„Po ślubie wyzywała mnie od buraków, a to jej słoma wystawała z butów. 6 miesięcy wytrzymałem w tym szambie”
„Najukochańsza osoba, którą dotąd uważałem za łagodną i empatyczną, stała się wymagająca i roszczeniowa. Każda drobnostka przeradzała się w awanturę. Jeśli coś nie szło po jej myśli, kończyło się histerią i łzami. Zaczynałem podejrzewać ciążowe humory. Niestety, test to wykluczył. Byłem w kropce”.

- listy do redakcji
Od początku czułem niepokój. Ale przecież każdy przed ślubem się waha, bo to przecież poważny krok. Z Moniką łączyła mnie z pewnością fascynacja. Była piękna, błyskotliwa, pochodziła z dobrej rodziny. Skąd więc najpierw ta iskra, a potem tak wielkie wątpliwości? Znajomi radzili: „Nie odpuszczaj. Wódka już zamówiona, terminy już zajęte. Wycofanie byłoby kompromitacją”. Zamilkłem więc, ale nie przestałem się wahać. Starałem się tylko przed samym sobą udawać, że zaraz wszystko się ułoży. Poznałem ją na jednej z imprez, na które wcześniej nie chodziłem. Stała przy barze, w otoczeniu koleżanek, lekko wyobcowana. Podszedłem, zatańczyliśmy, zaprzyjaźniliśmy się i w krótkim czasie doszło do zamieszkania razem, zaręczyn, a potem ślubu. Wszystko w tempie półtorarocznym. Od pierwszego spojrzenia do ołtarza. Wiem, trochę za szybko.
W Monikę diabeł wstąpił
Zaraz po wyznaczeniu daty ślubu i wesela Monika się zmieniła. Stała się nerwowa. Mówi się, że przedślubne przygotowania potrafią przytłoczyć, ale to, co się działo, nie miało nic wspólnego ze stresem. Śniła o weselu non stop, marzyła o przyjęciu, na które chciała wydać roczny budżet Polski. Miałem wrażenie, że można było za to pojechać na dwa miesiące podróży w ciepłe kraje lub wykupić niemałe mieszkanie.
Zgodziłem się, bo przecież ciężko powiedzieć „nie” kobiecie, którą kochasz. A później patrzyłem, jak konto się uszczupla i tęskniłem za kameralną ceremonią w ogrodzie za domem rodzinnym. Wolałbym coś bez przepychu, z rodziną i przyjaciółmi, przy czymś pysznym do jedzenia i domowym, a nie tylko show. Ale Monika chciała zrobić z tego wielkie widowisko. To był istny koszmar.
Zegar w naszej relacji zaczął tykać. Osoba, którą dotąd uważałem za łagodną i empatyczną, stała się wymagająca i roszczeniowa. Każda drobnostka przeradzała się w awanturę. Jeśli coś nie szło po jej myśli, kończyło się histerią i łzami. Zaczynałem się obawiać, że może to jakieś ciążowe humory? Niestety, test to wykluczył. Wtedy przynajmniej wiedziałbym, że to ma jakieś logiczne źródło.
Pojąłem tylko jedno, że tak naprawdę Monika zawsze była taka, a ja to ignorowałem. I niestety moje narzeczeńskie różowe okulary spadły mi z nosa tuż przed ślubem. Może za późno? Z drugiej strony, być może wynikało to z mojego napięcia, moich lęków? Bo gdybym się wycofał, to mogłoby mieć katastrofalne skutki i dla nas, i dla naszej rodziny. Zaryzykowałem, wierząc, że wszystko się jakoś ułoży, że zaraz się uspokoi, że weselna burza przeminie…
Po weselu dopiero się zaczęło
Ceremonia była piękna. Goście się bawili, noc była nasza. A potem przyszło codzienne życie już bez fotografa, lukru, pięknej oprawy i dużej dawki adrenaliny. I mogliśmy na siebie spojrzeć inaczej, jako małżonkowie, a nie jako zakochane świeżynki. Jednego wieczoru Monika rzuciła jakby od niechcenia:
— A gdybyś zmienił wreszcie tę pracę?
— Co? — zdziwiłem się.
— Tak na coś bardziej prestiżowego. Nauczyciel w podstawówce to nie jest szczyt ambicji przecież.
Jej słowa mnie zraniły i to mocno. Potem przyszły chamskie uwagi o moim stroju, fryzurze, ulubionych książkach, aż po krytykę moich rodziców za to, że przyjeżdżają do nas starym samochodem. Jej zdanie w tej kwestii było jasne:
— To wstyd! Ludzie muszą widzieć, że stać nas na coś lepszego!
W końcu nie wytrzymałem tych bredni.
