„Po śmierci męża wyszłam za mąż za szwagra. Nie umiem go pokochać, bo czuję, że już nie zasługuję na szczęście”
„Pewnego dnia Marcin zjawił się z bukietem i pierścionkiem. Niestety, oprócz wdzięczności, przyjaźni i szacunku nic innego do niego nie czułam. Powiedziałam mu to wprost. Uśmiechnął się i odparł, że na początek to mu wystarcza. Zgodziłam się na ślub, bo to było rozsądne”.

- Listy do redakcji
W życiu nigdy nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Nic nie wskazywało na nadchodzącą tragedię, która miała mnie dosięgnąć. Wręcz przeciwnie – żyłam w szczęśliwym związku małżeńskim i byłam szczęśliwą matką. Czułam, że daję i otrzymuję miłość. Jednak wystarczyła jedna doba, jeden telefon, aby całkowicie wywrócić mój świat do góry nogami.
Czasem zastanawiam się, czy nie powinno się odczuwać aż tak wielkiej radości? Może te proporcje między zadowoleniem a cierpieniem, między błogością a bólem powinny pozostawać w równowadze? I właśnie dlatego spotkała mnie taka kara? Żeby zrównoważyć ten bilans. Po dziś dzień nie potrafię zaakceptować tego, co przyniosło mi życie.
Miałam cudowną rodzinę
Dorastałam jako jedyne dziecko moich rodziców, którzy starali się, żeby niczego mi nie brakowało. W szkole radziłam sobie świetnie. Jedynym minusem był brak rodzeństwa. Chyba zbyt łatwo przyszło mi osiąganie sukcesów. Po ukończeniu edukacji poznałam mojego przyszłego męża, Michała. To była moja pierwsza prawdziwa miłość, wzięliśmy ślub zaraz po tym, jak odebrałam dyplom. Na miesiąc miodowy polecieliśmy do Tunezji. Byłam totalnie oczarowana. Michał prowadził własny biznes, zarabiał naprawdę nieźle, wręcz znakomicie. Nie chciał, żebym szła do pracy. Mówił, że woli mnie mieć wyłącznie dla siebie. A że niedługo po naszym ślubie spodziewaliśmy się dziecka, przystałam na to.
Michał dokładał wszelkich starań, żebym nie odczuwała samotności, mimo że czasem tęskniłam za bliskimi. Gdy tylko nadarzała się okazja i miał chwilę wolnego, odwiedzaliśmy moją rodzinę. Jego rodzice byli po rozwodzie, żyli w separacji i nie utrzymywali ze sobą zbytnio kontaktu. Od czasu do czasu wpadali do nas kumple Michała, ja nie miałam wielu znajomych w okolicy, bo po ślubie zamieszkaliśmy w jego rodzinnych stronach. Powoli przyzwyczajałam się do nowej sytuacji, ale miłość do Michała była dla mnie wszystkim. No i później pojawiła się jeszcze miłość do naszej córeczki Amelki.
Nasz aniołek przyszedł na świat z ciemnymi włoskami identycznymi jak u Michała. Od samego początku była bardzo spokojna. Niemalże w ogóle nie płakała i rozwijała się prawidłowo. Michał wręcz ją rozpieszczał, fundując jej prześliczne zabawki i książeczki. Gdy mała skończyła roczek, otrzymała ogromną pluszową pandę, a ja dostałam bukiet róż. Mój mąż żartował, że w rzeczywistości to mamy powinny świętować urodziny swoich dzieci.
Byłam w szoku
Tamtego poranka obudziłam się z dziwnym uczuciem niepokoju. Zupełnie jakby mój organizm wysyłał mi sygnały, że wydarzy się coś złego. Nagle zadzwonił telefon, a to, co usłyszałam w słuchawce, kompletnie mnie zszokowało. Ktoś mówił o jakimś wypadku... Że Michał zginął! Ale przecież on zawsze tak uważnie prowadził samochód. Nie, to po prostu nie mogło być prawdą. Niestety, okazało się, że to jednak okrutna rzeczywistość... Michał, jak dowiedzieliśmy się po pewnym czasie, dostał rozległego zawału serca. To właśnie z tego powodu stracił panowanie nad autem i uderzył w przydrożne drzewo.
Musiałam długo dochodzić do siebie po tym wszystkim. Prawdę mówiąc, gdyby nie brat Michała, Marcin, to chyba w życiu bym się nie pozbierała. Najpierw trzeba było zająć się pogrzebem, potem spadkiem i urzędowymi sprawami – to było dla mnie za dużo. Marcin wziął to wszystko na swoje barki.
Szwagier bardzo mi pomógł
Wcześniej nie znałam go zbyt dobrze. Mieszkał od nas daleko, a przez jakiś czas pracował nawet poza granicami kraju. Kojarzyłam go głównie z naszego wesela. Sam był jeszcze nieżonaty, mówił, że nie spotkał dotąd swojej drugiej połówki. Pamiętam, jak życzyłam mu wtedy, żeby jak najprędzej ją znalazł i zaznał takiego szczęścia jak ja.
Ta tragedia sprawiła, że nasze życia splotły się ze sobą. Przerażała mnie wizja samotnego życia. Moi rodzice przez długi czas opiekowali się Amelką, bo ja nie dawałam rady. Straciłam chęć do życia. Zdawałam sobie sprawę, że powinnam rozejrzeć się za jakąś pracą, ale brakowało mi sił. Rodzice zasugerowali, żebym z powrotem zamieszkała u nich, ale nie chciałam tego robić.
