Reklama

Trzy lata temu pochowałam męża. Marek odszedł w ciągu kilku miesięcy. Zostałam z naszą córeczką Hanią, wtedy dwuletnią. Przez pierwszy rok po jego odejściu żyłam jak w malignie. Rano wstawałam, szykowałam Hanię do przedszkola, potem praca, zakupy, bajka, kolacja, cisza. Noce najgorsze – wtedy nikt nie udawał, że wszystko gra. Rodzina Marka pomagała. Jego brat Adam odwiedzał nas niemal co weekend, teściowa przynosiła rosół i pytała, czy „jemy”. Ale między wierszami było jedno oczekiwanie: że zostanę wierną wdową. Milczącą, wdzięczną, przykutą do wspomnień. Jakby moje życie skończyło się razem z Markiem.

Reklama

Ale wtedy pojawił się Piotr. Przyjaciel Marka. Był obok od zawsze, ale dopiero w tej żałobie zaczął naprawdę ze mną rozmawiać. Najpierw tylko kawa. Potem wspólne zakupy. Potem spojrzenia, dotyk dłoni, głęboka cisza, w której oboje wiedzieliśmy. Zakochałam się. W jego spokoju, obecności. W tym, że nie patrzył na mnie jak na wdowę – tylko jak na kobietę. Gdy rodzina Marka się o tym dowiedziała, nie byli zszokowani. Oni byli wściekli. A ja? Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle kiedykolwiek byłam dla nich kimś więcej niż tylko dodatkiem do Marka.

Odmawiali mi prawa do życia

– Asia, możemy pogadać? – Adam zawołał mnie na bok, kiedy Hania biegała z kuzynami po ogrodzie. Grill u teściów. Klasyka – karkówka, piwo, sałatka jarzynowa i duszna atmosfera.

Stanęliśmy pod garażem, daleko od innych. Adam miał to swoje spojrzenie – zmrużone oczy i usta zaciśnięte jakby zaraz miał mi dać reprymendę.

– Słuchaj... dochodzą do mnie różne rzeczy – zaczął. – Plotki.

– Jakie plotki?

– Że się z kimś spotykasz.

Westchnęłam. Już? A może dopiero teraz?

Tak. Spotykam się z kimś.

– Z Piotrem? – rzucił i spojrzał na mnie jak na trędowatą.

– A jeśli tak?

– To brak szacunku dla mojego brata. Dla naszej rodziny. Ty wiesz, co ludzie mówią?

– Adam... Minęły dwa lata.

– I co z tego? On był twoim mężem! Przyjacielem Piotra!

– I nie żyje – powiedziałam cicho. – Zostałam sama. Nie jestem winna temu, że jeszcze chcę żyć.

Adam prychnął.

– Nie spodziewałem się tego po tobie. Serio.

Nie odpowiedziałam. Wróciłam do stołu, wzięłam plastikowy talerz z kiełbasą i usiadłam obok Hani. Trzęsły mi się dłonie. Dla nich jestem nadal żoną Marka. Nie Joanną. Nawet nie człowiekiem z uczuciami. Po prostu wdową, która ma siedzieć cicho i nie psuć pomnika. I po raz pierwszy od dawna zrobiło mi się naprawdę zimno.

Zaczęłam się naprawdę bać

Pojechałam do Ireny z własnej woli. Chciałam to wyjaśnić. Zamiast ciągłych niedopowiedzeń, chłodnych spojrzeń i milczenia przy stole. Chciałam być uczciwa. Siedziała przy stole w kuchni i mieszała herbatę, jakby mieszała własne myśli.

– Coś się stało? – zapytała bez emocji.

– Chciałam porozmawiać. O Piotrze. O... o mnie – zaczęłam spokojnie.

– Nie chcę znać szczegółów twoich schadzek z dawnym kolegą mojego syna – przerwała ostro.

Zamarłam.

– Irena... On nie żyje. Marek nie żyje. Nie zdradziłam go. Po prostu...

– Po prostu przestałaś nosić żałobę? Tak po prostu? – zapytała z gorzkim uśmiechem. – Dwa lata i już można się zakochać?

– Ja nie jestem tylko wdową. Jestem kobietą. Matką. Człowiekiem, który też ma prawo być szczęśliwy.

Zaczęła płakać. Cicho. Bezgłośnie. Tylko łzy spadały jej na dłonie.

– Mój syn nie zdążył się nawet pożegnać z córką. Umarł, zostawił nas... A ty... Ty po prostu przeszłaś dalej?

– Nie „po prostu”. Codziennie budzę się sama. Codziennie walczę, żeby Hania nie zapomniała ojca, a ja siebie. A Piotr... on po prostu jest teraz przy mnie. I nie wiem, co będzie dalej. Ale pierwszy raz czuję od dawna, że żyję. I nie zamierzam się z tego dłużej tłumaczyć.

Wstałam. Drżały mi kolana. Irena nie podniosła głowy. Nie zatrzymała mnie. Wyszłam, czując, że serce wali mi w piersi. I po raz pierwszy zaczęłam się naprawdę bać. Nie tego, co mówią inni – tylko tego, że może rzeczywiście zrobiłam coś, czego nie da się naprawić.

Chcieli mi odebrać dziecko

W niedzielę wieczorem przyjechałam po Hanię. Spędziła weekend u babci i Adama. Gdy weszłam, usłyszałam ich głosy z kuchni. Przysiadłam w korytarzu, Hania jeszcze spała na kanapie w salonie.

Trzeba jej odebrać Hanię – powiedział Adam cicho, ale wyraźnie. – Nie może jej wychowywać z obcym facetem.

