Reklama

Nigdy bym nie pomyślała, że moim życiu będą działy się takie rzeczy... W wieku 35 lat cieszyłam się oddanym partnerem u boku, satysfakcjonującą posadą i głową pełną marzeń o tym, co przyniesie jutro. Moim największym pragnieniem było macierzyństwo, a nade wszystko – po prostu być spełnioną życiowo kobietą. Los chciał jednak inaczej i wszystkie moje plany legły w gruzach, zanim tak naprawdę zdążyły się rozpocząć.

Reklama

Już od jakiegoś czasu stan zdrowia mojej mamy pozostawiał wiele do życzenia. Mimo że niedawno skończyła 60 lat, w ostatnim czasie jej kondycja znacząco się pogorszyła. Z dnia na dzień traciła na wadze i sile, coraz bardziej uzależniając się od wsparcia bliskich. Aż w końcu medycy postawili jednoznaczną diagnozę – wczesne stadium Parkinsona.

Poświęciłam wszystko dla mamy

Nie było innego wyjścia – ktoś musiał opiekować się moją mamą, a tylko ja mogłam to zrobić. Nie miałam rodzeństwa, ojca w ogóle nie znałam, a dziadkowie już dawno odeszli. Mama wprawdzie przyjaźniła się z paroma kobietami, ale przecież nie wypadało prosić je o taką przysługę. No bo jaka byłaby ze mnie córka? Odbyłam długą rozmowę z moim mężem, Grzegorzem. Nasze finanse nie pozwalały na to, żeby opłacić kogoś na pełen etat. Ostatecznie uzgodniliśmy, że zamieszkam z mamą w jej niewielkiej miejscowości. Mąż miał za to wpadać do nas w każdy weekend.

Zaczęłam pracę zdalną z domu mojej mamy, dbając o nią, serwując posiłki i porządkując mieszkanie. Po pewnym czasie pomagałam jej także przy kąpieli, asystowałam podczas spacerów, trzymając ją pod rękę. Później dodatkowo zaszła potrzeba zmiany pieluch, popychania wózka inwalidzkiego w cieplejsze dni, by mama mogła zaczerpnąć trochę promieni słonecznych, a także wsparcia w trakcie rehabilitacji. Kiedy mama przestała być w stanie jeść samodzielnie, byłam zmuszona porzucić pracę zawodową. Od tego momentu codziennie na godzinę przychodziła pielęgniarka środowiskowa. Przekazała mi cała wiedzę, żeby ułatwić mi zajmowanie się mamą.

Poczułam pustkę

Mama umarła rok temu, w swoim własnym posłaniu. Trudno stwierdzić, że odeszła w spokoju, zwłaszcza po tych wszystkich tygodniach nieustannych wizyt lekarskich, osłabienia, a nade wszystko poczucia wstydu, kiedy zmuszona była zakładać pampersy i gdy to ja musiałam ją kąpać. Czuła, że jest balastem dla swojego jedynego dziecka. Kiedy ją pochowaliśmy, ogarnęła mnie ogromna samotność. Mimo wsparcia Grzesia, który robił co w jego mocy, nie potrafiłam pozbyć się uporczywej myśli – Ilona, jesteś teraz sierotą. Nikogo już nie masz.

Zobacz także

Za namową męża postanowiłam odnaleźć swojego ojca. Zadawałam sobie pytania – a co jeśli on wciąż żyje? Może nie ma pojęcia, że istnieję? Albo wie, ale z jakiegoś powodu nie potrafi nawiązać ze mną kontaktu? Kiedy byłam małą dziewczynką, wielokrotnie wypytywałam o niego mamę, ale ona nigdy nie chciała o tym rozmawiać. Z biegiem lat zrozumiałam, że to dla niej bolesny temat, więc z czasem coraz mniej o to pytałam. Gdy weszłam w wiek nastoletni, miałam świadomość, że jesteśmy tylko we dwie i tak nam dobrze. I rzeczywiście, tak było.

