Reklama

Kiedy zmarła babcia, mama całkowicie się rozsypała. Choć babcia dożyła sędziwego wieku, a mama była dziarską siedemdziesięciolatką, która powinna być pogodzona z faktem, że w tym wieku czas się żegnać z rodzicami – ciężko radziła sobie z żałobą. Dlatego nie chciałam, by musiała na dokładkę mierzyć się z porządkowaniem mieszkania i rzeczy po babci. Wzięłam to na siebie.

Reklama

Trzeba było posegregować ubrania, przejrzeć książki, drobiazgi, sprawdzić stan mebli… Babcia dysponowała niewielkim, dwupokojowym mieszkankiem, więc nie spodziewałam się dużo roboty. Tej fizycznej, bo emocje to już inna sprawa. W każdym razie w przeciwieństwie do innych babć miała skromną liczbę ozdób i bibelotów. Nie była typem chomika i zawsze twierdziła, że nie potrzebuje wiele. Całe szczęście. Miałam przecież na głowie swoją pracę i rodzinę do ogarnięcia.

Sprzątałam dom po babci

Zaczęłam od stołowego. Robiłam coś, co należało zrobić, a jednak czułam się nieswojo, oglądając rzeczy staruszki. Poszło mi jednak dość szybko. Na jedną kupkę odkładałam to, co powinno zostać: książki, dokumenty, zdjęcia. Na drugą, do kartonów, odkładałam to, co można było oddać lub wyrzucić. Kryształy, porcelanowe dzwonki, przywożone przez wnuki i prawnuki z wycieczek szkolnych, stosy wypełnionych gazetek z krzyżówkami. No dobra, pomyślałam, stając przed drzwiami sypialni babci, w której nigdy dotąd nie byłam, choć miałam już 46 lat. Wróciło poczucie naruszania cudzej prywatności, wręcz intymności. Babcia bardzo pilnowała swojej przestrzeni i nie pozwalała nam tam wchodzić. Pokój był zawsze zamknięty na klucz. Tym razem, gdy nacisnęłam klamkę, drzwi po prostu ustąpiły…

Na pierwszy rzut oka była to zwykła sypialnia. Łóżko pod oknem. Szafa… No, szafa nie była zwyczajna, robiła wrażenie – ogromna, drewniana, z rzeźbionymi wzorami na drzwiach. Po drugiej stronie stał niewielki sekretarzyk, a przy nim krzesło. Rozglądałam się ciekawie, nie bardzo rozumiejąc, czemu babcia tak uparcie broniła nam dostępu do swego pokoju. Jako dziecko myślałam, że chowa tu jakieś skarby. Potem, że była zdziwaczałą staruszką. A później, kiedy dorobiłam się własnych dzieci, wręcz marzyłam o tym, by mieć taki pokój, do którego nikogo bym nie wpuszczała, gdzie nikt nie dotykałby moich rzeczy. Wypełniłabym go książkami, wstawiła wygodny fotel do czytania, dobry odtwarzacz muzyki. A jakby się dało, zamontowałabym też kominek, żeby w zimne dni czytać przy ogniu, zamknięta od środka. Ech… Pomarzyć każdemu wolno.

Byłam zaskoczona

Postanowiłam zacząć do szafy. Największy mebel, ale z ubraniami powinno pójść szybko, tak jak z tymi z salonu i przedpokoju. Otworzyłam drzwi szafy i… stanęłam jak wryta. W środku nie było ani jednej sztuki odzienia – po lewej stronie, na półkach, od góry do dołu stały słoiki. Dziesiątki słoików. Nie z ogórkami czy papryką, nie z przetworami, po które sięga się zimą albo na przednówku. W słoikach zamiast owoców czy warzyw była trawa. Suszona. W każdym razie wyglądało to jak siano, jakieś źdźbła, kwiaty, jakaś sieczka. A po prawej stronie stały świece. Dziesiątki świec. Cienkich i długich, grubych i niewysokich, w różnych kolorach. Białe, czerwone i różowe. Zielone, błękitne i granatowe, a nawet srebrne i złote.

