„Po ślubie synowa chciała zająć moje miejsce w kuchni. Myśli, że bzdury z internetu zastąpią babciny przepis na pierogi”
„Moje pierogi były świętością. Kiedy Jacek mówił: «Mama robi najlepsze pierogi na świecie» – czułam, że jeszcze jestem komuś potrzebna. Że nie jestem tylko starą kobietą z siwymi włosami i poplamionym fartuchem”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że dom to nie ściany, nie meble, tylko zapach. Ten, który wita cię od progu – czy to rosół gotujący się w niedzielę na kościach, czy cynamonowy aromat szarlotki wyciąganej z piekarnika.
Zostałam sama
Przez czterdzieści lat byłam tą, która ten zapach tworzyła. Tą, która pamiętała, kto lubi kluseczki, a kto ziemniaki z koperkiem. Tą, która nosiła fartuszek z plamą od buraczków, a nie perfumy od Chanel. Kuchnia była moim światem, moim miejscem.
Po śmierci mojego męża Zbyszka zostałam sama z Jackiem. Miał wtedy dziesięć lat i łzy w oczach. A ja – matka, wdowa, kucharka i opiekunka w jednym – robiłam wszystko, by nie zgasło w nim to, co dobre. Moje pierogi – te z mięsem, z kapustą i grzybami, albo te na słodko z serem – były naszą rutyną, naszym ciepłym kocem na zimne wieczory.
Z czasem Jacek dorósł, ożenił się z Martą. Była miła, uczynna, w porządku. Ale coś w niej mnie uwierało. Może fakt, że teraz to ona znała hasło do jego banku, a nie ja. Albo to, że potrafiła się do niego uśmiechać w taki sposób, że miękły mu nogi.
Nie wiem, czy to zazdrość, czy może po prostu strach. Bo kiedy nikt nie chce cię zapytać o radę, a wnuki wolą pizzę od twoich pierogów, wtedy czujesz, że świat, który zbudowałaś, się kruszy.
Chciała być lepsza
Moje pierogi były świętością. Ostatnią rzeczą, która należała tylko do mnie. Kiedy Jacek mówił: „Mama robi najlepsze pierogi na świecie” – czułam, że jeszcze jestem komuś potrzebna. Że coś znaczę. Że nie jestem tylko starą kobietą z siwymi włosami i poplamionym fartuchem.
To był zwyczajny dzień. Synowa zadzwoniła kilka dni wcześniej i powiedziała, że zapraszają mnie na obiad w niedzielę. Cieszyłam się, choć nie powiedziałam tego głośno. Odkąd Jacek się ożenił, widywaliśmy się rzadziej.
Przyniosłam kompot wiśniowy, taki, jaki Jacek zawsze lubił. Usiadłam do stołu. Na talerzu leżały pierogi. Wyglądały… poprawni, ale były za małe. Synowa uśmiechała się szeroko.
– Sama zrobiłam, według pani przepisu – powiedziała z dumą.
Spojrzałam na Jacka. Sięgnął po widelec, spróbował jednego i od razu spojrzał na nią z uśmiechem.
– Ale pyszne! Jak u mamy! – powiedział.
Zacisnęłam usta. To nie były moje pierogi. Miały inny kształt, inny zapach, inny smak. Skórka ciasta była zbyt cienka, a farsz miał dziwną słodycz, jakby zamiast cebuli dała coś innego. Nie odezwałam się od razu.
– Nie będę tego jeść – powiedziałam w końcu chłodno, odkładając widelec.
Nie smakowały mi
Nastała cisza. Ciężka, niezręczna, gęsta.
– Naprawdę? Aż tak złe? – zapytała, udając lekki ton, ale widziałam, jak jej mina robi się coraz bardziej napięta.
– To nie moje. Nie smakują mi – odpowiedziałam spokojnie, ale z twardością, która nie pozostawiała wątpliwości.
