„Po śmierci babci więdłam jak jej ukochany zamiokulkas. Uroczy ogrodnik podlał mnie czułością i rozkwitłam na nowo”
„Nie znosiłam takich miejsc. Pachniało tam ziemią, a ludzie byli zbyt rozmowni. Ale nie miałam pomysłu, co robić. Gdy weszłam, poczułam się nieswojo. Stałam w wejściu, szukając obsługi. Wtedy podszedł do mnie chłopak. Młody, może kilka lat młodszy, z jasnymi włosami i rękami ubrudzonymi ziemią”.

- Redakcja
Nie wiem, co trudniejsze – zaakceptować stratę, czy nauczyć się żyć bez kogoś, kto był całym światem. Babcia była wszystkim. Ciepłym kocem na zimowe wieczory, zapachem drożdżówki z kruszonką, cichym śmiechem przy starych zdjęciach. Mówiła, że jestem jej małą iskierką. A teraz... zostałam sama. I czuję się jak wypalony knot świecy...
Po pogrzebie – który do dziś wydaje mi się snem w sepii – wróciłam do jej mieszkania. Pogładziłam palcami koronkową serwetę, której nie pozwalała prać w pralce. Otworzyłam szufladę, w której zawsze były landrynki i stare rachunki. W końcu zatrzymałam się przy oknie. Tam, na parapecie, stał król – zamiokulkas. Solidny, ciemnozielony, wiecznie żywy. Babcia nazywała go „naszym strażnikiem”. Mówiła, że nie da się go zabić. Wzięłam go ze sobą do mieszkania. Po prostu nie mogłam go zostawić. Był ostatnim „żywym” elementem, który po niej miałam.
Od tamtego dnia minęły trzy miesiące. Pracuję zdalnie – jako graficzka, ale od dawna nie stworzyłam nic, co by we mnie naprawdę grało. Ślęczę nad projektami, które wyglądają jak zlepek kształtów bez znaczenia. Ludzie myślą, że mam świetną pracę. Tyle że ja czasem całe dnie nie odzywam się do nikogo. Najdłuższy kontakt, jaki mam z żywym organizmem, to wlewanie wody do doniczki. Zamiokulkas milczy. Tak jak ja. I zaczynam mieć wrażenie, że oboje powoli więdniemy.
Nie wiedziałam, co robię źle
Zauważyłam to któregoś popołudnia, kiedy podniosłam rolety. Jeden z liści zamiokulkasa był żółty. Tak po prostu. Wyraźnie inny niż reszta – matowy, miękki, bez życia. Od razu poczułam ukłucie winy. Wydawało mi się, że dbam o niego. Podlewałam go regularnie, ale nie za często, jak mówiła babcia. Stawiałam go przy oknie, ale nie w pełnym słońcu. A jednak coś było nie tak. Dotknęłam liścia. Odpadł niemal od razu.
Wtedy coś się we mnie poruszyło. Przesunęłam roślinę bliżej światła. Potem dalej. Próbowałam mniej podlewać. Potem więcej. W końcu zaczęłam z nim rozmawiać. Cicho, pod nosem. Pytałam, czego mu brakuje. Mówiłam, że nie wiem, co robię źle. Przepraszałam go. Czasem nawet płakałam, kiedy kolejny liść robił się miękki, jakby ustępował pod ciężarem czegoś, czego nie potrafiłam nazwać.
Zaczęłam obsesyjnie przeszukiwać fora i filmiki ogrodnicze. Każde zdjęcie zdrowego zamiokulkasa sprawiało, że mój wydawał się coraz bardziej mizerny. I coraz bardziej czułam, jak jego stan odbija się na moim samopoczuciu. Któregoś dnia nie wytrzymałam. Spięłam włosy w byle jaki koczek, wciągnęłam bluzę i wyszłam. W kieszeni miałam zdjęcie rośliny, zrobione rano. Plan był prosty – iść do sklepu ogrodniczego i zapytać. Nie znosiłam takich miejsc. Pachniało tam ziemią, a ludzie byli zbyt rozmowni. Ale nie miałam już pomysłu, co robić dalej. Gdy weszłam, od razu poczułam się nieswojo. Rzędy donic, zieleni, nawozów. Stałam w wejściu z zaciśniętymi dłońmi, szukając wzrokiem kogoś, kto wyglądałby na obsługę. Wtedy podszedł do mnie chłopak. Młody, może kilka lat młodszy ode mnie, z jasnymi włosami i rękami ubrudzonymi ziemią.