– To niebezpieczne – odpowiedziała Irena. – Piotr był przyjacielem Marka. Teraz sypia z jego żoną. Jak my mamy to zaakceptować?

Poczułam, że robi mi się niedobrze. Jakby ktoś wbijał mi szpilki pod skórę. Wstałam i bez pukania weszłam do kuchni.

– Świetnie, że mówicie o mnie, kiedy mnie nie ma – rzuciłam ostro. – Może od razu powiecie mi to w twarz?

Adam zerwał się z krzesła.

– Asia, to nie...

– Nie co?! Przecież słyszałam, że planujecie odebrać mi dziecko? Moje dziecko?!

– My tylko martwimy się o Hanię – próbowała Irena.

– Nie. Wy chcecie mieć kontrolę. Nadal. Jakby Hania należała do was, nie do mnie. Jakby moje życie było waszą własnością. Ale nie jest!

– Asia, przestań robić z siebie ofiarę – syknął Adam.

– A co mam traktować was jak wybawców? Żartujecie? Byliście moją rodziną. A teraz chcecie mnie ukarać za to, że... że się zakochałam? Że nie chcę umrzeć razem z Markiem?

Nastała cisza.

– Nie oddam wam Hani. I nie pozwolę się zastraszyć. Albo mnie akceptujecie taką, jaka jestem teraz, albo tracicie nas obie.

Wyszłam, nie czekając na odpowiedź. Trzęsłam się. Ale w tej jednej chwili wiedziałam: już nigdy nie będę się tłumaczyć za to jak chcę żyć. I za to, że żyję.

Czułam się jak przestępczyni

– I co im powiedziałaś? – Piotr patrzył na mnie z napięciem, kiedy skończyłam opowiadać o kuchennej konfrontacji.

Że mają się od nas odczepić. Że nie oddam im Hani. I że nie zamierzam żyć w cieniu Marka do końca życia.

Milczał chwilę, kiwając głową.

– Zawsze wiedziałem, że będą przeciwko nam – powiedział cicho. – Ale nie myślałem, że aż tak.

Usiadłam na kanapie i ukryłam twarz w dłoniach.

– Nie chcę żyć jak przestępczyni. Nie chcę się z tobą ukrywać. Albo jesteśmy razem na serio, albo... – zacięłam się.

Piotr uklęknął przy mnie.

– Joasiu... jesteśmy na serio. Jesteś dla mnie ważna. Ty i Hania. Ale to nie będzie łatwe.

– Wiem. Ale jeśli mam płacić za tę miłość samotnością i wstydem, to nie wiem, czy mnie na to stać.

Wstałam. Piotr chciał mnie zatrzymać, ale uniosłam dłoń.

– Muszę się przejść.

Włóczyłam się po mieście, chłonąc światła latarni, stukot własnych kroków i ten znajomy ciężar w piersi. Tęsknotę. Lęk. Zmęczenie. Czy naprawdę kocham Piotra, czy po prostu desperacko potrzebuję kogoś, kto nie widzi we mnie wdowy? Przysiadłam na ławce pod blokiem. Przypomniałam sobie, jak Piotr nosił Hanię na barana, jak śmiała się do niego. Jak zasypialiśmy, trzymając się za ręce, bez słów. Może to nie jest idealna historia. Ale była prawdziwa. I może... warta awantury z całym światem.

Nie chciałam żyć w ukryciu

– Mamo, a wujek Piotr będzie teraz moim nowym tatą? – zapytała Hania, bawiąc się lalkami przy stole.

Zamarłam. Kroiłam marchewkę do zupy, ale nóż niemal zawisł mi w powietrzu.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytałam miękko.

– Bo ciocia Asia mówiła, że tata to ten, kto kocha i dba. A Piotr dba.

Uklękłam przy niej i spojrzałam w jej oczy.

– Kochanie... Piotr bardzo cię lubi. Ale sprawy między dorosłymi są... trochę skomplikowane.

– To jak bajki? Z księżniczką, co nie wie, czy kocha księcia?

Prawie się roześmiałam. Ale zaraz potem poczułam, jak ściska mi się gardło. Bo dokładnie tak się czułam. Jakbym utknęła w bajce, której zakończenia nie znam. Wieczorem, po tym pytaniu Hani, zadzwoniłam do Piotra.

– Możesz przyjść? Chcę pogadać.

Przyszedł po pół godziny. Bez słowa zdjął buty, usiadł na kanapie. Ja też. Przez chwilę milczeliśmy.

– Może to wszystko nie ma sensu – powiedziałam w końcu. – Może za dużo nas dzieli. Twoja przeszłość z Markiem, moja z jego rodziną... to wszystko nas przygniata.

– Ale ty mnie kochasz? – zapytał cicho.

– Tak. I nie chcę żyć w ukryciu. Nawet jeśli przez to stracę wszystko.

Spojrzał mi w oczy. I wtedy wiedziałam – on czuł to samo. W tej chwili nie wiedzieliśmy jeszcze, co nas czeka. Ale wiedzieliśmy jedno: już nigdy nie będziemy sami.

A oni mnie zdradzili i upokorzyli

Rodzina Marka się ode mnie odwróciła. Irena przestała się odzywać. Adam złożył w sądzie wniosek o ograniczenie mojej opieki nad Hanią. Czuję się zdradzona. Upokorzona. Ale nie żałuję. Bo wreszcie przestałam być wdową – a zaczęłam być sobą. I jeśli ta droga ma prowadzić przez sądy, krzywe spojrzenia i pustkę przy wigilijnym stole – trudno. Idę nią dalej. Dla Hani. Dla Piotra. Dla siebie.

Joanna, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama