Reklama

Nie mógł się pozbierać

– Kurczę, co jest grane, że tak wyglądasz jak zombie? – powiedziałam do zięcia, gdy otworzył mi drzwi. Sprawiał wrażenie, jakby zarwał parę nocy i nie wiedział, do czego służy żelazko.

Reklama

– Oj, no bo dzisiaj mija…

– Tak, pamiętam o rocznicy, mnie też ten dzień zawsze daje w kość. Ale zobacz, tyle czasu upłynęło, może nie warto aż tak się zadręczać i być jak cień samego siebie? – posłałam mu pokrzepiający uśmiech, przejmując kurtkę z jego rąk, by odwiesić ją na wieszak w korytarzu.

– Ciężko mi z tym wszystkim, nie daję już rady… – mruknął pod nosem.

– Wiesz co, kochanie? Jakbyś sobie jakąś dziewczynę znalazł, toby ci ulżyło trochę. Miałbyś więcej radości w życiu.

Zobacz także

– Oj mamo, ile razy mam powtarzać…

Nieustannie zachęcam go do znalezienia partnerki. Mój zięć zbliża się do pięćdziesiątki, a mimo że moja córka odeszła 17 lat temu, on wciąż wiedzie samotne życie. Spotykał się z paroma kobietami, jednak żadna z nich nie zagrzała miejsca na dłużej. Dlaczego? Sama do końca nie rozumiem, przecież to wspaniały facet – może nie jest najprzystojniejszy na świecie, ale za to prawdziwie męski, inteligentny, no i nade wszystko szlachetny.

Nie miała z nim lekko

Przed poznaniem Michała moja córka nie mogła znaleźć bratniej duszy. Pomimo że wyglądała jak milion dolarów i mogła przebierać w adoratorach, wybrała sobie na małżonka niezłego nicponia. Nic do niej nie trafiało – ani to, że ten spryciarz za często wychodzi z kumplami, ani że nie zdobył konkretnego wykształcenia, ani że się obija i nie wiadomo z czego żyje. A do tego chleje. Ale Aśka była tak zakochana po uszy, że wzięła z tym nicponiem ślub.

Od samego początku mieli pod górkę – nieustanne przepychanki słowne, awantury, zrywanie ze sobą i schodzenie się na nowo, ciągłe wzajemne pretensje i żale. To właśnie w takich warunkach na świat przyszły bliźniaczki – Milena i Agnieszka. Moje przecudne i bystre wnuczki.

Latami byłam świadkiem, jak związek Asi zmierza do końca. Ciągłe awantury, on wybiega z mieszkania zdenerwowany, a ona chowa się po kątach i szlocha, żeby córeczki tego nie zauważyły. Aż wreszcie drań przepadł jak kamień w wodę. Bliźniaczki skończyły wtedy sześć lat, a Joanna dwadzieścia siedem. W rok później wzięła rozwód i przejęła opiekę nad małymi, a ten pijus niedługo potem zszedł z tego świata po wylewie...

Joanna została sama z dzieciakami

Zamieszkała razem ze mną, więc wspierałam ją w opiece nad pociechami. Jednocześnie z przykrością obserwowałam, jak moja córka marnieje w oczach. Nie potrafiłam pojąć, skąd się wziął taki stan rzeczy. Wszak okoliczności wskazywały na to, że powinna tryskać radością... Nareszcie pozbyła się tego obiboka i nygusa. Mimo to wyglądała na przygnębioną, wykończoną, zaniepokojoną i zestresowaną. Istnieją kobiety, które nie potrafią funkcjonować w pojedynkę, a moja Joasia zaliczała się do tego grona. Zapewne wynikało to z faktu, że jej ojciec odszedł, gdy była jeszcze dzieckiem. Łaknęła kogoś, kto mógłby zająć jego miejsce.

Prawie dwa lata później spotkała się z Michałem, który pracował jako motorniczy. Stanął murem za Asią, kiedy kontrolerzy próbowali ukarać ją mandatem. Wracała z córeczkami do mieszkania i nie skasowała biletów, a ponieważ w portfelu nie miała za dużo gotówki, to jak ją złapali, aż się popłakała. Michałowi zrobiło się jej żal i udało mu się udobruchać kontrolerów, aby dali jej spokój. W ramach podziękowania za pomoc miała się z nim umówić.

Gdy Michał i Aśka się poznali, od razu było wiadomo, że są dla siebie stworzeni. Córeczki Asi w mgnieniu oka poczuły do niego ogromną sympatię, traktując go niemal jak rodzonego tatę. Zarówno mama, jak i dziewczynki, tęskniły za silnym, męskim ramieniem. Na szczęście Michał okazał się wspaniałym facetem, dysponującym wszelkimi przymiotami, jakich kobieta może oczekiwać od partnera.