Stałam przed szafą, gapiąc się na to wszystko, i zaczynałam dochodzić do wniosku, że moja babcia była jednak pomyloną staruszką. No dobrze, świeczki mogą się przydać, choć tutaj było ich tyle, że mogłabym nimi handlować. Co z zielskiem? Do wywalenia? Nie wiem… Babcia gotowa mnie straszyć, jeśli wyrzucę jej dziwaczne zbiory do śmieci. Wzięłam do ręki jeden słoik. Naklejka na wieczku informowała o tym, co jest w środku i kiedy zostało zebrane. „Ziele krwawnika, 20 czerwca, łąki za Starym Gajem”. Czyli babcia zbierała zioła, suszyła i pakowała do słoików. Po co?

Babcia zostawiła mi list

Zamknęłam drzwi szafy. Chyba lepiej zacznę od sekretarzyka. Tam powinno być mniej dziwactw, choćby dlatego, że mniej się zmieści. A ja zyskam czas na przemyślenie, co zrobić z zawartością szafy. Kluczyk do sekretarzyka leżał na komodzie. W środku znalazłam mnóstwo zeszytów, zapisanych drobnym, równym pismem babci. Nie miałam czasu teraz ich przeglądać, ale postanowiłam, że zachowam babcine notatki. Może to jakieś przepisy kulinarne? Może wspomnienia? Znalazłam też kopertę zaadresowaną do mnie. Wyciągnęłam niewielką kartkę pokrytą odręcznym pismem. Byłam zdumiona treścią listu, który zostawiła dla mnie babcia.

„Katarzyno! Mam nadzieję, że właśnie ty porządkujesz to, co po mnie zostało. Bo tylko ty jesteś w stanie uszanować i zrozumieć to, co tu znajdziesz. Nikt inny by nie potrafił. Tylko w tobie widziałam tę iskrę, która była też we mnie. Teraz twoja kolej. Nie bój się. Czytaj moje zapiski. Zachowaj moje zbiory. Nie wyrzucaj, wykorzystaj, używaj odpowiedzialnie. Wierzę w ciebie. Babcia”.

Co…? Co to był za list? Niczego nie wyjaśniał, tylko bardziej gmatwał całą sytuację. Jaka iskra? Z czego mam niby korzystać? Z zawartości słoików? Z zapisków? Otworzyłam pierwszy zeszyt z brzegu i czytałam z szeroko otwartymi oczami. Fazy Księżyca, ruchy planet… Wszystko opisane rok po roku, w każdym miesiącu. W kolejnym zeszycie były przepisy na leczenie chorób z użyciem ziół. Przeziębienie, kurzajki, boląca głowa, puchnące stopy… Na wszystko miała sposób. Fakt, nie mogłam sobie przypomnieć, by babcia kiedykolwiek na coś chorowała. Zmarła z przyczyn naturalnych; lekarz stwierdził, że po prostu przyszedł jej czas, zasnęła i już się nie obudziła. Piękna śmierć, swoją drogą.

Miała sposób na wszystko

Wzięłam do ręki następny zeszyt i… nerwowo przełknęłam ślinę. Tam były zaklęcia. Na przyciągnięcie szczęścia, na oddalenie choroby, na miłość, na powodzenie w pracy. Boże drogi! Babcia była dużo bardziej dziwna, niż mogłam to sobie wyobrazić. Ale czego oczekiwała ode mnie? Że będę rzucać zaklęcia? Mam się bawić w czarownicę? Już się rozpędzam…

Po przejrzeniu dalszych zapisków, włosy stanęły mi dęba. Czary na spętanie woli, na uwięzienie, na zamknięcie w kręgu, na zrobienie z człowieka marionetki, którą można sterować do woli… Nie mogłam się oderwać od lektury, mimo rosnącego przerażenia, mimo gęsiej skórki pokrywającej już całe moje ciało. Każde z tych budzących grozę zaklęć było oznaczone czerwonym wykrzyknikiem. Na okładce zaś był dopisek o czarnej magii i przestroga, aby nie stosować żadnego z tych czarów. Skąd w takim razie adnotacje, że działają? Ktoś musiał ich użyć, by sprawdzić… Zaraz, zaraz, czy tym spętaniem woli można zmusić dzieci do nauki albo posprzątania we własnym pokoju? Bo jeśli tak, to ja bym…

– Matko święta, Kaśka, co ci się w tek głowie roi? Opanuj się! – upomniałam samą siebie.

