„Mama zmarła, a tata założył nową rodzinę. Przez całe życie czułam się jak pamiątka po nieudanej przeszłości”
„Stał bez ruchu, jakby sam nie wiedział, co teraz zrobić. Ja też nie wiedziałam. Tyle razy ćwiczyłam ten monolog w głowie. Tyle razy sobie obiecywałam, że powiem. A teraz... nie czułam ulgi. Tylko pustkę”.

- Redakcja
Nie lubię wracać wspomnieniami do dzieciństwa, bo choć dla większości ludzi to sielski czas bez zmartwień, u mnie wyglądało to inaczej. Miałam osiem lat, kiedy zmarła mama. Wydawało mi się wtedy, że gorzej już być nie może. Myliłam się. Bo tata nie tyle się załamał, ile... zniknął emocjonalnie. I to tak na dobre. Fizycznie jeszcze przez jakiś czas był obecny – szykował mi kanapki do szkoły, odbierał z zajęć, przypominał o szaliku. Ale mentalnie? Mentalnie był już gdzie indziej. Pamiętam, jak po pogrzebie próbowałam wtulić się w niego w nocy. Myślałam, że przy nim będzie cieplej, bezpieczniej. A on, zesztywniały jak kołek, tylko cicho powiedział:
– Idź do swojego łóżka.
I poszłam. Tak się zaczęło nasze wspólne życie w dwóch osobnych światach. Niedługo potem pojawiła się „ciocia” Anka. A z czasem – nowy dom, nowa żona, nowe dziecko, potem kolejne. Tylko ja zostałam ta sama. Zepchnięta na dalszy plan, grzeczna, niewygodna Marta. Taka trochę Kopciuszek. A potem dorosłam. I teoretycznie powinnam się już dawno z tym pogodzić. Teoretycznie. Bo praktycznie... cóż. Nadal czekam, aż ojciec mnie zauważy.
Byłam dla nich niewidzialna
– Pamiętasz, że w sobotę urodziny Julki? – zapytała mnie przez telefon Anka, głosem jakbyśmy były od zawsze najlepszymi koleżankami. – Będzie kinderbal. No i tort, oczywiście różowy.
– Jasne – odparłam sucho. – Kupuję prezent i wpadam.
Nie spytała, co u mnie. Nie zapytała, czy mogę. Nikt mnie nie pyta. W tej rodzinie to oczywiste, że Marta „wpadnie” i „pomoże”. Bo przecież Marta zawsze może. Kiedy w sobotę stanęłam w progu domu ojca – tak, nadal mówię „dom ojca”, nie „dom rodzinny” – Julka wpadła na mnie z impetem i owionął mnie zapach waty cukrowej i brokatu.
– Marta! A gdzie prezent?! – pisnęła.
– Dzień dobry też może być – uśmiechnęłam się sztucznie, podając jej torbę z lalką.
Z kuchni dobiegł mnie głos Anki:
– Marta, rozłóż talerzyki na stole, dobrze? My tu z dziewczynkami robimy paznokcie.
W salonie ojciec przestawiał jakieś balony. Nawet na mnie nie spojrzał.
– Cześć, tato – powiedziałam ostrożnie.
– O, hej, Martuś. Dobrze, że jesteś – rzucił, nie odrywając wzroku od nadmuchiwanej jedynki. – Nie zapomnij wyjąć soków z lodówki, dobra?
„Dobrze, że jesteś”. Tylko że ja sama nie jestem już tego taka pewna.
Gotowało się we mnie
W kuchni wszystko pachniało lukrem. Pół blatu zajmowały papierowe talerzyki z księżniczkami, a obok nich leżała sterta serwetek, które oczywiście miałam „rozłożyć ładnie, jak ty to potrafisz”. Anka nigdy nie robiła nic sama, kiedy byłam w pobliżu.
– Aż dziwne, że nie robisz urodzin we własnej kawiarni – rzuciłam z lekką przekąsem.
