„Odkąd mieszkam z teściową, nie wiem, co to prywatność. Gdyby mogła, wcisnęłaby nam swój wścibski nos nawet pod kołdrę”
„Łazienka – wspólna. Kuchnia – ciągła obecność. Nasz pokój – bardziej sypialnia w akademiku niż małżeńska przestrzeń. Ani jednego kąta, który byłby tylko mój. Moje potrzeby? Moje granice? Mój spokój? Nie, nie w tym domu. Tutaj obowiązuje zasada wszystko wspólne. Tyle że ja nie chcę mieć wspólnego życia z jego rodzicami”.

- Redakcja
Zawsze wyobrażałam sobie, że małżeństwo to wspólne poranki z kawą, w ciepłych szlafrokach, z promieniami słońca wpadającymi przez okno naszej sypialni. Że będziemy mieć swój rytuał – ja robię kawę, Tomek wybiera muzykę. Że wieczory będą należeć tylko do nas – z kieliszkiem wina i rozmową o tym, co minęło i co dopiero przed nami.
Tymczasem moja rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Zamiast porannego buziaka, budzi mnie łomot w drzwi. A raczej: w futrynę, bo drzwi do naszej sypialni… nie mają klamki. I to wcale nie metafora. Po prostu – nie mają. Otwierają się swobodnie, każdemu, kto akurat ma coś do załatwienia. Najczęściej jest to teściowa.
Czuję się jak nieproszony gość
– Justynka, pranie trzeba powiesić! – woła radośnie Halina, wchodząc bez ceregieli, jak do siebie. Bo to przecież jej dom. A ja?
Ja coraz częściej czuję się w nim jak nieproszony gość.
Łazienka – wspólna. Kuchnia – ciągła obecność. Nasz pokój – bardziej sypialnia w akademiku niż małżeńska przestrzeń. Ani jednego kąta, który byłby tylko „mój”. Moje potrzeby? Moje granice? Mój spokój? Nie, nie w tym domu. Tutaj obowiązuje zasada „wszystko wspólne”. Tyle że ja nie chcę mieć wspólnego życia z jego rodzicami.
Za każdym razem, kiedy próbuję powiedzieć coś Tomkowi, on się śmieje. Albo wzdycha.
– Kochanie, no bez przesady. W domu rodzinnym nie ma tajemnic! – powtarza z rozbawieniem, jakby właśnie odkrył jakiś złoty standard rodzinnych relacji.
Ale ja nie chcę mieszkać w domu rodzinnym. Chcę mieć własny. Chcę zamykać drzwi. Chcę być żoną, a nie wieczną lokatorką.
A wieczorami? Kiedy myślę, że może choć wtedy uda nam się pobyć razem, to kończy się kłótnią. Zawsze o to samo. I kończy się ciszą – tą cichą przepaścią między mną a Tomkiem, która rośnie z każdym dniem.
Miałam tego dość
Tamtego wieczoru byłam już zmęczona. Zmęczona wiecznymi napięciami, rozmowami, które nic nie zmieniały, i tą niekończącą się obecnością jego matki. Chciałam się po prostu położyć, zamknąć oczy, zapomnieć. Ale zanim zdążyłam dojść do łóżka, drzwi do naszego pokoju znów się otworzyły bez uprzedzenia. Stała w nich Halina, z jakąś reklamówką i pytaniem o płyn do mycia naczyń.
– Tomek, ty chyba ostatni zużyłeś, prawda? – zapytała, nawet na mnie nie patrząc.
Tomek wstał z łóżka i podszedł do niej, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Ja zostałam, siedząc z podkulonymi nogami, z tą dziwną gulą w gardle, która z czasem stała się codziennością. Kiedy wyszła, odczekałam chwilę i w końcu powiedziałam:
– Ja tak dłużej nie wytrzymam.
– Znowu zaczynasz? – mruknął, nie odwracając się.
– Znowu? Tomek, ona wchodzi do nas jak do spiżarki. Czy ty naprawdę tego nie widzisz?
– No ale co się stało? Przecież nic takiego. Spytała o płyn do naczyń. Normalna rzecz.
– Nie, to nie jest normalne. To jest nasza sypialnia. Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć? Chciałam męża, a dostałam maminsynka!
Zamilkł. Widziałam, że coś w nim zadrgało, ale nie powiedział nic. Tylko położył się, odwracając do mnie plecami. Ja nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit, licząc oddechy. Jeden, dwa, trzy. Nic nie pomagało.
Wtedy poczułam, że to nie chodzi o jedną wizytę w pokoju. Nie chodzi o klamkę. Chodzi o granice. O to, że moje potrzeby są wiecznie spychane na bok. Że on mnie nie słyszy. A nawet jeśli słyszy – nie rozumie. Zamiast czuć się jak czyjaś żona, czułam się jak tymczasowa lokatorka. Niepewna, niechciana, niewidzialna.
I pomyślałam wtedy, że jeśli on naprawdę nie dostrzega problemu, to może wcale nie jestem częścią jego życia. Może jestem tylko dodatkiem. Dopiskiem do dobrze znanego rodzinnego scenariusza.
Teściowa była nieugięta
Zbierałam się do tej rozmowy kilka dni. Chodziłam po domu jak na palcach, unikając spojrzenia Haliny, udając, że wszystko jest w porządku. Ale nie było. Czułam, że jeśli nie spróbuję choć raz powiedzieć jej wprost, co czuję, to oszaleję. Pewnego ranka, kiedy Tomek był w pracy, podeszłam do niej, kiedy siedziała w kuchni i przeglądała jakieś gazetki z przepisami.
– Pani Halino… Mogę na chwilę? – zapytałam, choć przecież nie musiałam pytać o pozwolenie. Ale tak już się nauczyłam – być ostrożna, grzeczna, nie stawiać się.
Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem i odłożyła gazetę.
– Mów, Justynko.
Usiadłam naprzeciwko niej i zebrałam myśli.
– Chciałam porozmawiać o… o prywatności. O naszym pokoju. Żeby może… zanim pani wejdzie, to żeby chociaż pukać?
Zmarszczyła brwi. Uśmiech zniknął z jej twarzy jak zgaszone światło.
– W tym domu nikt się nie zamyka. Nigdy nie było takiej potrzeby.
– Ja… ja po prostu czasem potrzebuję chwili tylko dla siebie. Czasem czuję, że nie mam ani kawałka przestrzeni. I…
Przerwała mi, unosząc dłoń.
– Justyna, jeśli ktoś nie ma nic do ukrycia, to nie musi się zamykać. U nas nigdy nie było zamków ani żadnych ceregieli. Taka z nas rodzina – otwarta. A ty jesteś teraz jej częścią.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Czułam, jak ogarnia mnie fala gorąca, ale wciąż próbowałam zachować spokój.
– To nie chodzi o ukrywanie czegokolwiek. Po prostu… potrzebuję być czasem sama. Potrzebuję swojego kąta.
– Swojego kąta? – powtórzyła, jakby to było jakieś obce, niezrozumiałe wyrażenie. – Ty mieszkasz w naszym domu, Justynko. To nie kawalerka do wynajęcia, tylko dom rodzinny. A rodzina nie potrzebuje „swoich kątów”, tylko wspólnoty.
Wtedy już nie wytrzymałam.
– Ale ja nie czuję się jak część tej wspólnoty! Czuję się jak intruz. Jak ktoś, kto ciągle musi o wszystko prosić. A moje zdanie się nie liczy.
Przez sekundę na jej twarzy zobaczyłam cień emocji – może zaskoczenia, może pogardy. Trudno powiedzieć.
– Jeśli tak się czujesz, to może powinnaś porozmawiać z Tomkiem. Bo ja nie zamierzam zmieniać tego, jak tu żyjemy, żeby ci było wygodniej.
Wstała. Zostawiła mnie przy stole i wyszła z kuchni. A ja siedziałam jeszcze przez chwilę, słysząc echo własnych słów w tej wielkiej ciszy.
Nikt nie traktował mnie poważnie
Wieczorem opowiedziałam wszystko Tomkowi. A on, zamiast mnie wysłuchać, powiedział tylko:
– Mamie pewnie zrobiło się przykro. Przesadzasz, naprawdę.
Wtedy zrozumiałam, że w tym domu nikt nie traktuje mnie poważnie. Ani moich potrzeb, ani moich uczuć. W głowie mi szumiało. Nie mogłam spać.
Nie miałam zamiaru podsłuchiwać. Po prostu zeszłam na dół po wodę. Było już późno, dom cichł powoli, a ja stąpałam po schodach boso. Usłyszałam ich głosy z kuchni – teściowa i Tomek. Stanęłam bez ruchu.
– Ona za dużo sobie wyobraża – mówiła Halina cicho, ale wyraźnie. – Myśli, że ten dom będzie jej, że wszystko się zmieni, bo sobie ślub wzięła.
– Mamo, daj spokój, Justyna musi się jeszcze przyzwyczaić do życia w rodzinie – odpowiedział Tomek z czymś, co brzmiało jak rozbawienie.
Weszłam bez pukania. Stanęli jak wryci. Spojrzałam im w oczy.
– Nie muszę się do niczego przyzwyczajać. Ja chcę mieć własne życie – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Zamilkli. Halina odwróciła wzrok. Tomek jakby pierwszy raz ujrzał mnie naprawdę.
I choć serce waliło mi jak oszalałe, poczułam, że to był pierwszy raz, kiedy naprawdę się obroniłam.
W końcu poczułam się wolna
Nie planowałam tego. Po prostu wróciłam do pokoju, spakowałam kilka rzeczy do torby. Bez słowa. Tomek zapytał, gdzie idę. Odpowiedziałam, że muszę wyjść. Że nie wiem, kiedy wrócę.
Na zewnątrz było chłodno, ale ulga, jaka zalała mnie po wyjściu z tego domu, rozgrzała mnie od środka. Szłam bez celu, ulicami, które znałam na pamięć. Zadzwoniłam do Magdy, mojej przyjaciółki jeszcze z liceum. Odebrała od razu.
– Mogę do ciebie przyjechać? – zapytałam.
Nie pytała o nic. Po prostu podała adres.
W jej mieszkaniu, maleńkiej kawalerce z żółtym światłem i zapachem kadzidełek, pierwszy raz od dawna poczułam się... jak ktoś. Jak osoba, nie jak czyjaś synowa. Po prostu – jak Justyna.
W nocy nie spałam długo. Leżałam, patrząc w sufit i myślałam, co dalej. Wiedziałam jedno – jeśli wrócę, to tylko na innych warunkach. Już nie będę się dopasowywać. Już nie chcę być częścią scenariusza, który ktoś inny dla mnie napisał.
Po raz pierwszy od miesięcy czułam, że coś we mnie się budzi. Coś, co nie chce milczeć. Coś, co chce mieć głos.
Justyna, 28 lat
Czytaj także:
- „Syn i córka doili mnie z kasy, ile wlezie. A kiedy potrzebowałam pomocy, zostawili mnie na lodzie”
- „Rodzina męża zrobiła cyrk z Komunii córki. Miarka się przebrała, gdy szwagier puścił film z moim mężem w roli głównej”
- „Choć nie mamy dzieci, mąż na majówce zabawił się w tatusia. Ciekawe kiedy miał w planach przedstawić mi tego szkraba”