Przecież to istna księga czarów, jak z baśni, choć zawarte w zeszytach zaklęcia dotyczyły zwykłych spraw, życia na co dzień. Plus jakieś sabaty kilka razy do roku, jakieś fazy Księżyca… Ziołolecznictwo z tego wszystkiego było czymś najmniej dziwnym, niemal swojskim. Już wiedziałam, po co babci tyle świec. Do każdego zaklęcia przypisana była konkretna liczba, kolor, grubość i wysokość świec, które wcześniej należało namaścić olejem… Zamknęłam sekretarzyk, a potem pokój. Na klucz. Musiałam stamtąd wyjść, to wszystko było zbyt trudne do zaakceptowania, zbyt ciężkie do przełknięcia w tej chwili. Moja babcia okazała się kimś zupełnie innym, niż myślałam, kimś obcym, groźnym, a może… szalonym?

Zadzwoniłam do mamy i zdałam jej relację z porządków, nie wspominając o zawartości szafy i sekretarzyka.

– Dokończę następnym razem, bo głowa mnie rozbolała. Nie, wszystko w porządku. Pewnie od kurzu. Wezmę tabletkę i mi przejdzie.

Przyszła do mnie we śnie

Tej nocy nie mogłam spać. Myślałam o babci i spadku, którą mi zostawiła. Dlaczego? Po co mi to? Pracowałam w szkolnej bibliotece, gdzie miałam spokój i porządek, a w domu miałam dwie nastolatki, które gwarantowały mi wystarczająco dużo atrakcji. Więc czemu…?

– Bo zawsze szukałaś czegoś więcej, tylko twoja matka zabiła w tobie tę radość poszukiwania – odpowiedziała babcia, siadając w nogach mojego łóżka.

Podciągnęłam kołdrę wyżej, zaskoczona, przestraszona. Mój mąż spał jak zwykle, na boku, lekko pochrapując. Niczego nie zauważył. Nie zauważyłby, nawet gdyby bombowiec nad nami przeleciał.

– Już się tak nie bój. Bać się trzeba tylko żywych. Też będziesz mogła wracać, jak się dobrze do tego przygotujesz.

– Babcia…? – jęknęłam niepewnie.

– No, babcia, babcia. Słuchaj i nie opieraj się. Ty jako jedyna z moich córek i wnuczek masz dar. Ty jedna docenisz to, co zostawiłam. Nie daje ci spokoju to, co przeczytałaś, hę? Już myślisz, czy wolno ci tego użyć, czy lepiej zamknąć na klucz i zapomnieć. Używaj. Używaj do woli, bo to nic złego. No, poza tymi oznaczonymi zeszytami. Czarnej magii nie tykaj, jeśli chcesz pozostać po jasnej stronie.

– Ale dziwny sen… – mruknęłam.

– To nie sen, głuptasie. Słuchaj mnie, bo nie mam zbyt wiele czasu. Kontynuuj to, co robiłam, co robiły kobiety w naszej rodzinie, te wybrane, zapisuj, co będzie warte zapisania, a potem przekaż schedę swojej wnuczce, bo żadna z twoich córek nie ma naszego daru. No, idę…

– Babciu… – usiadłam, gdy ona wstała z łóżka. – Jak tam jest?

– Kiedyś się przekonasz. Długo będziesz musiała czekać, ale się przekonasz.

Rano miałam wrażenie, że to jednak był sen. Bardzo realny, bo pamiętałam każdy szczegół. Nie mogłam przestać myśleć o tym, co śniłam.

Byłam ciekawa, czy to prawda

Zmagałam się sama ze sobą kilka dni; w końcu poszłam do mieszkania babci i zaczęłam wczytywać się w magiczne i lecznicze notatki. A potem… Potem stwierdziłam, że zastosuję jeden z przepisów. Tak na próbę, żeby się przekonać. Wybrałam zaklęcie. Przeczytałam wszystko kilka razy. Wyciągnęłam odpowiednie świece i ustawiłam na podłodze. Zapaliłam, zakreśliłam krąg, dokładnie wymawiałam słowa, spalałam zioła we właściwej kolejności… Marek miał dostać awans, harował na to trzy lata, a kilka dni temu dowiedział się, że raczej nie ma szans, bo nominowany został daleki kuzyn dyrektora. Mój mąż chodził struty, nam wszystkim też humory się zwarzyły z powodu tej niesprawiedliwości, by nie rzec podłości. Stwierdziłam więc, że sprawdzę zaklęcie na powodzenie w pracy – niewinne i łagodne.

Trzy dni później awans ostatecznie przypadł mojemu mężowi, bo kuzyn musiał nagle zrezygnować z pracy. Zbieg okoliczności? Może tak, może nie. Sięgnęłam po kolejne czary. Czułam się lepiej niż kiedykolwiek, byłam pewniejsza siebie, silniejsza. Tak, na to też były zaklęcia. A dodatkowo to była moja tajemnica. Coś, co należało wyłącznie do mnie, o czym nikt inny nie musiał wiedzieć. I świetnie. Wcale nie chciałam się dzielić moim sekretem.

Próbowałam przepisów babci na zdrowie. Na lepszą skórę, gęstsze włosy, na blizny i rozstępy, których nie mogłam się pozbyć od lat. Nie zniknęły całkiem, ale były zdecydowanie mniej widoczne. W moim życiu wszystko miało teraz jakby… mniej kantów, stało się gładsze, prostsze. Zaczęłam żyć według faz Księżyca, wyczekiwałam na koniunkcje planet. To uzależniało. Z pamięci mogłam cytować zaklęcia. Kiedy ktoś opowiadał o jakimś swoim problemie, w głowie pojawiało mi się rozwiązanie, a przynajmniej pewne ułatwienie w pokonaniu go.

Nikomu o tym nie powiem

– Mówiłam, że masz tę iskrę – babcia odwiedziła mnie tym razem wieczorem, na balkonie, gdy piłam kawę, patrząc, jak księżyc wznosi się nad horyzontem w pięknej pełni.

– Nigdy nie sądziłam…

– Ale już wiesz. A skoro ja wiem, że mam następczynię, już nie muszę wracać, mogę wreszcie odpocząć.

– Babciu, nie możesz mnie zostawić! Nie w pół drogi. Musisz mi objaśnić…

– Wszystko, czego mogłabym cię nauczyć, masz w zeszytach. Reszty nauczysz się sama. Będzie dobrze. Pamiętaj, że cię kocham.

Siedziałam dalej na balkonie, ale już sama. Zastanawiałam się, co to wszystko oznacza. Jestem czarownicą? Szarlatanką? Od chwili, gdy otworzyłam szafę i przeczytałam zapiski? Naprawdę? Chyba mam w sobie tę iskrę, która rozpala się, gdy wyciągam świece, zioła, maceraty. Kiedy nie mogę się doczekać kolejnej pełni, kolejnego święta, kolejnego sabatu. Kiedy zamykam się w pokoju i odczyniam czary, co sprawia mi mnóstwo radości i satysfakcji.

Reklama

Kiedyś spalono by mnie na stosie. Dzisiaj… dzisiaj też wolałam nie przyznawać się do tego, kim jestem, co potrafię. Mój mąż nic nie wie, tak samo jak moje córki. Poczekam na wnuczkę, tak jak powiedziała babcia. Do tego czasu przeniosę babcine zapiski do cyfrowego świata, żeby nie wyblakły, nie zaginęły. To niesamowite odnaleźć swoją naturę niemal pół wieku po narodzinach. Jak widać, na nic w życiu nie jest za późno.

Reklama
Reklama
Reklama