– Och, przestań. U mnie nie ma tyle miejsca – odpowiedziała i nawet nie drgnęła jej powieka. – A poza tym... to przecież dom Julki. Ona tu się czuje najlepiej.
Zabrałam się za rozkładanie talerzyków.
– No tak. Julka się tu czuje najlepiej – powtórzyłam. – A ja jestem kim? Nianią? Kelnerką?
– Nie dramatyzuj. Robisz wielką sprawę z powodu kilku serwetek? – zaśmiała się nerwowo.
Właśnie wtedy wszedł ojciec. Zerknął na nas z lekkim niepokojem.
– Coś się dzieje?
– Nie, tato, tylko rozmawiamy – powiedziałam szybko.
– Pomożesz mi jeszcze wynieść krzesła z piwnicy? – ojciec zwrócił się do mnie bez cienia skrępowania.
A ja, głupia, skinęłam głową. W piwnicy śmierdziało starymi puszkami po farbie i kurzem. Szłam za nim, czując, jak wewnątrz mnie wszystko się gotuje.
– Tato... czy ty mnie w ogóle jeszcze dostrzegasz? – zapytałam nagle.
Zatrzymał się. Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby ktoś mu właśnie przypomniał, że ma jeszcze jedno dziecko.
Nie miałam wyboru
– Co ty mówisz? – ojciec zmarszczył czoło, jakby usłyszał coś zupełnie absurdalnego. – Oczywiście, że cię widzę.
– Tak? A kiedy ostatnio spytałeś, co u mnie? – odparłam, z trudem panując nad głosem. – Co robię w pracy, czy mam kogoś, czy w ogóle... czuję się dobrze?
Wziął do ręki rozkładane krzesło i odwrócił wzrok. Typowe.
– Przecież wiesz, że teraz dużo się dzieje. No i ten remont łazienki. Nie chodzi o to, że cię ignoruję.
– Właśnie to robisz. Ignorujesz. Od lat. – Mój głos wreszcie pękł. – Tylko że ja nie jestem już dzieckiem, które udaje, że wszystko gra, tylko po to, żeby cię zadowolić.
W końcu spojrzał na mnie. Usta mu zadrżały, ale nie powiedział nic. Cisza między nami była gęsta.
– Nie wiedziałem, że aż tak to widzisz... – rzucił w końcu. – Wydawało mi się, że jesteś silna. Zawsze byłaś.
– Bo nie miałam wyboru – przerwałam mu. – Kiedy ty zająłeś się nowym życiem, ja musiałam przetrwać.
Stał bez ruchu, jakby sam nie wiedział, co teraz zrobić. Ja też nie wiedziałam. Tyle razy ćwiczyłam ten monolog w głowie. Tyle razy sobie obiecywałam, że powiem. A teraz... nie czułam ulgi. Tylko pustkę.
– Pomóc ci z tym krzesłem? – zapytałam po chwili, z ironicznym uśmiechem.
Skinął głową. I znowu szliśmy obok siebie. Jak nieznajomi.
Zamrugałam
Impreza się rozkręcała: głośna muzyka dla dzieci, tort tak słodki, że aż zęby bolały i rodzice, którzy przyszli głównie po to, żeby napić się kawy i trochę się pożalić na swoje dzieci. Stałam z kubkiem w kącie salonu. Jak zbędny mebel.
– Świetnie dziś wyglądasz – odezwała się do mnie jedna z koleżanek Anki. Nie pamiętałam jej imienia.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się uprzejmie, choć nie miałam ochoty na rozmowę.
– Ty to masz szczęście, że jeszcze nie masz dzieci – dodała, przewracając oczami w stronę swojej córki. – Możesz robić, co chcesz. Spać do dziesiątej, jeździć na wakacje, pracować, ile chcesz...
– Tak, cudowne życie w luksusie samotności – odpowiedziałam chłodno, upijając łyk kawy.
Kobieta zmieszała się i szybko odeszła, jakbym ją ugryzła. W sumie... może i dobrze. Zamierzałam schować się w kuchni, gdy Anka nagle złapała mnie za rękę.