Nie cieszyli się sobą długo

Tak naprawdę to już po 3 miesiącach od momentu, gdy się poznali, zaczęli wspólnie spędzać czas w swoim towarzystwie, a po pół roku Joasia spakowała manatki i razem z pociechami przeniosła się do lokum, które razem z nim wynajmowała. Czuli się w tym miejscu naprawdę komfortowo. Dziewczynki dosłownie z tygodnia na tydzień odzyskiwały utracony blask w oczach i dziecięcą beztroskę, zapominając o wszystkim tym, co musiały wcześniej przejść. A jeśli chodzi o moją córeczkę, to cóż…

Gdyby nie problemy ze zdrowiem, moja pociecha cieszyłaby się życiem tak samo jak one. Kiedy jeszcze u mnie mieszkała, nie miała ochoty jeść, często odczuwała zmęczenie, wycieńczenie i senność. Sądziłam, że to przez stres związany z poczuciem porzucenia, ale po tym, jak zamieszkała z Michałem, jej stan jeszcze bardziej się pogorszył.

Pół roku wspólnego życia dobiegało końca, kiedy dowiedzieliśmy się tej przerażającej wiadomości – lekarze zdiagnozowali u Asi nowotwór złośliwy w obrębie trzustki. Wyrok zapadł w mgnieniu oka, a terapia ruszyła pełną parą, jednak medycy nie dawali nam wielkich nadziei. Przy tak agresywnym raku perspektywy na wyleczenie są znikome i należy być przygotowanym na najczarniejszy scenariusz – przekazywali. Gdy minęło sześć miesięcy, oświadczyli wprost, że nadzieja umarła. Że nie uda nam się ocalić mojej dziewczynki. Według nich zostało jej zaledwie parę tygodni.

Wolałabym, aby ta historia nie koncentrowała się na tym, jak ona nas opuszczała. W dzisiejszych czasach jesteśmy zasypywani podobnymi opowieściami, a mnóstwo osób przeżyło już na własnej skórze gehennę pożegnań z umierającymi bliskimi. Wspominam tamte chwile, bo chcę podkreślić, jak spisał się wtedy mój zięć – jak świetnie poradził sobie w tej sytuacji.

„A co będzie z dziećmi?” – to pytanie słyszałam wtedy przy praktycznie każdej rozmowie. Najczęściej poruszała ten temat moja córeczka. Sądziłam, że takie dyskusje prowadzi tylko ze mną, ale okazało się, że rozmawiała o tym również z Michałem. I wspólnie wymyślili rozwiązanie.

Ślub na chwilę przed pogrzebem

Pewnego wieczoru, gdy dziewczynki już smacznie spały, a córcia została na oddziale, Michał wypalił do mnie:

– Słuchaj, mamo, ja i Asia bierzemy ślub.

Siedzieliśmy wtedy we dwójkę.

– Zapytałeś ją, czy zostanie twoją żoną? – spytałam zaciekawiona.

– Ciężko tak powiedzieć. W sumie bardziej wspólnie doszliśmy do porozumienia...

– Porozumienia?

– No tak. Rzecz w tym, że chodzi głównie o dzieci...

– W sensie?

– W sensie, że zależy mi na tym, by mieszkały ze mną. No i z tobą, rzecz jasna. Chciałbym, żebyśmy wspólnie się nimi opiekowali.

– Ale ja byłam przekonana, że to ja... Że dziewczynki zamieszkają u mnie...

– Będą często w twoim domu, ponieważ ja jestem w pracy. Aśka przystała na to, żebym postarał się o prawa do opieki nad nimi. Zaadoptuję je. Gdy weźmiemy ślub, wszystko pójdzie łatwiej. Chcę je wychować. Przywiązały się do mnie i widzą we mnie tatę… No i sama sobie nie poradzisz, będziesz miała za dużo na głowie.

– Przecież od pół roku z nimi mieszkasz.

– I co z tego?

– A nic, nic. Zakładałam tylko, że nie będziesz miał ochoty. Sądziłam… Sama nie jestem pewna, co sobie myślałam…

– To najlepsze rozwiązanie.

– Jesteś tego pewien?

– Jestem. Postanowiłem.

Miałam obawy

Kiedy to usłyszałam, nie byłam do końca przekonana. Trudno mi było pojąć, że facet może pragnąć stworzyć trwałą więź z ledwo co poznanymi dzieciakami. Że w sercu mężczyzny są w stanie zrodzić się aż tak silne emocje. Przyznam szczerze, że trochę się tego obawiałam – zastanawiałam się, czy to w porządku, czy to nie wygląda jakoś dziwacznie i czy czasem nie kryją się za tym jakieś niezbyt czyste zamiary.

