „Gdzie byłaś?”. Do samotnych kolacji, do unikania tematów, do mnie – coraz mniejszej. Czy o to chodzi w małżeństwie? Czy naprawdę trzeba się rozpuścić w drugiej osobie, aż do całkowitej niewidzialności?

Nie powinnam się szlajać

– Ola zaprosiła mnie na kolację. W końcu się zgramy, Justyna też będzie – powiedziałam niby od niechcenia, nakładając sobie makaron.

Bartek spojrzał znad telefonu. Powoli. Za długo.

– W tygodniu?

– No tak, w czwartek. Przecież mówiłam, że się za sobą stęskniłyśmy.

– Jesteś żoną – powiedział cicho, ale stanowczo. – Nie wypada tak się szlajać z koleżankami po knajpach.

– Szlajać? – prawie upuściłam widelec. – Bartek, to są moje przyjaciółki, nie klub go-go.

– Po prostu... To nie są już czasy, że siedzisz z nimi całe wieczory. Chcesz wyjść – jasne. Ale nie w środku tygodnia, jakbyś nie miała obowiązków. Jesteśmy małżeństwem.

– To znaczy co? Mam siedzieć w domu, bo wypada? Gotować ci kolacje i patrzeć, jak scrollujesz telefon?

Pociągnął nosem. Odłożył sztućce.

Nie musisz być złośliwa. Po prostu mówię, jak to wygląda.

– Nie! Ty mówisz, jak ty chcesz, żeby to wyglądało. Żebym siedziała cicho, w domu, najlepiej bez makijażu, bo jeszcze ktoś mnie zauważy na mieście, prawda?

Zamilkł. Wziął talerz i zaniósł go do zlewu.

– Rób co chcesz – rzucił przez ramię.

I tyle. Żadnej rozmowy, żadnego „porozmawiajmy”. Po prostu zamknął się w sobie. Przez resztę wieczoru nie odezwał się ani słowem. Spałam z telefonem przy poduszce. Pisałam do Justyny: „Nie wiem, czy mogę przyjść. Chyba się pokłóciliśmy…”. A potem leżałam w ciemności i myślałam, czy naprawdę robię coś złego, chcąc mieć przyjaciółki? Dlaczego czuję się, jakbym zdradzała?

Nie wiedziałam, kim jestem

– No, jednak przyszłaś – Justyna uśmiechnęła się szeroko, ale widziałam, jak lustruje mnie wzrokiem od stóp do głów.

– Ledwo – przyznałam, siadając przy stoliku. – Nie wiem, ile czasu mam, Bartek...

– Co Bartek? – Ola od razu wbiła wzrok. – Dał ci zegarek zamiast obrączki?

Zamiast odpowiedzieć, wzruszyłam ramionami. Kelner przyniósł wodę, a ja poprosiłam o wino. Duże. Dziewczyny spojrzały po sobie porozumiewawczo.

– Kasia – zaczęła Justyna ostrożnie. – Ty jesteś z nim szczęśliwa?

– Co to za pytanie? Przecież wiecie, jaki był cudowny... na początku – wykrztusiłam. – Po prostu trochę się zmieniło. Trochę... dużo.

On ci czegoś zabrania? – Ola nie spuszczała ze mnie wzroku.

– Nie. On po prostu nie lubi, jak wychodzę bez niego. Mówi, że to nie przystoi żonie. Że mamy być razem. Że przyjaźnie są dla nastolatek, a ja mam dorosłe życie.

– No nie wierzę – Justyna odłożyła kieliszek. – To brzmi jak przemoc emocjonalna. Izolowanie, kontrola, poczucie winy... klasyka.

– Nie przesadzacie?

– Serio? Kiedy ostatni raz wyszłyśmy razem? Kiedy zadzwoniłaś bez jego wzroku na karku? – Ola była wściekła. – To nie jest normalne. On cię odcina.

Zamilkłam. Z jednej strony miałam ochotę wybiec, wrócić do domu, udowodnić mu, że go kocham. Z drugiej... nie chciałam wracać. Nie chciałam znów udawać, że wszystko jest dobrze. Że te ciche wieczory i jego zamknięta twarz to tylko „troska”.

– Ja już nie wiem, kim jestem – wyszeptałam. – Serio. Czuję się, jakbym się powoli rozpuszczała w nicość.

Ola chwyciła mnie za dłoń.

– To wróć do nas. Nie musisz wiedzieć, co dalej. Wystarczy, że będziesz z nami.

– I ze sobą – dodała Justyna.

Wychodząc z restauracji, po raz pierwszy od dawna czułam, że jeszcze istnieję.

Zupełnie mnie zatkało

Wróciłam do domu później, niż planowałam. W drzwiach panowała cisza, ale czułam w powietrzu jego chłód. Nie podszedł, nie zapytał, jak było. Tylko rzut oka i bez słowa wszedł do sypialni. Ja usiadłam w kuchni. Na stole czekała zaparzona herbata. Chyba z litości. Następnego dnia wzięłam wolne. Czułam się dziwnie pusta, jakby moje wnętrze ktoś przykrył kocem z głazów. Późnym popołudniem, siedząc w sypialni z laptopem, usłyszałam dźwięk domofonu.

– Cześć, brat – rzucił Bartek, otwierając drzwi. – Wbijaj, mam zimne piwo.

To był Tomek. W porównaniu z Bartkiem zawsze był... luźniejszy. Śmiał się, żartował, lubił wszystkich. Ja też go lubiłam. Usłyszałam, jak usiedli w salonie. Nie planowałam podsłuchiwać. Ale gdy padło moje imię, zatrzymałam oddech.

– I co, dalej ją trzymasz na krótkiej smyczy? – Tomek zaśmiał się cicho.

