„Po śmierci babci przestałem się modlić. Pewnie przewraca się w grobie, gdy widzi, co zrobiłem ze swoim życiem”
„Koniec był bliski, czułem to w każdym uderzeniu mojego zamierającego serca. Za dużo czerwonego mięsa, za dużo papierosów, za dużo stresów. Masz za swoje, idioto. Finito. Nie pogodzisz się z żoną, nie przeprosisz jej ani córek za wszystkie złamane obietnice, za wieczny brak czasu, nie poznasz lepiej wnuka i nie opowiesz mu o anielskich dzwonkach”.

- Hieronim, 48 lat
Pamiętam, że na swoje siódme urodziny oprócz pistacjowego dresu, dostałem od babci Eli obrazek z modlitwą do anioła stróża. Jako dziecko odmawiałem ją co wieczór. Babcia mówiła, że anioły czuwają nad naszym bezpieczeństwem, i że wystarczy dobrze się wsłuchać, by dotarły do nas ich ostrzeżenia lub słowa pocieszenia.
Kochałem babcię i wierzyłem w każde jej słowo. Jak żaden ksiądz czy katecheta umiała sprawić, że opowieści z Biblii ożywały w mojej wyobraźni, tylko ona potrafiła objaśnić mi ich przesłanie w przystępny sposób, zarazem nie odzierając religii z piękna i całej tej cudowności. Zachęcała mnie, żebym wypatrywał skrzydlatych cieni i nasłuchiwał dźwięku anielskich dzwonków. Prawdę mówiąc, nie wiem, skąd jej się wzięły te dzwonki, ale niejeden raz wydawało mi się, że je słyszę. Marzyłem o niesamowitym, wszechwładnym, nadprzyrodzonym przyjacielu, który prowadziłby mnie w dobrą stronę i ostrzegał przed złem.
Byłem naiwnym dzieckiem
To był czerwiec, krótko przed końcem roku szkolnego. Miałem dziewięć lat i już nie mogłem się doczekać wakacji. Wracałem do domu, kiedy podszedł do mnie miły mężczyzna i z ujmującym uśmiechem zapytał o drogę do sklepu cukierniczego. Chciał kupić lody, mnie też kupi, jeśli mu pomogę. W tamtych czasach nie ostrzegano dzieci przed miłymi nieznajomymi o mrocznych zamiarach. Świat nie wydawał się tak niebezpieczny jak dzisiaj. Nie słyszało się o okropieństwach, o których teraz huczy w prasie, telewizji i internecie. Uczono mnie za to uprzejmości, więc kiedy ten człowiek poprosił, żebym mu pomógł, uznałem, że nie wypada odmówić. Nic nie wzbudziło mojego niepokoju. Był jasny, słoneczny dzień, co złego mogło się stać…
Skręciliśmy w mniej uczęszczaną uliczkę, zbliżając się do zaparkowanego samochodu z dziwną rejestracją, jakby zagraniczną. Szliśmy obok siebie w milczeniu. Mężczyzna niepostrzeżenie położył mi rękę na plecach i zacisnął palce na mojej koszulce. Przeszył mnie dreszcz lęku, złego przeczucia, choć nie bardzo wiedziałem, czego właściwie się boję. Otworzyłem usta, by krzyknąć, ale mężczyzna zasłonił mi buzię spoconą dłonią. Zamarłem ze strachu. Zacząłem się dusić.
Uratowała mnie
I wtedy zjawiła się ona. Zwyczajna kobieta. Nie za ładna, nie za brzydka, ani młoda, ani stara. Jedyne, na co zwróciłem uwagę, to jej płaszcz o niezwykłej barwie, nie szarej czy popielatej, ale gołębiej. Było ciepło, lato za pasem, a ona miała na sobie długi miękki płaszcz w kolorze gołębich piór.
– Znasz tego mężczyznę, chłopcze? – zapytała niskim jak na kobietę głosem. Jej pytanie poniosło się echem po zaułku.
Facet momentalnie mnie puścił i zerwał się do ucieczki. Nie odważył się obejrzeć. Biegł przed siebie, jakby gonił go sam diabeł.
– Na przyszłość musisz być bardziej ostrożny, mój drogi – kobieta pochyliła się nade mną i zajrzała mi w oczy.
Nie zapamiętałem rysów jej zwyczajnej twarzy, ale doskonale pamiętam uczucie, jakie mnie ogarnęło, gdy się do mnie uśmiechnęła. To był niczym niezmącony spokój. Teraz, kiedy o niej myślę, pamiętam jedynie ten spokój i gołębi płaszcz.
Rodzice się złościli
Po powrocie do domu o całym zdarzeniu powiedziałem rodzicom. Bardzo się zdenerwowali, tak bardzo, że aż krzyczeli, jakbym to ja zrobił coś złego. Kazali mi obiecać, że już nigdy nie pójdę nigdzie z obcym człowiekiem. Choćby mi obiecywał całą ciężarówkę lodów czy słodyczy. Choćby chciał mnie zabrać do zoo czy wesołego miasteczka.
Dopiero wtedy do mojego dziecięcego umysłu dotarło, że mogłem już nie wrócić do domu, że miły nieznajomy wcale nie był miły, a kobieta w gołębim płaszczu uratowała mnie przed czymś strasznym, co nie mieściło się w głowie dziewięciolatka… Kiedy opowiadałem o niej, rodzice nie wykazywali zainteresowania, jakby to był najmniej interesujący szczegół całego zdarzenia. Jedynie babcia chciała jeszcze raz posłuchać o pani w dziwnym płaszczu. Potem oboje zastanawialiśmy się, skąd się wzięła tak niespodziewanie za moimi plecami.
– Jesteś pewien, że nie słyszałeś żadnych dzwonków? – dopytywała się.
– Nie, babciu, nic nie słyszałem. Nawet jej kroków nie słyszałem.
– I skrzydeł też nie miała?
– Nie widziałem skrzydeł, babciu. Może schowała pod tym gołębim płaszczem… Myślisz, że to był anioł?
– Nie wiem, ale miło pomyśleć, że ktoś nad tobą czuwa, prawda?
Babcia wiedziała swoje
Musiałem przyznać jej rację. Ta myśl była elektryzująca, niesamowita. A ja poczułem się niezwykle ważny.
– Pomódl się i podziękuj za pomoc.
– Mamo, po co opowiadasz mu takie głupoty? – zdenerwował się tata. – Zamiast liczyć na anioły, niech lepiej zapamięta, że nikomu nie wolno ufać. Musi mieć oczy dookoła głowy i unikać obcych… Boże, co się dzieje z tym światem, że dziecko nie może bezpiecznie wrócić ze szkoły do domu?
Babcia nic już więcej nie mówiła, ale ja wieczorem, ściskając kartonik z modlitwą, trzy razy podziękowałem pani w gołębim płaszczu za pomoc. To nie był pierwszy ani ostatni raz, kiedy moje zachowanie mogło doprowadzić do nieszczęścia, jednak później sam sobie radziłem. Rozsądek wracał mi w porę i nie potrzebowałem nadnaturalnej interwencji. Co nie znaczy, że dokonywałem mądrych wyborów i nie żałowałem swoich decyzji.
Odsunąłem się od kościoła
Babcia Ela zmarła, gdy miałem dwadzieścia jeden lat. Na jej pogrzebie trzymałem w rękach sfatygowany kartonik z modlitwą do anioła stróża. Czułem, że jej odejście zamyka pewien etap w moim życiu. Nie wiem, czy powinienem wiązać te dwa fakty, ale po jej śmierci przestałem chodzić do kościoła, choć wcześniej robiłem to regularnie.
Biblia – bez objaśnień i głębokiej, szczerej, a przy tym radosnej wiary mojej babci – stała się dla mnie jedynie zbiorem archaicznych bajek i anegdot, niemających zastosowania w teraźniejszości, natomiast religia kojarzyła mi się z listą zakazów, nakazów i sztywnych reguł, w których nie kryło się nic pięknego, tajemniczego ani pocieszającego. A im robiłem się starszy, tym szerzej otwierałem oczy ze zdumienia i rozczarowania, dostrzegając w Kościele hipokryzję, nietolerancję, ciemnogród i zakłamanie, a nawet podłość czy ewidentne zło.
Nie tak powinienem żyć
Lata płynęły. Kartonik całkowicie pożółkł wciśnięty między zdjęcia w starym albumie. Przybyło mi kilka kilogramów, ubyło sporo włosów. Dorobiłem się nieźle prosperującej firmy. Doczekałem się narodzin dwóch córek, ale z ich matką nie umiałem się dogadać. Z dziewczynkami też nie potrafiłem znaleźć wspólnego języka. Za dużo pracowałem, za dużo paliłem, za dużo się złościłem, za dużo obietnic łamałem. Nieobecność w rodzinnym życiu wynagradzałem moim dziewczynom prezentami.
Skończyło się separacją po dwudziestu latach i wyprowadzką do drogiego, ale bezosobowego apartamentu. Babcia Ela musiała przewracać się w grobie, widząc, jaki się stałem, na kogo wyrosłem. Nikt za mną nie tęsknił. Moi rodzice, póki żyli, mieli lepsze układy z moją żoną niż ze mną. Późno zrozumiałem, że żadne pieniądze, żadne sukcesy nie zastąpią bliskości drugiego człowieka. Byłem sam jak palec, choć niby miałem żonę, dzieci, nawet wnuka, którego widziałem ledwie kilka razy.