– Dasz radę zostać chwilę dłużej? Chcieliśmy wyskoczyć do kina. Zostałabyś z dziewczynkami? Julka cię uwielbia!
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już podsunęła mi różową opaskę z króliczymi uszami i uśmiechnęła się słodko:
– No weź, siostrzyczko. Jesteś najlepsza w opowiadaniu bajek.
– Też mam życie. Plany. Wiesz o tym?
Zrobiła wielkie oczy.
– Przecież ty i tak zawsze jesteś sama.
Zamrugałam.
– Czasem mam dość bycia waszą służącą.
Parsknęłam
Zostałam. Oczywiście, że zostałam. Julka chwyciła mnie za rękę i zaciągnęła do swojego pokoju, nie dając mi nawet czasu, by się zastanowić. Przez godzinę udawałam wróżkę, konia, księżniczkę i smoka. A potem, gdy wreszcie dziewczynki usnęły, patrzyłam w ścianę ozdobioną fluorescencyjnymi gwiazdkami. W pewnym momencie drzwi skrzypnęły cicho. Ojciec.
– Mogę?
Skinęłam głową. Usiadł obok mnie, niezgrabnie, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami.
– Słyszałem, co mówiłaś Ance – zaczął.
– To dobrze. Bo nie mam już siły mówić tego po raz setny – odpowiedziałam cicho.
– Wiem, że zawaliłem. Po śmierci mamy... nie umiałem tego unieść. A potem pojawiła się Anka, dziewczynki... I jakoś tak wszystko się potoczyło.
– Tylko że ja nie „potoczyłam się” razem z wami. Zostałam sama.
Zamilkł. W pokoju było słychać tylko ciche chrapanie Julki.
– Wiesz, że zawsze możesz przyjechać, prawda?
Parsknęłam.
– Tato, ja przyjeżdżam tu od lat. I zawsze jestem tylko dodatkiem do twojego nowego życia.
Westchnął. I wtedy zrobił coś niespodziewanego. Położył rękę na moim ramieniu. Nieporadnie.
– Nie wiem, czy da się to wszystko naprawić. Ale chciałbym spróbować. Może chociaż teraz.
Spojrzałam na niego. I pomyślałam, że czasem lepiej późno niż wcale.
Zaskoczył mnie
Wyszłam z domu ojca późnym wieczorem. Ojciec pożegnał mnie w progu.
– Marta... może wpadniesz za tydzień na obiad? Tylko my dwoje. Porozmawiamy.
– Serio? – uniosłam brew.
– Serio – odpowiedział, nawet się nie uśmiechając. – Chciałbym cię wreszcie posłuchać.
Nie obiecałam, ale też nie odmówiłam. Wzięłam płaszcz i wyszłam. W pustym autobusie usiadłam przy oknie i w końcu wypuściłam z siebie powietrze, jakby cały dzień grałam jakąś rolę. A może właśnie przestałam ją grać? Telefon zawibrował. Wiadomość od ojca.
„Dziękuję, że przyszłaś. I przepraszam, że wcześniej nie widziałem. Daj nam szansę”.
Patrzyłam długo na ekran. I wtedy, pierwszy raz od dawna, poczułam coś, co można by pomylić z nadzieją. Może nie jestem już Kopciuszkiem. Może jestem kobietą, którą w końcu ktoś chce zobaczyć – nie jako pomoc, nie jako tło. Ale jako córkę.
Marta, 25 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Figlarna Jadwiga z Klubu Seniora wywoływała we mnie dreszcze. Nie moja wina, że żona straciła już cały swój blask”
- „Córka nie chciała zarabiać, bo szlachta nie pracuje. Zdziwiła się, gdy jej hrabiowskie 4 litery wylądowały za drzwiami”
- „Mój mąż myśli, że w pakiecie z żoną dostał darmowy catering. Nie będę mu wiecznie podstawiać ziemniaczków pod nos”