– W czym mogę pomóc? – zapytał z uśmiechem.
Podałam mu telefon ze zdjęciem zamiokulkasa.
– Coś się z nim dzieje. Żółknie. Nie wiem, czy go przelałam, czy czegoś mu brakuje.
Chłopak spojrzał na ekran, potem na mnie.
– To nie woda. To ziemia. I pewnie światło. Zamiokulkasy są wytrzymałe, ale czasem trzeba im coś wymienić, żeby znowu ruszyły.
Kiwnęłam głową, ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Byłam zaskoczona, że mówi to takim spokojnym tonem, jakby naprawdę rozumiał, o co mi chodzi. Jakby nie chodziło tylko o roślinę.
– Pokażę pani, jaka ziemia będzie najlepsza. I doniczkę z odpływem. Ma pani drenaż?
Pokręciłam głową.
– No to dziś się pani dowie, czym jest keramzyt – uśmiechnął się znów.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć w odpowiedzi, choć bardzo się starałam, żeby tego nie zauważył.
– Dziękuję – powiedziałam cicho, gdy wręczał mi torbę z ziemią i keramzytem. – Nie mam ręki do kwiatów. Ten był po babci.
Spoważniał na moment.
– To może on też tęskni. Ale da się go uratować. Wystarczy trochę go pobudzić do życia.
Skinęłam głową i wyszłam ze sklepu, zanim zdążył zapytać o coś jeszcze.
Zaczęłam wracać co tydzień
Wróciłam do sklepu tydzień później. Niby po keramzyt do drugiej doniczki, ale prawda była taka, że po prostu chciałam tam wejść. Zobaczyć, czy jeszcze tam jest. Czy znowu się uśmiechnie? Czy mnie może pamięta? Zapamiętał.
– Już wiem, czego dziś pani potrzebuje – powiedział od razu, gdy tylko mnie zobaczył. – Ale udam, że muszę zapytać. Ziemia czy światło?
– Może jedno i drugie – odpowiedziałam, jakbym żartowała, ale nie do końca. – A może po prostu... rozmowa?
Spojrzał na mnie z uśmiechem. Taki, który nie był ani nachalny, ani udawany. Potem podszedł do jednej z półek i sięgnął po małą roślinkę o drobnych listkach.
– Ta lubi ciszę. Pani też? – zapytał, podając mi ją.
– Bardzo. Aż czasem za bardzo.
– Znam to. Cisza potrafi być przytulna, ale i niebezpieczna – powiedział, a potem szybko dodał – Pracuję tu, więc czasem mam wrażenie, że rozmawiam tylko z paprociami i klientami. Paprocie mniej oceniają.
Parsknęłam śmiechem, mimo woli.
– Moja babcia zawsze mówiła, że jak roślina nie chce rosnąć, to znaczy, że trzeba do niej mówić. I że czasem my musimy dojrzeć do niej.
Spojrzał na mnie uważnie, jakby coś zrozumiał.
– Ten zamiokulkas… to był pani babci?
– Tak. Zabrałam go z mieszkania zaraz po... po wszystkim. Stał przy jej fotelu. Zawsze mówiła, że „on jest jak ona – uparciuch, ale odporny”. A teraz żółknie.
– Może potrzebuje nowego początku. Tak jak pani – powiedział to cicho, bez presji.
Nie odpowiedziałam. Co mogłam powiedzieć? Że codziennie patrzę na ten kwiatek i czuję się, jakby on też czekał, aż wreszcie coś się we mnie ruszy? Że z każdym nowym listkiem marzę, że to jakiś znak? Wyszłam ze sklepu z kolejną torbą, choć nic z niej nie było mi dziś potrzebne. Zaczęłam wracać tam co tydzień. Czasem kupowałam kolejną roślinę. Czasem tylko rozmawialiśmy. O nawozach. O kawie. O jesieni. Kiedyś wspomniał o swojej mamie.
– Też trzymała kwiaty po kimś. Po dziadku. Niektórzy mówią, że to przesada. Ale ja myślę, że to taki sposób, żeby nie musieć mówić „żegnaj”.
Zacisnęłam palce na uchu od torby, bo nagle zrobiło mi się słabo ze wzruszenia.
– To nie przesada – powiedziałam. – To sposób, żeby nie zwariować.
Nie odpowiedział. Tylko skinął głową i podał mi białą doniczkę.