– Ona myśli, że wszystko jest okej – odparł Bartek. – Ale jak znowu się z nimi spotka, to koniec. Te dwie tylko ją buntują.

– Bartek, serio? Może trochę przesadzasz?

– Nie. Muszę ją mieć pod kontrolą. Inaczej odleci. Za dużo myśli, jak nie jestem obok.

Zatkało mnie. Zeszłam po cichu. Stanęłam w drzwiach salonu.

– Wiedziałam, że coś jest nie tak – powiedziałam cicho. – Ale nie sądziłam, że zrobisz to świadomie.

Bartek podniósł wzrok. Nie powiedział nic. Żadnego „przepraszam”, żadnego wyjaśnienia. Tylko pusty, kamienny wyraz twarzy. Tomek spojrzał na mnie z mieszaniną żalu i współczucia. Ale nie odezwał się ani słowem. Wyszłam z mieszkania bez butów. Stałam na zimnym korytarzu i myślałam, czy to właśnie był moment, kiedy skończyło się moje małżeństwo?

Mama wyznała mi sekret

Pociąg do rodzinnego miasta jechał dwie godziny, ale nie pamiętam z niego nic. Gapiłam się przez okno, zaciskając dłoń na telefonie, jakby od siły uścisku zależało, czy nie pęknę w środku. Mama otworzyła mi drzwi w szlafroku. Była zaskoczona, nie pytała jednak zbyt wiele.

– Wejdź, zrobię herbaty – rzuciła cicho.

Siedziałyśmy w kuchni, jak za czasów liceum, gdy płakałam przez jakiegoś chłopaka, który przestał odpisywać na SMS-y. Tylko że teraz to nie był chłopak. To był mój mąż.

– Mamo, Bartek mnie nie chce wypuszczać z domu. Z nikim się nie widuję. Mówi, że to dla dobra naszego małżeństwa. A ja... ja już nie wiem, kim jestem. – Głos mi się załamał. – Podsłuchałam, jak mówił Tomkowi, że mnie kontroluje specjalnie. Że jak mnie nie trzyma krótko, to za dużo myślę.

Mama długo milczała. Wpatrywała się w swój kubek, jakby coś w herbacie miało odpowiedzieć za nią.

– On brzmi jak twój ojciec – powiedziała w końcu.

Zamilkłam. Tego się nie spodziewałam.

– Ale ja nie jestem tobą – wyszeptałam. – Ja nie zostanę w tym.

– Właśnie dlatego ci to mówię – odparła spokojnie. – Ja nie umiałam wtedy odejść. Może gdyby ktoś mi to powiedział...

Wtedy zrozumiałam, że mama nie była słaba. Po prostu była samotna. A ja nie muszę być. Mam przyjaciółki. I mam wybór. Jeszcze tego wieczoru spakowałam kilka rzeczy do walizki.

– Gdzie jedziesz? – zapytała mama, podając mi szalik.

– Do Oli – odpowiedziałam. – Muszę przypomnieć sobie, jak to jest oddychać.

Czułam się jak wrak

Stałam pod drzwiami Oli i Justyny jak dziewczyna, która uciekła z domu. Bo w sumie... dokładnie to zrobiłam. Zanim zdążyłam zapukać, drzwi się otworzyły.

Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała Ola, jakby czytała mi w myślach. – Wchodź, wszystko gotowe.

W środku pachniało kakao i świeczkami. Justyna już siedziała na kanapie z wielkim kocem w rękach.

– Twoje łóżko czeka – powiedziała, jakby to było najoczywistsze na świecie.

Usiadłam między nimi i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rozkleiłam się. Ta cała fasada, którą nosiłam miesiącami – opadła. Łzy leciały mi ciurkiem. Nie mogłam złapać tchu.

– Ja naprawdę chciałam, żeby to się udało – szlochałam. – Starałam się. Byłam cicha. Dobra. W domu na czas. Nie malowałam się zbyt wyzywająco, nie wychodziłam za często. Robiłam wszystko, czego chciał. A on… on mnie gasił. Każdego dnia trochę bardziej.

Ola otuliła mnie kocem i mocno przytuliła.

– Możesz spać u mnie tyle, ile potrzebujesz. Masz tu swój kąt. I nikt ci nie powie, że nie wolno ci wyjść z domu.

– A jak wróci? Jak będzie przepraszał? Przysięgał, że się zmieni?

Justyna spojrzała mi w oczy.

– To nie słowa pokazują zmianę. Tylko czyny. A jego czyny były jednoznaczne. Ale nawet jeśli... to ty nie musisz podejmować decyzji dziś. Nie musisz wiedzieć, co dalej.

– Ale nie chcę już być sama – wyszeptałam.

– I nie jesteś – Ola pocałowała mnie w skroń. – Masz nas. I siebie. Tylko musisz ją znowu odnaleźć.

Czułam się jak wrak. Ale przynajmniej byłam we właściwym miejscu.

Nie wiem, co zrobię

Wprowadziłam się do Oli na tydzień. Potem na drugi. A potem przestałyśmy liczyć dni. W międzyczasie Bartek napisał kilka wiadomości. Najpierw krótkie: „Tylko powiedz, że jesteś bezpieczna”. Potem dłuższe. „Przepraszam. Wiem, że przesadziłem. Chciałem cię chronić. Tylko to”. W końcu – rozpaczliwe: „Zmieniam się. Idę na terapię. Błagam, daj mi szansę”. Nie odpisałam. I nie wiem, co zrobię, bo Bartek mógł pisać, że się zmienia. Może naprawdę się zmieniał. Ale ja... ja też się zmieniłam.

Katarzyna, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama