„Choć sąsiadka nie żyje, wciąż widzę światło w jej oknie. Zamarłam, gdy odkryłam, kto za tym stoi”
„Wieczorem, gdy spojrzałam za okno, od razu wróciły do mnie jej słowa. Z mojego domu widać dom Irki. Latem krzaki wszystko zasłaniają, ale teraz, gdy drzewa są już gołe, mogłabym przysiąc, że zobaczyłam płomień świecy w jej oknie”.

Ludzie od początku mówili, że coś dziwnego jest w tym, jak odeszła. Po wiosce krążą plotki, że tak jak kiedyś włóczyła się po okolicy, tak teraz jej duch nie daje spokoju miejscowym. Ciężko w takie historie wierzyć, ale coś może być na rzeczy.
Wszystko przepijała
Na początku nikt nawet nie mógł przyjąć do wiadomości, że już jej nie ma. Bo przecież dopiero przekroczyła pięćdziesiątkę! Fakt, wyglądała jak staruszka, choć trudno się dziwić. Codziennie wypijała co najmniej ćwiartkę, a jeść to prawie nie jadła. Wyglądała okropnie – wychudzona, w zniszczonych ciuchach, zaniedbana. Tak mnie to ruszyło, że od razu pobiegłam do sołtysa prosić o pomoc z opieki społecznej.
– Ależ ona już dostaje wsparcie – pokazał mi dokumenty. – Proszę zobaczyć: nie płaci za elektryczność, dostała pieniądze na węgiel przed sezonem zimowym, plus co miesiąc wpada jej na konto dwieście złotych.
– To nie są jakieś wielkie pieniądze – stwierdziłam.
– Gdyby nie przepijała kasy, starczyłoby jej na jedzenie – sołtys machnął ręką. – Poza tym sąsiedzi by ją wspomogli. Sama się w to wpędziła. Ze strony urzędu zrobiłem wszystko, co możliwe, nie będę teraz prosił mieszkańców, żeby się nią zajmowali.
Szczerze mówiąc, Irka szybko wydawała całą kasę z opieki społecznej. Wszystko szło na alkohol. Później jadła wszystko, co wpadło jej w ręce. W cieplejsze miesiące chodziła na grzyby albo podkradała ludziom warzywa z ogródków. Trudno powiedzieć, z czego się utrzymywała zimą. Ta sytuacja trwała już tyle lat, że mieszkańcy przyzwyczaili się do jej widoku – zawsze pijanej i zaniedbanej.
Nikt w to nie wierzył
Trudno nam było przyjąć wiadomość o jej śmierć, tym bardziej że informację przekazał jej kompan od wódki. Równie mocno pijący jak ona.
– Wczoraj popijaliśmy razem, później się położyłem, a jak się obudziłem rano, to już nie oddychała – wyjaśniał, kiedy pobiegł do sąsiadki szukać pomocy.
– Lepiej nie żartuj sobie z takich rzeczy – skarciła go. – A jeśli mówisz prawdę, to musisz zgłosić to oficjalnie i zawiadomić sołtysa.
Sołtys zajechał autem pod chałupę Ignacego, a niedługo potem zjawiły się różne służby – od prokuratury po karetkę. W naszej okolicy to rzadki przypadek, więc ludzie zbiegli się, by wszystko obserwować. Sporo osób najpierw pomknęło sprawdzić dom Irki, czy aby na pewno jej tam nie znajdą.
– Dom całkiem pusty, tylko na stole garnek z parującą zupą – relacjonowała później pani Maria, która nie przepuściłaby takiej gratki! – Przysięgam, że zupa była jeszcze gorąca.
– To niemożliwe, musiało się pani wydawać – pokręciłam przecząco głową.
– Skądże znowu! – zdenerwowała się. – Przecież widziałam! Na stole fotografie zmarłej matki Irki, a przy nich świeca gromniczna.
– Może po prostu sprzątała? – rzuciłam niepewnie.
– Te fotografie i gromnica to wiadomość z zaświatów! No i ta zupa na stole… To jasne, że duch chciał się posilić. Nikt nie zakrył lustra, bo kto miał to zrobić? Mówię pani, tak nie powinno zostać, bo dusza nie znajdzie ukojenia.
Cała wieś plotkowała
Tylko machnęłam ręką i odeszłam – nie było sensu słuchać tych bajań. Maria dobiega już chyba dziewięćdziesiątki, widocznie starość miesza jej w głowie.
Wieczorem, gdy spojrzałam za okno, od razu wróciły do mnie jej słowa. Z mojego domu widać dom Irki. Latem krzaki wszystko zasłaniają, ale teraz, gdy drzewa są już gołe, mogłabym przysiąc, że zobaczyłam płomień świecy w jej oknie.
– A może to normalne? Wiesz, ludzie zapalają światełka dla zmarłych – powiedział mój mąż, Waldek, gdy go zawołałam.
– No ale kto by tam chodził?!
– Lubiła wypić, ale była przecież człowiekiem. Może ktoś się zlitował.
Trudno mi było w to uwierzyć. Wciąż stercząc przy oknie, wypatrywałam jakiegoś ruchu u sąsiadki, ale dom Irki był cichy jak kaplica. Przyszło mi do głowy, że ten płomień może być niebezpieczny – w końcu od świeczki niejeden pożar się zaczął!
– To nie nasza sprawa. Niech gasi ten, kto zapalił – burknął mój małżonek, który, już przebrany w piżamę, nie zamierzał nigdzie wychodzić. – No chodź już do łóżka! – ponaglał mnie zniecierpliwiony.
To była kara
Następnych parę dni minęło bez większych wydarzeń, choć ludzie we wsi nie przestawali gadać. Na początku rozeszła się wiadomość, że ktoś zrobił porządki w domu Irki, powyrzucał stare łachy i poukładał fotografie. Sąsiadki twierdziły, że to musiała być sama Irka, która pewnie nie chciała zostawiać po sobie bałaganu na tym świecie.
– Po co słuchasz tych plotek i powtarzasz takie głupoty – skarcił mnie mąż, gdy mu o tym wspomniałam. – Przecież wiesz dobrze, że Irka oddała dom i działkę jakiś czas temu. Ten facet, co mieszka przy stawie koło lasu, to wszystko odkupił. Dogadali się wtedy, że ona może tam zostać aż do śmierci, bo on i tak brał to z myślą o wnuczce, więc się nie spieszył. A teraz po prostu przyjechał ogarnąć swoją własność.
Myślę, że miał rację. Ale później wydarzyło się coś jeszcze dziwniejszego – kiedy przywieźli trumnę przed kościół, zobaczyli źle napisaną tabliczkę. Było tam zupełnie inne nazwisko!
– To jasny sygnał, że nie zazna spokoju po śmierci – pani Maria biegała od domu do domu, roznosząc najświeższe plotki. – Podobnie było z pochówkiem starego Antoniego jakieś dwie dekady temu. Wtedy też się pomylili, wpisując imię jego nieżyjącego brata. A później nieraz widziano Antoniego, jak w nocy się kręcił i szukał swoich gęsi.
Nie przejmował się
– Po co przejmujesz się gadaniem tych kobiet? – denerwował się mój mąż. – No pomylili te tabliczki, co to za problem? Przecież za pogrzeb Irki odpowiada gmina, nie miała nikogo z rodziny, więc kto miałby tego wszystkiego dopilnować? Odpuśćcie sobie, tylko robicie aferę z niczego.
Nie mogłam się z nim nie zgodzić, choć czułam się niekomfortowo. Wszystkie te nietypowe zdarzenia budziły mój niepokój. Nawet jej odejście było jakieś takie osobliwe – jakby Irka zwyczajnie umarła przy stole, ot tak. Co prawda Waldek twierdzi, że to przez picie – że nerki odmówiły posłuszeństwa i po prostu się zatruła.
