Reklama

Choć dawniej żyłam w ciągłym biegu, lubiłam to, bo przynajmniej czułam się potrzebna; mąż, trójka dzieci, praca. Z biegiem czasu wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw córki się usamodzielniły i opuściły rodzinne gniazdko. Potem nadszedł ten wiek, kiedy należało wycofać się z życia zawodowego. Ale był jeszcze mąż, a we dwoje zawsze raźniej…

Reklama

Jakie ja mogę mieć plany na piątek?

Dwa lata temu mój mąż zmarł na zawał. Nagle, z dnia na dzień, zostałam całkiem sama. Wtedy poznałam gorzki smak samotności. Dzieci, owszem, dzwoniły regularnie, niestety, nie mogły przyjeżdżać częściej ze względu na pracę i kilometry, jakie dzielą je od domu. Na szczęście miałam Iwonę, przyjaciółkę z dawnych lat, na którą zawsze mogłam liczyć. Spotykałyśmy się czasem, szłyśmy do kawiarni albo po prostu zostawałyśmy u mnie. Podczas jednego z takich spotkań Iwona bardzo mnie zaskoczyła:

– Ewa, nie możesz ciągle tak tu siedzieć sama, to niezdrowe – powiedziała. – Powinnaś sobie kogoś znaleźć.

– W tym wieku to już raczej nie wypada – oburzyłam się. – Co by ludzie powiedzieli? Jestem wdową!

– No i co z tego, że jesteś wdową? – Iwona z hukiem odstawiła na stół filiżankę. – Wdowa prawa do życia nie ma?

– Ma… – broniłam się słabo. – Chodzi mi o to, że nie wypada… no, wiesz. Za stara jestem na miłość i w ogóle.

– Ewka, zlituj się. Jaka za stara? Nie masz przecież dziewięćdziesięciu lat, tylko sześćdziesiąt pięć, a wyglądasz na dziesięć mniej. Fajna babka z ciebie i szkoda, żebyś się marnowała. A co do ludzi, to oni zawsze gadali i będą gadać, taka ich natura.

– Ale gdzie niby miałabym kogoś poznać? W supermarkecie? I nie wiem, czy umiałabym na nowo wszystko zaczynać.

– Kochanie, niczego nie musisz zaczynać na nowo. Chodzi mi o towarzystwo, o wsparcie i przyjaźń. Nie chcę, żebyś była sama – Iwonka pogłaskała mnie po dłoni.

– Może masz rację. Czasem chętnie przytuliłabym się do jakiegoś silnego faceta… – wyznałam cicho i trochę ze wstydem.

– No dobra! – ożywiła się przyjaciółka. – Coś wymyślę! Na razie się nie martw.

Nie minął tydzień, a Iwona już do mnie dzwoniła. Bez wstępów zapytała, jakie mam plany na piątek, bo ona wybiera się z mężem na kolację i mogłabym iść z nimi. W myślach parsknęłam śmiechem. Bo też jakie ja mogłabym mieć plany na piątek? Telewizja i książka. Pełne szaleństwo.

– Chętnie się z wami wybiorę – ucieszyłam się. – Dawno nie jadłam poza domem.

Mieliśmy się spotkać o 19.00, w „Chmurce”, gdzie odbywały się też dansingi.

„Iwona z Ignacym uwielbiają tańczyć, pewnie stąd ten wybór” – pomyślałam.

Rano nakręciłam włosy na wałki, potem zrobiłam przegląd szafy. Ostatecznie zdecydowałam się na klasyczny zestaw: szarą ołówkową spódnicę, bladoróżową koszulową bluzkę i czółenka na płaskim obcasie. Całość ożywiłam sznurem pereł i kolczykami do kompletu. Włosy upięłam w koczek, zrobiłam delikatny makijaż. Czułam się swobodnie i elegancko.