Wystraszyłem się
Tamtego dnia, paląc papierosa na tarasie, poczułem dziwny ucisk w ręce i swędzenie skóry. Przestraszony zgasiłem papierosa. Napiłem się wody i usiadłem na kanapie, ale nie poczułem się lepiej. Miałem wrażenie, że swędzi mnie skóra całego ciała. Potem dopadł mnie ból i zanim zrozumiałem, co się dzieje, nie byłem w stanie się ruszyć.
Ogarnął mnie obezwładniający strach. Taki jak wtedy, gdy miałam dziewięć lat, i nieznajomy mężczyzna zasłonił mi usta i nos spoconą dłonią. Teraz też się dusiłem. Pomyślałem, że umrę w tym eleganckim apartamencie, i przez wiele dni nikt tego nawet nie zauważy. A potem, jak mnie już znajdą, może poczują ukłucie żalu, ale ostatecznie wzruszą ramionami i powiedzą, że umarł, jak żył – samotnie. Nie chciałem tak!
– Pomo… pomocy… – wysapałem, choć wiedziałem, że nikt mnie nie usłyszy.
Koniec był bliski, czułem to w każdym uderzeniu mojego zamierającego serca. Za dużo czerwonego mięsa, za dużo papierosów, za dużo stresów. Masz za swoje, idioto. Finito. Nie pogodzisz się z żoną, nie przeprosisz jej ani córek za wszystkie złamane obietnice, za wieczny brak czasu, nie poznasz lepiej wnuka i nie opowiesz mu o anielskich dzwonkach. Anielskie dzwonki…
Przypomniałem sobie wierszyk ze świętego obrazka i z ogromnym trudem zacząłem szeptać modlitwę do anioła stróża. Modliłem się i błagałem. Gdybyś teraz przyszedł i dał mi drugą szansę, nie zmarnowałbym jej. Może nadal jestem dla ciebie ważny, może nadal mam coś istotnego do zrobienia, może mimo wszystko jestem komuś potrzebny… proszę, nie opuszczaj mnie.
Zanim straciłem przytomność, zdało mi się, że słyszę czyjeś kroki i rozpoznaję głos mojej starszej córki, Marysi.
– Tato, jesteś tu? Czemu drzwi były otwarte? Tato…? Tato!
Potem ogarnęła mnie ciemność.
Tym razem dotrzymam słowa
Obudziłem się w szpitalu. Przy moim łóżku siedziały trzy kobiety mojego życia. Żona, której nigdy nie przestałem kochać, ale nawet dla niej nie chciałem się zmienić, przyglądała mi się z troską i ze łzami w oczach. Czyżby nadal zależało jej na takim starym durniu jak ja? Córki także wyraźnie się martwiły, co niesamowicie mnie ucieszyło. Chyba dostałem swoją drugą szansę.
– Ale miałeś szczęście, tato! Aż dziw, że opatrzność czuwa nad takim grzesznikiem jak ty – zbeształa mnie młodsza córka Dorota, ta bardziej pyskata i waląca prawdą między oczy. – Marysia znalazła cię w ostatniej chwili. Teraz już musisz o siebie zadbać. Inaczej uznam, że naprawdę jesteś stary i głupi. Na jakie ostrzeżenie chcesz jeszcze czekać?
– Dlaczego przyjechałaś? – zwróciłem się do starszej córki, tej łagodniejszej, której milczące rozczarowanie ojcem bolało bardziej niż wyrzuty Doroty.
– To dziwna historia… Jakaś nieznajoma kobieta zaczepiła mnie w sklepie. Zapytała, co u ciebie słychać, czy nadal narzekasz na serce. Przestraszyłam się i pomyślałam, że cię odwiedzę. Czułam, że muszę, bo inaczej stanie się coś złego…
– Jak wyglądała ta kobieta?
Córka się zamyśliła.
– No, sama nie wiem… Taka normalna kobieta, ani ładna, ani brzydka, w nieokreślonym wieku. Właściwie zapamiętałam głównie jej płaszcz. Długi, miękki, w niesamowitym kolorze. Ni to szary, ni popielaty. Wyglądał jak… – zawahała się, szukając odpowiedniego porównania.
– Jak gołębie skrzydła – szepnąłem.
– Tak. Pamiętam głównie ten płaszcz.
– Kto to w ogóle był, tato? – wtrąciła się Dorota. – Czemu jakaś obca kobieta wie więcej od nas o twoim stanie zdrowia, co?
– Jak stąd wyjdę, to wam o niej opowiem. I o babci Eli. I o anielskich dzwonkach. W sumie to mam wam dużo do opowiedzenia… – wyszeptałem.
– Ale na długie opowieści potrzeba dużo czasu – zauważyła moja żona.
Spojrzałem w jej jasne oczy.
– Znajdę czas – odparłem. – Obiecuję. I tym razem dotrzymam słowa.