Codziennie odwiedzałam grób Michała. Marcin, widząc mój stan, przychodził do mnie każdego dnia. Czasami to on zmuszał mnie do wstania z łóżka. Zachęcił mnie również, bym zabrała Amelkę do domu. Miał rację. Kiedy córeczka była przy mnie, poczułam się dużo lepiej. Marcin troszczył się o nas obie, przy nim czułam się bezpieczna.
To był ślub z rozsądku
Dwa lata później stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Pewnego dnia Marcin zjawił się z bukietem i pierścionkiem. Niestety, oprócz wdzięczności, przyjaźni i szacunku nic innego do niego nie czułam. Powiedziałam mu to wprost. Uśmiechnął się i odparł, że na początek to mu wystarcza. Zgodziłam się na ślub, bo to było rozsądne. Byłam świadoma, że już nigdy w życiu nikogo nie pokocham, a przynajmniej w ten sposób wszystko zostanie w rodzinie.
Amelka przystała na obecność Marcina w swoim życiu, choć do tej pory zwraca się do niego po imieniu. Na początku zabawnie wymawiała je jako „Macin". I tak już pozostał z nami nasz „Macin" – wrażliwy, troskliwy i szlachetny. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że nie potrafiłam odwzajemnić jego uczucia. Najtrudniejsze chwile przeżywałam nocami, kiedy się kochaliśmy. Odnosiłam wrażenie, że coś we mnie wygasło, że straciłam zdolność do kochania kogokolwiek.
Marcin bez przerwy wyznawał mi miłość. Moje serce jednak pozostawało niewzruszone. Wyczuwałam, że go to rani. Choć nie mówił o tym wprost, ja i tak to widziałam. Z biegiem czasu opanowałam sztukę udawania. Po prostu wyobrażałam sobie, że uprawiam seks z Michałem. To działało.
Zainteresował mnie inny mężczyzna
Zupełnym zbiegiem okoliczności natrafiłam na Adama. Prowadził on przedsiębiorstwo specjalizujące się w aranżacji terenów zielonych. Pomyślałam sobie, że nadszedł odpowiedni moment, aby zaaranżować przestrzeń wokół mojego domu i stworzyć przepiękny ogród. Wcześniej z tyłu posesji Michał miał swoją działalność, przez co podjeżdżały tam furgonetki. Adam zarówno żył, jak i pracował w pobliskiej miejscowości. Dotarło do mnie sporo przychylnych komentarzy odnośnie jego biznesu, dlatego zdecydowałam się na wybór jego firmy. Już od pierwszego spotkania czułam, że coś we mnie drgnęło.
Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego. Obecność Adama sprawiała, że moje serce trzepotało w piersi jak szalone. Z niecierpliwością wyczekiwałam każdej jego wizyty. Nareszcie poczułam, że zaczynam żyć. Opowiedziałam Adamowi o wszystkich zawirowaniach mojego losu. Na zawsze pozostaną w mojej pamięci nasze skradzione pocałunki, tak starannie skrywane przed ciekawskimi oczami. Miałam wrażenie, jakbym niczym barwny motyl wyłoniła się z ciasnego kokonu wprost na spotkanie ze słońcem. Pewnego dnia Adam zapytał, czy może mieć nadzieję, że w przyszłości będziemy razem. Poprosiłam go o czas do namysłu.
Martwiłam się o męża
Ostatnimi czasy Marcin wydawał się być jakiś niezadowolony i przybity. Na początku podejrzewałam, że może jest przeziębiony albo coś mu zaczęło dolegać. Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku, że chyba problem tkwi w Adamie. Dało się zauważyć gołym okiem, że nasze relacje wykraczają poza zwykłe kwestie związane z projektowaniem i urządzaniem ogrodu.
Pewnego wieczora Marcin nie zjawił się w domu o tej godzinie co zawsze. Jasne, nieraz wracał później, ale wtedy dawał znać. Tym razem nie dzwonił, a jego komórka też nie odpowiadała.
Poczułam, jak ogarnia mnie strach. W jednej chwili przez głowę przeleciała mi myśl, że na pewno wydarzyło się coś złego. Atak serca? Niewykluczone, że problemy z tym narządem są dziedziczne. Ogarnęła mnie panika. Kompletnie nie miałam pojęcia, jak powinnam postąpić. Wtedy dotarło do mnie, jak bardzo Marcin jest dla mnie ważny, że nie wyobrażam sobie życia bez niego, że pragnę dzielić z nim każdy dzień. Tylko i wyłącznie z nim.
Podjęłam decyzję
Gdy zjawił się tuż przed północą, ze łzami w oczach wpadłam mu w ramiona. Dowiedziałam się, że auto mu nawaliło, a telefon akurat padł. Sądził, że naprawa zajmie mniej czasu, a ja zapewne już smacznie śpię. Zaskoczył go fakt, że na niego czekałam, na dodatek cała we łzach. Objął mnie z całych sił i przeprosił, że musiałam się stresować. Miałam poczucie, że to raczej ja powinnam go przeprosić. Brakowało mi jednak śmiałości. Wiedziałam za to, jaką dam odpowiedź Adamowi.
Nie czułam się jeszcze na tyle pewna siebie, by odpowiedzieć Marcinowi „ja ciebie też". W dużej mierze wynikało to z faktu, że miałam pewne obawy. Zdawałam sobie jednak sprawę, że sprawy zmierzają we właściwym kierunku... i że za jakiś czas znów pozwolę sobie na szczęście.
Matylda, 32 lata