Znalazłam zdjęcie mamy z mężczyzną

Posprzątanie mieszkania mamy, które było nieduże, ale wypełnione naszymi wspólnymi przeżyciami, spadło na moje barki. Wśród wszystkich pamiątek znalazłam mój pierwszy dyplom za osiągnięcia artystyczne z czasów przedszkolnych, debiutancki medal zdobyty na zawodach sportowych, a nawet garść zębów z okresu dzieciństwa. Moja mama zbierała absolutnie każdą rzecz. Podczas porządków natknęłam się na nieznane mi ozdobne pudełko. Było schowane w najdalszym zakątku szuflady, zupełnie jakby miało odejść w zapomnienie na wieki. Gdy je otworzyłam, znalazłam wiele zdjęć przedstawiających mamę w młodości. Wyglądała tak olśniewająco... Od zawsze zadawałam sobie pytanie, czemu nigdy nie związała się z nikim na stałe po moim przyjściu na świat.

Zawołałam Grzesia i oboje zaczęliśmy przeglądać fotografie. Nagle mój mąż spojrzał z konsternacją na jedną z nich, marszcząc czoło.

– Skarbie... Maj 1989 to data twoich narodzin, zgadza się? – spytał.

– No jasne, przecież wiesz, że co roku świętujemy moje urodziny – wywróciłam oczami, słysząc to absurdalne pytanie. – Co tam trzymasz?

– Zdjęcie z października 1988. Twoja mama... jest na nim z kimś jeszcze – odparł, wręczając mi fotografię.

Na zdjęciu była moja mama ubrana w gustowny i szykowny komplet. Obok niej stał uśmiechnięty od ucha do ucha młody mężczyzna, delikatnie trzymający ją w pasie. Zrobiło mi się słabo. Czyżby to mógł być?... Pospiesznie odwróciłam zdjęcie, żeby znaleźć jakiś napis albo przynajmniej dowiedzieć się, jak ten facet ma na imię. Udało się, miał na imię Henryk. W stresie przejrzałam resztę fotek, ale na żadnej innej już go nie zobaczyłam.

Miałam nowy trop

Sytuacja zrobiła się patowa. Owszem, udało mi się odnaleźć faceta, który teoretycznie mógłby być moim tatą, ale poza imieniem i jedną fotką, która równie dobrze mogła przedstawiać dwójkę przyjaciół, nie miałam żadnych innych poszlak. Nagle olśniło mnie! Mamusia od zawsze kochała wysyłać listy i pocztówki, a te, które dostawała, pieczołowicie zbierała i nigdy nie dawała mi ich oglądać. Może właśnie tam kryła się odpowiedź?

Popędziłam do jej sypialni, żeby poszperać w korespondencji. Nie było mi z tym dobrze, bo czułam, że naruszam prywatność mamy. Ale musiałam się w końcu dowiedzieć... Grzebałam w stosie zakurzonych papierzysk chyba z godzinę, powoli dając za wygraną, aż tu nagle, znalazłam jakąś kopertę. Nie byle jaką, bo z adresem i nazwiskiem mężczyzny.

W obecnych czasach, gdy mamy erę internetu, ustalenie danych personalnych nie powinno stanowić większego problemu. Jednak portale społecznościowe nie dostarczyły mi żadnych informacji na temat osoby, która mogłaby być moim ojcem. Google pokazało tylko dwa wyniki – emerytowanego wykładowcę fizyki, który mieszka pół tysiąca kilometrów stąd oraz... księdza z kościoła z pobliskiej miejscowości.

Nie chciałam w to wierzyć

Mimo że pragnęłam wyobrażać sobie, że ojciec został zmuszony do opuszczenia naszej miejscowości i kontynuował swoją naukową pracę, nie mając bladego pojęcia, że na przeciwległym krańcu kraju oczekuje go córeczka, to jednak ksiądz proboszcz nie dawał mi spokoju. Ta wersja wydarzeń nie pasowała do moich nastoletnich wyobrażeń o tacie jako poszukiwaczu przygód, badaczu starożytności czy odkrywcy... Mama była osobą głęboko wierzącą, ale omijała kościół szerokim łukiem, jakby to było miejsce przeklęte. Czyżby właśnie to stanowiło przyczynę?...

Opowiedziałam Grześkowi o tym, co mnie dręczy. Nie do końca potrafił mi doradzić, ale przynajmniej potraktował moje obawy poważnie. Zaproponował, żebyśmy pojechali do parafii, w której posługuje ksiądz Henryk. Wsiedliśmy do auta i po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. W zakrystii poprosiliśmy o spotkanie z wikarym. Początkowo młody kapłan chciał nam odmówić, ale chyba dotarło do niego, że tak łatwo nie damy za wygraną. Poszedł po proboszcza.

Stanęłam oko w oko z ojcem

Drzwi uchyliły się i naszym oczom ukazał się nie podstarzały, pochylony mężczyzna, ale żwawy jegomość, który mimo przekroczenia sześćdziesiątki wciąż tryskał energią. Momentalnie poznałam to spojrzenie i ten charakterystyczny uśmiech...

– Ojciec... Ksiądz Henryk? – odezwałam się niepewnie, wahając się, jak powinnam go zaadresować. – Był ksiądz znajomym mojej mamy, Bożeny, Bożeny Ch...

Na te słowa uśmiech zniknął z twarzy proboszcza. Jego oblicze przybrało najpierw trupio bladą barwę, potem zielonkawą, by w końcu przybrać odcień intensywnej czerwieni.

– Niestety, nie wszystkich parafian jestem w stanie spamiętać. Rozumieją to chyba państwo... Parafia nie jest mała... – wymamrotał, mimo że doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, iż mija się z prawdą.

– Odnoszę wrażenie, że akurat ją ojciec powinien bez problemu rozpoznać – pokazałam fotografię przedstawiającą mamę w jego towarzystwie. – Mam na imię Ilona i jestem jej córką. Zaś jeśli chodzi o księdza... coś mi się wydaje, że to właśnie ksiądz jest moim ojcem.

Nie przyznał się

Facet w jednej chwili zbladł.

– Nie, to niemożliwe... Bożenka... Ona panią tu wysłała, tak?

– Niestety nie, ona... Mama zmarła rok temu. Staram się teraz odszukać tatę i liczyłam, że ksiądz jakoś mnie wesprze w tych poszukiwaniach.

Duchowny utkwił we mnie spojrzenie i przez moment dostrzegłam w jego oczach błysk, jaki może ujrzeć jedynie dziecko u swego ojca czy matki. Minęło to jednak w mgnieniu oka, gdyż kapłan momentalnie odwrócił wzrok.

– To zamknięty rozdział. Świętej pamięci Bożenka zdawała sobie sprawę z mojego powołania. Nie było dla mnie miejsca u jej boku. Wyjdź stąd i już nigdy nie wracaj – oznajmił stanowczo, po czym opuścił pomieszczenie, pozostawiając nas samych sobie.

Stałam jak wryta, kompletnie zdezorientowana. Przez całe życie wyobrażałam sobie przeróżne wersje spotkania z ojcem. Czasem widziałam siebie jak krzyczę z furii, innym razem jak ronię łzy radości, wzruszona do granic. Ale nigdy, przenigdy nie spodziewałam się tego, co poczułam – totalnej obojętności i chłodu.

Wolałam nie wiedzieć

Kiedy wreszcie odwróciłam się w stronę Grzesia, siedzącego za kierownicą, on po prostu przytulił mnie do siebie.

– Ale jesteście podobni! – skwitował.

Po raz kolejny los sprawił, że jestem sama jak palec. Facet, który dał mi życie, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że istnieję, nie kwapił się, by wziąć za mnie odpowiedzialność. Pozwalał, by moja mama harować od świtu do nocy, żebym miała co jeść, w co się ubrać i pojechać na wakacje. Ale czy to oznacza, że nie należy mu się jeszcze jedna szansa? Czy ja nie powinnam dostać możliwości, by go poznać? I co najważniejsze, czy nie mam prawa oczekiwać, że on też będzie chciał nawiązać ze mną relację?

Reklama

Ilona, 35 lat

Reklama
Reklama
Reklama