Ceremonię zaślubin zorganizowali w szpitalnej sali, a następnie rozpoczęli procedurę adopcyjną. Był to stresujący okres, ponieważ chcieliśmy załatwić wszystkie formalności zanim moja córka odejdzie. Na szczęście się udało i mogła umrzeć ze świadomością, że zostawia swoje dwie ośmioletnie córeczki pod czułą opieką. Wiedziała, że będą wychowywane przez mężczyznę, który zdecydował się poświęcić całe swoje życie dla ich dobra. Dla dziewczynek, które znał od niespełna kilkunastu miesięcy.

Tyle czasu już zleciało

Czas leciał jak szalony i nagle okazało się, że minęło aż siedemnaście lat. Wnuczki dorastały, zaliczały kolejne etapy edukacji, a przez cały ten okres Michał był dla nich po prostu genialnym ojcem. Wiedli niezłe życie, choć oczywiście nie było idealne – nie zamierzam tutaj niczego upiększać. Bywały ciężkie czasy. Dziewczyny często się z Michałem sprzeczały, nie chciały go słuchać i żądały więcej swobody. Miały dość tego, że traktował je jak małe dzieci i karał za byle co. Zdarzyło się nawet parę razy, że któraś rzuciła mu prosto w twarz, że wcale nie jest ich tatą. Jakby tego było mało, to jeszcze kasy brakowało. Michał pracował jako motorniczy i przynosił do domu tyle pieniędzy, że ledwo wystarczało od wypłaty do wypłaty.

Dobrze się złożyło, że wspierałam ich w tych trudnych chwilach. Całe szczęście, że Michał dostał w spadku po babci mieszkanie, które później odnowił, aby móc w nim żyć razem z córkami. Przez cały ten czas nie miał nikogo bliskiego u swojego boku. Nie było łatwo mu poukładać swoje sprawy, między innymi przez moje wnuczki.

Każdy zdaje sobie sprawę z faktu, że osobie samotnie wychowującej dzieci o wiele ciężej jest zacząć z kimś nowy związek i prowadzić w pełni normalne życie. Ale właśnie za to go uwielbiam i doceniam – ponieważ całkowicie oddał się córkom. Nie rzucił się w ramiona pierwszej napotkanej kobiety, tylko przede wszystkim zajął się dziewczynkami.

– No weź, zjedz tę zupę… – po raz kolejny w ten wieczór zachęcałam go do jedzenia, podczas gdy on tkwił przy stole zarośnięty i w wymiętoszonych ciuchach.

– Przecież jem, no jem…

– Akurat. Trzymasz tę łyżkę i tyle – stwierdziłam, a on znów posłał mi uśmiech.

Musi w końcu kogoś znaleźć

Zajmowałam miejsce vis-à-vis niego, czekając, aż wciśnie w siebie również drugie danie. Z natury był chudy, ale wraz z upływem lat jego sylwetka robiła się coraz bardziej wiotka.

– A dziewczyny gdzie? – zagadnęłam.

– Milena poszła do kina, a później nocuje u swojego chłopaka. Agnieszka natomiast po pracy wyrusza w podróż służbową. Do stolicy.

– No to współczuję, samiutki jak palec zostałeś…

– Mam ciebie.

– Starszą panią. Ile razy ci mówiłam, żebyś sobie jakąś kobietę znalazł!

– Daj spokój, mamo…

Gdyby to ode mnie zależało, od razu bym w sieci zamieściła anons, że można przygarnąć takiego wspaniałego gościa. Gdzieś przecież musi być babka, która go należycie oceni. Która pojmie, jak cenny jest ten facet. Mocno ściskam kciuki, żeby trafił jeszcze na jakąś porządną i rozsądną kobietkę. Żeby jeszcze trochę pożył dla siebie.

Codziennie zanoszę w tej intencji modły do niebios, a póki co obserwuję, jak pochłania moją zupę, niechętnie ją siorbiąc. Widzę także, jak sięga do kieszeni po komórkę, z której dobiega dźwięk SMS-a, jak zerka na wyświetlacz, a po chwili jego twarz jaśnieje uśmiechem. Po chwili i mnie pokazuje, co widnieje na ekranie. To wiadomość od Agnieszki z pociągu:

Siedzę już w wagonie. Odezwę się po dotarciu na miejsce. Bardzo cię kocham, tato! Ucałuj babunię ode mnie. Buziaki!

Te momenty sprawiają, że życie nabiera sensu.

Reklama

Halina, 73 lata

Reklama
Reklama
Reklama