— Co ty robisz?! Co masz przeciwko moim rodzicom? Co w nich takiego złego? – wyrwało mi się.
Wybuchła ze zdwojoną siłą.
— Chciałam dla ciebie lepiej, żebyś się rozwinął! — krzyknęła. — A nie zachowywał się jak ostatni burak ze wsi! Myślałam, że ślub zmieni wszystko! A to tylko potwierdziło, że nie pasujesz do świata, do którego ja chcę należeć!
— A ty niby jesteś taka wyrafinowana?! Do jakiego cholernego świata? O czym ty w ogóle mówisz? — odpowiedziałem w oburzeniu.
Wyszedłem. Zamknąłem za sobą drzwi z hukiem. Bez ogłady, bez pożegnania. Noc spędziłem u rodziców w mieszkaniu, w którym się wychowałem. Może nie było w nim luksusów, ale była równowaga i spokój. Zrozumiałem, że moje lęki, te przed ślubem i sobą, były całkowicie uzasadnione. Zaufałem presji, przestałem słuchać siebie. Moi rodzice oczywiście słuchali, pocieszali i doradzali, bym spróbował porozmawiać z Moniką, ale dopiero jak wreszcie ochłonę.
Złożyłem pozew o rozwód
Rozmowa była konieczna. Niestety, Monika wciąż nie wiedziała, o czym ja mówię. Po cichu liczyłem, że wszystko się wyjaśni, że to tylko nerwy. Ale nic z tego. Monika oczekiwała, że zmienię pracę, garderobę, samochód, a moi rodzice… cóż — mieli właściwie zniknąć z obrazu jej idealnego świata. Ewentualnie przyjeżdżać do nas drogą taksówką. Nie mogłem dłużej udawać. Nie mogłem dłużej tego znieść. Złożyłem pozew o rozwód dokładnie sześć miesięcy po ślubie. Rozprawa trwała tylko chwilę. I … odzyskałem siebie. Zrozumiałem, że straciłem zbyt wiele, próbując być czyimś ideałem, zamiast być po prostu sobą.
Kilka tygodni później Monika domagała się odszkodowania, absurdalnie wygórowanego, za niespełnione oczekiwania. Wezwaniom nie było końca. Jeśli sama wierzyła w to, co mówiła, to musiała mieć nie po kolei w głowie. W końcu pojechałem ponownie do naszego mieszkania, by spróbować zakończyć to pokojowo. Znalazłem ją całą we łzach, w jakiejś totalnej rozpaczy. I ten widok był porażający.
— Mówili mi, że mam cię zmienić… żebyś był lepszy… a teraz po rozwodzie chcą… żebym się zemściła i wymusiła na tobie jakieś pieniądze... — wyła. — A ja nie potrafię… Bo wciąż... wciąż cię kocham…
Zbudowaliśmy coś nowego
Jej łzy były szczere. Usiadłem obok, rozmawialiśmy długo. I było to nasze pierwsze prawdziwe spotkanie i rozmowa od miesięcy. Zrozumiałem, że to wcale nie ona chciała mnie zmieniać. To jej wredni rodzice chcieli mnie „przerobić” na jakieś swoje wyobrażenie. Szantażowali ją, a ona w tym toksycznym świecie nie wiedziała, jak się przed nimi obronić. Zagrozili jej, że wyrzucą ją z rodzinnej firmy i zabiorą nam mieszkanie, które nam podarowali, ale nie przepisali go na nas. Bardzo się bała i robiła, co jej kazali. Zrobiło mi się jej żal, bo tak naprawdę w głębi serca też ją jeszcze cały czas kochałem.
Z czasem odzyskaliśmy spokój i wróciliśmy do siebie. Ja dalej pracowałem w szkole, ona zaczęła pracować w lokalnej restauracji. Z dala od presji i firmy rodziców. Wspólnie zbudowaliśmy coś nowego, co było oparte na akceptacji, miłości, a nie na oczekiwaniach innych. Nasza droga do szczęścia była trudna, ale teraz widzę, że warto było zawalczyć o bycie autentycznym. I jeśli jeszcze kiedyś zaufam, to tylko sobie i temu, co czuję, a nie temu, czego ode mnie wymaga świat.
Adam, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam zazdrosna, że własne dzieci wolą babcię ode mnie. Zamiast o nie zadbać, walczyłam z własnymi demonami”
- „Moja ostatnia noc wolności wymknęła się spod kontroli. Nie pamiętałam nawet jego imienia, a rozbił mój świat na kawałki”
- „Od lat czekałam, aż mój kochanek się rozwiedzie. Żyłam jak w klatce, aż pewnego dnia, znalazłam kluczyk do zamka”