„Po ślubie moja żona myślała, że będę ją wiecznie sponsorował. Zdziwiła się, gdy źródełko z pieniędzmi nagle wyschło”
„Karina siedziała na kanapie, nogi podwinięte pod siebie, w ręku trzymała telefon. Filtr za filtrem, poprawiała jakieś zdjęcie z zeszłego miesiąca, chyba z tego weekendu w spa. Z kuchni dochodził zapach pieczonego łososia”.

- Redakcja
Jeszcze niedawno, mówiono o mnie: człowiek sukcesu. Ukończyłem prawo z wyróżnieniem, zacząłem pracować w renomowanej kancelarii, a po kilku latach awansowałem na wspólnika. Ubrania z dobrych tkanin, zegarek z grawerem, apartament w centrum – to była moja codzienność. Ale tym, co najbardziej napędzało moją ambicję, była Karina.
Urzekła mnie
Poznaliśmy się na ślubie wspólnych znajomych. Miała na sobie złotą sukienkę i uśmiech, który wbijał się w pamięć jak hasło do sejfu. Kiedy się odezwała – przepadłem. Była błyskotliwa, dowcipna, miała w sobie coś z dziewczyny z billboardu i kobiety, która wie, czego chce. Po trzech miesiącach się wprowadziła. Po roku – wzięliśmy ślub.
Zrezygnowała z pracy w marketingu – twierdziła, że chce „żyć naprawdę”. Ja zarabiałem wystarczająco. Wakacje w Toskanii, kolacje z ośmiornicą i winem za trzysta złotych, weekendy w spa, selfie na plaży – tak wyglądało nasze małżeństwo. Wszystko było piękne.
Ale w którymś momencie zacząłem się kruszyć. Wiedziałem, że nasz styl życia to kredyty, że kancelaria ledwo dycha, że żyjemy na krawędzi. Ale milczałem. Wolałem, by Karina myślała, że jestem niezniszczalny. Jedna z ostatnich takich idealnych chwil? Kolacja na balkonie.
– Kocham to nasze życie – powiedziała, muskając palcem krawędź kieliszka. – Już nigdy nie chcę wracać do pracy. Z tobą wszystko jest możliwe.
Nic nie podejrzewała
Tamtego dnia wróciłem do domu po cichu, jak złodziej. W kieszeni miałem ostatni dokument z pieczątką – koniec kancelarii, koniec wszystkiego. Nawet nie byłem zły, nie czułem żalu, tylko to znajome mrowienie w karku, jakby ciało wiedziało szybciej ode mnie, że nie jestem już tym, kim byłem rano. Po drodze zgasiłem papierosa w dłoni, choć nie paliłem od studiów. Bolało, ale bardziej bolała myśl, co powiem żonie.
Karina siedziała na kanapie, nogi podwinięte pod siebie, w ręku trzymała telefon. Filtr za filtrem, poprawiała jakieś zdjęcie z zeszłego miesiąca, chyba z tego weekendu w spa. Z kuchni dochodził zapach pieczonego łososia. Zauważyła mnie dopiero kiedy zatrzasnąłem drzwi. Spojrzała bez entuzjazmu.
– Jesteś wcześniej – zauważyła, nie odrywając wzroku od ekranu. – Wszystko dobrze?
Oparłem się o framugę, a potem usiadłem naprzeciwko niej, ale nie umiałem spojrzeć w oczy.
– Kancelaria padła. Nie mamy już nic. Nawet nie wiem, jak zapłacimy czynsz.
Milczała, jakby usiłowała przetworzyć to zdanie, ale nic nie zrozumiała.
– To jakiś żart, prawda? Hubert… przecież mieliśmy jechać do Paryża…
Wszystko runęło
Nie odpowiedziałem. Cisza między nami zrobiła się lepka. Patrzyła na mnie, jakbym był obcym człowiekiem, który wpuścił do mieszkania wilgoć, chłód i niepewność. Telefon wypadł jej z ręki na poduszkę. Wstała i podeszła do mnie wolnym krokiem.
– Co to znaczy, że padła? Przecież jeszcze wczoraj mówiłeś, że podpisaliście umowę z nowym klientem.
– Nie podpisaliśmy. Oni też mają problemy, zresztą nie tylko oni. Przez ostatnie miesiące żyliśmy z rezerwy. Kredyty, wynagrodzenia… wszystko się posypało.
Zacisnęła dłonie w pięści. Zawsze miała piękne ręce – zadbane, delikatne. Teraz wydawały się blade.
– A ty nic nie mówiłeś?! – Jej głos się podniósł. – Miałam prawo wiedzieć. Nie sądzisz?
– Nie chciałem cię martwić.
– Nie chciałeś mnie martwić?! – Krzyknęła. – Więc wolałeś pozwolić mi żyć w tej bajce i udawać, że wszystko jest wspaniale?
Chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem już siły niczego tłumaczyć. Z każdym jej słowem kurczyłem się coraz bardziej. Z człowieka sukcesu, męża, który miał chronić i zapewniać, zamieniałem się w kogoś, kto musi powiedzieć żonie, że stracą mieszkanie. A może nie tylko mieszkanie.
Zrozumiałem prawdę
Dwa tygodnie później siedzieliśmy w pokoju z wykładziną pamiętającą lata dziewięćdziesiąte i tapetą w drobne kwiatki. Pokój należał kiedyś do mnie, zanim się wyprowadziłem na studia. Teraz dzieliłem go z Kariną, której walizki zajmowały połowę podłogi, a resztę przykrywała cisza.
Karina całe dnie przeszukiwała portale z ofertami pracy. Mówiła, że wraca na rynek, ale od lat niczego nie robiła, więc nie miała co wpisać do CV. Trzy razy wracała z rozmów kwalifikacyjnych w milczeniu. Za czwartym razem wybuchła.
– Myślisz, że chcę mieszkać z twoją matką, która patrzy na mnie jak na intruza?
– To może nie trzeba było rzucać pracy, bo się zakochałaś w luksusie?
Spojrzała na mnie, jakby pierwszy raz mnie widziała. Wyszła do łazienki, trzaskając drzwiami. Moja matka nie komentowała tego wprost, ale wystarczył jej wzrok, kiedy Karina w piżamie zeszła na herbatę o dziesiątej. Ojciec jak zwykle milczał. Ja próbowałem przypomnieć sobie, co dokładnie sprawiło, że uwierzyłem, iż to wszystko może się udać.
Kochała pieniądze
Któregoś dnia, kiedy wróciłem z rozmowy w znajomej kancelarii, gdzie szukali prawnika, Karina leżała na łóżku i przesuwała palcem po ekranie. Jej twarz była jak nieruchoma maska. Zatrzymała się na jednym zdjęciu, poprawiła jasność, dodała efekt i kliknęła „opublikuj”.
– Co tym razem? Toskania? Spa? – spytałem z sarkazmem. Wrzucała zdjęcia z zeszłego roku, żeby jej znajomi nie wiedzieli, że nasze życie właśnie się posypało
– Nie musisz być złośliwy – odpowiedziała bez emocji.
– Po co to robisz? Ludzie myślą, że dalej żyjemy jak króle. Może napisz, że teraz śpimy w pokoju z tapetą z lat osiemdziesiątych?
– To jedyne, co mi zostało – powiedziała. – Chcesz, żebym pokazała światu, że jestem nikim?
Spojrzała na mnie chłodno i wróciła do telefonu. Godzinę później chciałem wysłać jej wiadomość, żeby zeszła na obiad. Nie mogłem. Zablokowała mnie.
Wiedziałem, że coś się wydarzy tego wieczoru. Karina była dziwnie spokojna, nie rzucała kąśliwych uwag, nie przeglądała telefonu, nie robiła zdjęć jedzenia. Siedzieliśmy w salonie, każde z nas na swoim końcu kanapy. Cisza była cięższa niż jakiekolwiek słowa.
– Hubert – zaczęła, a ja od razu się wyprostowałem. – Nie kocham cię już tak jak kiedyś – powiedziała. – Właściwie… nie wiem, czy w ogóle cię jeszcze kocham.
Żyła w iluzji
Poczułem, że świat znowu traci kolory. Wstałem, ale nie wiedziałem, co zrobić z rękami, ze sobą, z tą chwilą.
– Więc wszystko to było grą? Byłaś ze mną tylko dla pieniędzy?
Nie zaprzeczyła, nie potwierdziła. Po prostu siedziała i patrzyła przed siebie. To spojrzenie zabolało mnie bardziej niż jakiekolwiek słowo.
Karina wyprowadziła się tydzień później. Po cichu, jakby nie chciała zostawić śladu. Nie było łez ani pożegnania, tylko puste miejsce w szafie i zapach jej perfum, który przez kilka dni unosił się w powietrzu.
Zostałem u rodziców. Mijałem matkę w przedpokoju, jakbyśmy byli dla siebie obcy. Ojciec jak zwykle milczał. Nikt nie pytał, jak się czuję, bo wszyscy wiedzieli, nie musiałem tego mówić. Z każdym dniem przychodziła jedna myśl – nie byłem ofiarą. Sam w to wszedłem z zamkniętymi oczami. Wierzyłem, że wystarczy piękna kobieta i drogie życie, by zbudować coś trwałego. Chciałem być kimś, kogo można pokazać na zdjęciu. Kimś, kogo się podziwia.
Hubert, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „To nie jest moja wina, że zdradziłam męża. Nawet wytrawny grzybiarz w końcu odpuszcza, gdy nie znajdzie podgrzybka"
- „Wybaczyłam mężowi zdradę, a on znów lata do kochanki. W swoich kłamstwach mota się jak grzybiarz w ciemnym lesie”
- „Moje małżeństwo było suche jak sierpniowa trawa. Chciałam coś więcej od życia, więc urządziłam żniwa miłości z eks”