– Mamo, przestań. Są dobre. Marta się starała – odezwał się Jacek, z wyraźnym zdenerwowaniem w głosie.
– Nie musisz mnie naśladować – powiedziałam i spojrzałam przez okno, żeby już na nikogo nie patrzeć.
Nie pamiętam, co było dalej. Może jeszcze kilka zdań, może ktoś nalał herbaty. Ale ja już tam nie byłam. Siedziałam przy stole i miałam wrażenie, że wszystko mi się wymyka. Marta zrobiła pierogi, Jacek je pochwalił. A ja nie byłam już potrzebna nawet do tego.
Było mi przykro
Nie mogłam spać tej nocy. Przekręcałam się z boku na bok, a w głowie krążyło jedno zdanie: „Jak u mamy”. Powiedział to bez wahania, z uśmiechem. A ja siedziałam naprzeciw niego jak ktoś, kto pomylił adres. Gotowanie było moim językiem. Przez lata dawałam mu tym znać, że go kocham. I teraz miał ktoś mówić w moim imieniu.
Przypomniało mi się, jak Jacek jako chłopiec krzyczał z zachwytem: „Mama robi najlepsze pierogi na świecie!”. Tego głosu już nie było. Jakby ktoś przekręcił radio i włączył inną stację. Od tamtej wizyty nie weszłam do kuchni przez kilka dni. Patrzyłam na garnek, na stolnicę, na torebkę mąki… i nic. Ręce miałam ciężkie, jakby ktoś przywiązał mi do nadgarstków kamienie. Sąsiadka przyniosła mi leczo w słoiku.
– Dobrze robi na duszę – powiedziała.
Wieczorem usiadłam przy biurku. Otworzyłam zeszyt z przepisami. Te same kartki, które dotykałam od lat. Znałam każdą plamę, każdą zapiskę. Wzięłam długopis. Napisałam: „Kiedy zabrałaś mi pierogi, poczułam się, jakbyś zabrała mi ostatni powód, żeby tu być”.
Nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. Nie zamierzałam tego listu wysłać. Schowałam go między przepis na kapuśniak a ciasteczka maślane. A potem usiadłam przy stole i płakałam. Nie z powodu jedzenia. Z powodu tego, że byłam sama. I nikt nawet nie zauważył.
Miałam żal
Zadzwoniłam do Marty w środę. Poprosiłam, żeby przyszła sama, bez Jacka. Nie chciałam świadków. Nie chciałam, żeby on tłumaczył nas sobie nawzajem. Przyszła punktualnie. Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Nalałam jej herbaty, sobie nie.
– Chciałam ci powiedzieć, że nie chodziło o pierogi – zaczęłam, patrząc na obrus, żeby nie spotkać jej wzroku.
– Wiem – odpowiedziała cicho.
– Ale one były moim językiem miłości. Chciałam, żebyś mnie zapytała, jak je zrobić. Albo, żebym mogła cię nauczyć. Nawet jeśli miałabyś potem je ulepszyć.
– Bałam się, że i tak pani powie, że nie umiem – przyznała.
– Może… Ale przynajmniej bym jeszcze coś znaczyła – powiedziałam i dopiero wtedy podniosłam na nią oczy.
Nie mówiłyśmy więcej. I choć niczego sobie nie obiecałyśmy, jakieś porozumienie wisiało w powietrzu, jak cieniutka nić między nami. Prawie niewidoczna. Ale była.
Alina, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wzięliśmy ślub, żeby dostać kredyt. Zanim skończyliśmy remont, nasze małżeństwo już było ruiną”
- „Córka ma 30 lat i wciąż bierze ode mnie pieniądze. Chciałam, żeby miała wszystko, a zrobiłam z niej ofiarę losu”
- „Gdy córka zaprosiła gości na imprezę halloweenową, myślałem, że to żart. Pogańskie wygłupy pod moim dachem?”