„Po śmierci taty zostały nam wspomnienia i dług na astronomiczną kwotę. Żyjemy z matką w biedzie i płacimy za jego błędy”
„Nie odpowiedziałam. W gardle rosła mi gula, której nie mogłam przełknąć. Patrzyłam na stół, na ręce mamy, które leżały spokojnie, jakby przyjęła ten cios już wcześniej. A mnie rozsadzała bezsilność”.

- Redakcja
Odkąd tata zmarł, noc przestała być odpoczynkiem – stała się polem walki z myślami. Był naszym spokojem. Ojciec był z tych, którzy nie krzyczą, tylko robią. Zawsze czułam, że ogarnia „te sprawy z bankiem”, jak mawiał. Ja z mamą mogłyśmy sobie żyć, a on dźwigał ciężar, którego nawet nie zauważałyśmy. Dopóki nie zabrakło go z dnia na dzień.
Radziłyśmy sobie
Zostałyśmy we dwie – ja, studentka dziennych studiów z kredytem studenckim na karku i umową zlecenie w kawiarni, i mama – emerytowana nauczycielka, która nagle musiała nauczyć się wszystkiego od nowa. Nie było czasu na żałobę. Listy z banku nie czekają. Z dnia na dzień nasz dom – dwupokojowe mieszkanie, pełne zdjęć i zapachu herbaty z malinami – stał się zagrożeniem. Bo razem z tym, co po tacie zostało, odziedziczyłyśmy też dług.
Pracuję ile mogę – rano zajęcia, potem bieg na tramwaj, dziewięć godzin za ekspresem do kawy, potem notatki do rana. Czasem myślę, że to życie nie ma sensu. Że zjada mnie od środka i nic z tego nie wynika.
Między nami jest bliskość, ale też milcząca przepaść bezsilności. Napięcie, które nie wybucha, tylko ciąży. Wspieramy się – ale każda walczy po cichu. Życie nie pytało, czy jesteśmy gotowe.
Tamtego dnia wróciłam do domu później niż zwykle, przemoczona i przesiąknięta zapachem kawy, który teraz kojarzył mi się bardziej z pracą niż z przyjemnością. Tramwaj stał w korku, klientka awanturowała się o mleko migdałowe, a ja przez cały dzień nie zjadłam nic oprócz jednego rogalika. W butach chlupało mi jeszcze, kiedy zamykałam drzwi mieszkania. W kuchni paliło się światło.
Była nam ciężko
Mama siedziała przy stole, wyprostowana, z nieruchomą twarzą. Na blacie leżała biała koperta. Zanim cokolwiek powiedziała, zsunęła ją w moją stronę. Usiadłam powoli.
– Kasia… to przyszło. Egzekucja, jeśli nie zapłacimy do końca miesiąca – powiedziała cicho, bez dramatyzmu.
Wzięłam pismo do rąk, ale słowa już do mnie nie docierały. Wiedziałam, co tam będzie. Kwoty, paragrafy, terminy. Czarna drukarka i zimny język, który nie znał litości.
– Ile jeszcze zostało? – zapytałam, bardziej po to, by coś powiedzieć, niż z potrzeby informacji.
– Dwadzieścia dwa tysiące. W ratach, z odsetkami… To już nie do uniesienia.
Nie odpowiedziałam. W gardle rosła mi gula, której nie mogłam przełknąć. Patrzyłam na stół, na ręce mamy, które leżały spokojnie, jakby przyjęła ten cios już wcześniej. A mnie rozsadzała bezsilność. Złość na siebie, że studiuję coś, co nie daje mi dziś żadnej realnej siły. Wstyd, że przychodzę z pracy z napiwkami w kieszeni, jak dziecko, które niczego nie rozumie. Żal, że nie potrafię tego wszystkiego udźwignąć.
Byłam bezradna
Pamiętam, jak tata powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Że mieszkanie to inwestycja, a my będziemy zabezpieczone. Zawsze miał plan. Ufałam mu, bo był jedyną osobą, przy której można było się nie bać. A teraz jego nie było, planu nie było, zostałyśmy tylko my i liczby, których nie sposób było już dogonić.
Mama milczała. Ja też nie potrafiłam nic dodać. Cisza między nami była cięższa niż jakiekolwiek słowa.
Rano obudziłam się przed budzikiem. W głowie nadal dudniły mi wczorajsze liczby. Siedziałam na łóżku, patrząc w okno, gdzie dzień budził się powoli i bez entuzjazmu. W kuchni usłyszałam brzęk filiżanki i cichy syk czajnika. Mama już nie spała.
Weszłam cicho, żeby nie wystraszyć jej nagłym wejściem, ale ona tylko spojrzała na mnie, jakby czekała. Na stole stały dwie filiżanki i otwarty laptop.
– Zaparzyłam kawę – powiedziała, siadając. – Usiądź ze mną na chwilę.
Miała plan
Zajęłam miejsce naprzeciwko. Patrzyła mi prosto w oczy, spokojnie. Nie było w niej śladu paniki z wczoraj. Tylko zmęczenie, głęboko wtopione w rysy twarzy.
– Wynajmę pokój – zaczęła. – Może u Grażyny się zatrzymam na początek. Mieszkanie wynajmiemy. Spłacimy, ile się da.
Przez chwilę milczałam. Spodziewałam się płaczu, wyrzutów, może desperacji. A ona mówiła o tym, jakby chodziło o plan na popołudnie.
– A gdzie ja będziesz spać?
– Nie wiem jeszcze. Ale nie chcę już walczyć z czymś, co mnie niszczy.
Patrzyłam na nią i nie mogłam się nadziwić. Ten spokój nie był ucieczką. Nie przypominał rezygnacji. To był spokój kogoś, kto pogodził się z rzeczywistością, która nie daje już żadnych kart do wygrania.
Usiadłam bliżej. Spojrzałam na ekran laptopa. Na stronie ogłoszeń migotały oferty pokoi do wynajęcia. Dzielnice, ceny, zdjęcia pustych ścian i łóżek z narzutą w kratkę.
Zaczęła działać
Zaczęłam przewijać razem z nią. Kliknęłyśmy na jedną z ofert, potem drugą. Z każdą kolejną bardziej docierało do mnie, że to się dzieje naprawdę. Mama robi to, byśmy mogły dalej żyć, choć nie tak, jak chciałyśmy.
Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie tylko matkę, ale też kobietę, która przeżyła więcej niż chciała i musiała się z tym jakoś uporać. Pomyślałam wtedy, że może nie jesteśmy słabe, tylko po prostu zmęczone.
Wieczorem znów usiadłyśmy w kuchni. Nie było już między nami tego napięcia z poprzednich dni. Była zmiana. Trudna do uchwycenia, ale wyczuwalna. Mama była spokojniejsza, ja mniej spięta, choć wcale nie mniej przestraszona. Mimo to postanowiłam zapytać. Musiałam.
– Mamo… czemu tak to wygląda? Przecież tata zawsze wszystko ogarniał – zaczęłam, wpatrując się w parujący kubek.
Zamilkła na moment, jakby nie wiedziała, od czego zacząć. Ale jej twarz nie wyraziła zaskoczenia. Pewnie wiedziała, że to pytanie padnie.
– Nie przewidzieliśmy tego – odpowiedziała cicho. – Po jego śmierci wszystko się posypało. Jedna emerytura nie wystarczyła. A bank nie ma litości.
Była odważna
Przełknęłam ślinę. Tak bardzo chciałam, żeby była jakaś odpowiedź. Konkretny błąd, zaniechanie, coś, co można by teraz zrozumieć, naprawić, odpracować. Ale to była tylko śmierć. Przyszła nagle, nie pytając nikogo o pozwolenie, i zostawiła nas z rachunkami, których już nikt nie miał z czego spłacić.
– A my? – zapytałam, nie bardzo wiedząc, co właściwie chcę usłyszeć. – My nie mogłyśmy tego przejąć wcześniej?
Mama pokręciła głową.
– My wtedy myślałyśmy o pogrzebie, Kasiu. O tym, jak przetrwać pierwszy tydzień, jak powiedzieć ciociom, jak załatwić dokumenty. Nie myślałam o kredycie. Myślałam o tym, jak wstawać rano bez niego.
Poczułam, jak ściśnięty dotąd żal zaczyna się we mnie rozluźniać. Nie dlatego, że sytuacja się poprawiła. Tylko dlatego, że powiedziałyśmy to wreszcie na głos.
Zrobiło mi się wstyd, że tyle czasu nosiłam w sobie jakieś ciche pretensje. Że byłam zajęta swoim życiem, studiami, nową pracą. Nie interesowałam się. A ona po prostu trwała – przy mnie, przy tym mieszkaniu, przy rachunkach, których nikt z nas nie umiał już kontrolować.
Patrzyłam na nią, a w środku czułam strach. Strach, że to wszystko nas przerośnie. Ale też ulgę. Bo nie kłóciłyśmy się. Nie obwiniałyśmy. Byłyśmy razem, mimo że z pustymi rękami.
Katarzyna, 23 lata
Czytaj także:
- „Samotny rolnik miał mi dać godną starość. Krętacz zamiast forsy miał słomę w butach i nie śmierdział groszem”
- „Jedliśmy razem czereśnie, a potem on zasiał we mnie swoje nasionko. Teraz żyję w trójkącie i wszystkim to odpowiada”
- „Letnia burza złamała drzewo, a ja złamałam zasady. Zajrzałam do telefonu męża, a to, co zobaczyłam, zmieniło wszystko”