Doniczka w kształcie serca
Tym razem nie miałam żadnego pretekstu. Nie potrzebowałam nowej ziemi, nie planowałam przesadzać niczego już poza tym jednym, upartym zamiokulkasem. A jednak weszłam. Może po to, żeby sprawdzić, czy on nadal tam jest. Albo po prostu usłyszeć swój głos w odpowiedzi na czyjeś „dzień dobry”. Stał za ladą, w fartuchu pobrudzonym ziemią. Kiedy mnie zobaczył, jak zwykle się uśmiechnął – tym razem bez słowa. Podszedł do półki i wyjął coś spod niej. Kiedy wrócił, trzymał w dłoniach doniczkę. Niezbyt dużą, jasną, o lekko nierównych brzegach. W kształcie serca.
– Czas przesadzić nie tylko kwiatka – powiedział.
Zaśmiałam się krótko, trochę za głośno.
– Czy to... jakaś aluzja?
– Nie. To tylko dobry moment. I dobra ziemia – odparł spokojnie.
Patrzyłam na tę doniczkę, próbując odczytać jego intencje. Może był po prostu serdeczny. Może trochę flirtował. Może nie umiał inaczej. Albo może coś zrozumiał – coś, czego ja jeszcze nie potrafiłam nazwać.
– A jeśli się nie przyjmie? – zapytałam półgłosem.
– Wtedy się nie obrazi. Ale trzeba dać mu szansę. Jak każdemu, kto za długo tkwił w tej samej ziemi.
Wzięłam doniczkę. Była ciepła od jego rąk. Wieczorem stała na moim stole. Zamiokulkas jeszcze nie był w środku. Czekałam. Przyglądałam się tej sercowatej formie i próbowałam wyobrazić sobie, jak roślina w niej wygląda. Czy naprawdę można przesadzić coś, co przez tyle miesięcy trzymało się życia tylko z rozpędu? Nie wiedziałam, czy to był flirt, czy litość, czy zwykłe człowieczeństwo. Ale po raz pierwszy od dawna poczułam, że coś we mnie drgnęło. Jakby coś chciało się obudzić. Albo chociaż poruszyć, choćby odrobinę.
Czułam, że coś się zakorzeniło
Przesadziłam go wreszcie w sobotę rano. Bez pośpiechu. Wsypałam świeżą ziemię do doniczki, ułożyłam keramzyt na dnie, ostrożnie wyjęłam zamiokulkasa z tej starej, popękanej. Korzenie miał mocne. Może nie aż tak rozrośnięte, jak się spodziewałam, ale zdrowe. Żywe. Gdy skończyłam, usiadłam na podłodze i przez chwilę tylko patrzyłam. Doniczka w kształcie serca wyglądała trochę śmiesznie na tle reszty wnętrza. Była inna. Ale czułam, jakby robiła miejsce czemuś, co nie miało wcześniej przestrzeni. Zaczęłam dostawiać inne rośliny na parapet. Kupiłam lampkę o cieplejszym świetle. Przestawiłam stół. Małe zmiany, ale jednak. Po kilku dniach pojawił się nowy liść.
– Może... może kiedyś zaproszę go na kawę – powiedziałam do siebie cicho.
Nie wiedziałam, czy się odważę. Ale pierwszy raz od miesięcy nie bałam się tej myśli. Poszłam do sklepu tylko po to, żeby mu podziękować. Miałam w głowie różne wersje tej rozmowy, ale żadna nie chciała się mnie trzymać. Kiedy weszłam, spojrzał na mnie, jakby wiedział.
– Pani zamiokulkas pięknie się przyjął – powiedział. – I pani odżyła.
Zaniemówiłam. Nie potrafiłam się od razu uśmiechnąć. Szukałam słów.
– Może kiedyś opowiem, ile on dla mnie znaczył.
– Może przy kawie? – zapytał lekko, bez nacisku.
– Może – odpowiedziałam i po chwili się zaśmiałam, trochę zdziwiona własnym głosem.
Wyszłam ze sklepu z małym sukulentem. Nie potrzebowałam go. Ale wyglądał... jak coś, co warto spróbować hodować. Na ulicy było chłodno, ale nie marzłam. Czułam, że coś się we mnie zakorzeniło. Jeszcze nie kwitło, ale już tam było.
Ania, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tajemniczy adorator wysyłał mi róże. Kiedy zobaczyłam go twarzą w twarz, kolana mi zmiękły”
- „Zdradziłem żonę ze szwagierką w górskim schronisku. Po powrocie nie umiałem jej już spojrzeć w oczy”
- „Znalazłem portfel wypchany kasą i zabawiłem się jak król. Gdybym wiedział, co będzie potem, nie podniósłbym go z ziemi”