Nie znoszę się spóźniać, więc w rezultacie przyszłam pierwsza. Usiadłam przy stoliku, który Iwona zarezerwowała na swoje nazwisko, zamówiłam lampkę białego wina. Zespół zaczął grać stare kawałki, aż przyjemnie było posłuchać…

Mężczyzna wzbudził moją sympatię

Nagle w progu sali dostrzegłam znajomych. Pomachałam im, ale zaraz uśmiech zamarł mi na twarzy. Obok Ignacego szedł do stolika wysoki, szczupły mężczyzna. Patrzył wprost na mnie, zupełnie niespeszony moim widokiem. W lot pojęłam, że przyjaciółka zaaranżowała dla mnie randkę!

„A to małpa! – przeleciało mi przez głowę. – Mogła mnie chociaż uprzedzić!”.

– Witaj, Ewo – odezwał się tymczasem Ignacy. – Pozwól, że ci przedstawię: to jest mój przyjaciel, Konrad.

– Miło mi… – uścisnęłam dłoń mężczyzny, rzucając Iwonie mordercze spojrzenie.

Ona zaś, zamiast się zmieszać, odpowiedziała mi szerokim uśmiechem.

– Mam nadzieję, kochana, że włożyłaś wygodne buty, bo Konrad już po drodze zapowiedział, że ma zamiar wyrwać cię na środek parkietu – wyszeptała.

Wieczór, wbrew moim obawom, był bardzo udany. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a nowy znajomy okazał się sympatyczny i inteligentny, kilka razy posłał mi ukradkiem uśmiech, który ja odwzajemniłam, czerwieniąc się przy tym jak nastolatka.

Po kolacji podszedł do mnie Ignacy:

– Ewa, rozruszajmy stare kości – powiedział i poprowadził mnie na parkiet.

Niezbyt dobrze tańczę, ale nie chciałam wyjść przed Konradem na dzikuskę. Poza tym miałam zamiar pogadać z przyjacielem o tej dziwacznej dla mnie sytuacji.

– Ignacy, nie spodziewałam się tego po Iwonie, jak ona mogła! – zaczęłam.

– Spokojnie, Ewa, jeśli już, to nie jak ona mogła, tylko jak my mogliśmy. Zrozum, chcieliśmy jak najlepiej dla ciebie. Iwona napomknęła mi kiedyś, że przydałaby ci się bratnia dusza przy boku, i wtedy pomyślałem o Konradzie. Tyle lat z nim pracuję, więc zdążyłem go dobrze poznać, to dobry człowiek. Od dziesięciu lat jest sam, odkąd żona uciekła z młodszym. Jego jedynym życiem jest praca, ale jak długo tak można? Nawet nie musiałem go przekonywać, żeby się zgodził, więc zamiast narzekać, odpręż się i dobrze się baw. Może na następną kolację wybierzecie się już sami, bez obstawy.

– Och, i co ja mam z wami zrobić?

Piosenka dobiegła końca, Ignaś podziękował mi za taniec i ruszył w stronę stolika. Ja pod pozorem poprawienia pantofla, zatrzymałam się kilka kroków wcześniej.

Konrad rozmawiał z Iwoną, co rusz zerkając w moją stronę. Wyglądał tak miło i trochę niepewnie… Z głośników popłynęły pierwsze takty „La Cumparsity”. Krew żywiej zaczęła krążyć w moich żyłach. „Co mi tam, przecież oboje jesteśmy dorośli!” – pomyślałam i zdecydowanym krokiem ruszyłam w jego stronę.

Podniósł się z krzesła, skłonił uprzejmie, ale nie pozwoliłam mu dojść do słowa.

– Iwona mówi, że jesteś świetnym tancerzem – odezwałam się odważnie. – A ja zawsze chciałam nauczyć się tańczyć tango.

W odpowiedzi Konrad uśmiechnął się szeroko i delikatnie obejmując mnie w pasie, poprowadził na środek parkietu.

Reklama

Od tamtego wieczoru minęły trzy miesiące. Konrada i mnie połączyła serdeczna przyjaźń, lubimy spędzać czas w swoim towarzystwie. Na razie nie myślę o przyszłości, cieszę się chwilą.

Reklama
Reklama
Reklama