Możliwe, że ma rację, ale potem wydarzyło się tyle innych rzeczy: ta historia z zupą, postawiona w oknie świeca, tabliczka… To wszystko wydaje się podejrzane. Maria wciąż powtarza, że to kara za niezasłonięte po zgonie lustro. No i jeszcze wspomina, że Irka nigdy nie odwiedzała grobu swojej mamy, bo ciągle była pod wpływem. Według niej teraz musi odpokutować za te zaniedbania.
Wiem, że ją widziałam!
Parę dni temu zauważyłam na drodze postać Irki! Akurat stałam przy oknie, bo usłyszałam jakieś skrzypienie. Od razu przypomniało mi się, jak wracała kiedyś pijana ze wsi, pchając swój rozklekotany rower, który wydawał dokładnie takie same dźwięki. I teraz jakbym ją znowu zobaczyła, całkiem wyraźnie! Szła w stronę swojego domu, była już prawie przy zakręcie. Tak mnie to przeraziło, że musiałam krzyknąć do Waldka.
– Nic tam nie ma – pokręcił głową. – Odpuść sobie już. Może to była Iza wracająca ze zmiany, ona przecież jeździ na dworzec rowerem. A może sąsiadka wracała od swojej córki, bo ona też często późno wraca. W sumie to mógł być ktokolwiek, przecież pełno domów stoi w tej okolicy.
– Jestem pewna, że to rower Irki – nie ustępowałam.
– Daj spokój, chyba nie chcesz powiedzieć, że w takich ciemnościach i z takiego dystansu rozpoznałaś jej rower – powątpiewał.
– Ten dźwięk jest charakterystyczny, słyszałam go każdego dnia, nie mogłam się pomylić.
– Dużo rowerów wydaje takie odgłosy, szczególnie przy tej wilgoci. Nawet nasz, gdybym go teraz wyciągnął z komórki, pewnie by tak samo hałasował.
We wsi straszy
Z czasem wyszło na jaw, że więcej osób widywało Irkę jadącą tą trasą. Może zlekceważyłabym opowieści pani Marii i uznała, że to tylko moje przywidzenie albo że Waldek mówi prawdę. Ale inna sąsiadka, która ma dom na krańcu wioski, też usłyszała charakterystyczny dźwięk roweru. W końcu Irka regularnie przejeżdżała koło jej posesji, wracając z zakupów.
Sąsiadka doskonale pamiętała ten odgłos! Co ciekawe, nawet sąsiad Irki, Marek, miał swoje spotkanie z jej duchem. Opowiadał, że któregoś wieczoru, kiedy szedł do domu, zetknął się z nią twarzą w twarz. Podobno uśmiechała się i machała do niego, zachęcając, by się zbliżył.
– Ten Marek, jak wracał do domu po nocy, to był nieźle wstawiony – stwierdził Waldek. – On potrafi sporo wypić, więc pewnie mu się różne rzeczy wtedy przywidzą.
Z Waldkiem nie ma co dyskutować, ale mimo wszystko odwiedzam grób Irki w każdą niedzielę, zapalając światełko i prosząc o spokój dla jej duszy. Nikt inny się nią nie zajmie, bo była całkiem sama.
– Jasne, że nie szkoda mi paru złotych na znicz, ale w te nadprzyrodzone historie nie dam się wkręcić – mówi zawsze mój mąż przy takiej okazji. – Gdybyście przestały o tym plotkować, to ta biedna Irka mogłaby wreszcie zaznać spokoju i nie musiała się przewracać w grobie.
– Może masz rację, tylko co zrobić, skoro ludzie ciągle ją widzą na tej drodze?
Mój Waldek tylko macha rękami, a ja naprawdę nie potrafię się w tym wszystkim połapać.
Halina, 53 lata