„Po śmierci teścia moja żona zamieniła dom w rodzinny grobowiec. Zapomniała, że ma jeszcze malutkie dziecko i męża”
„Nie potrafiłem przemówić żonie do rozsądku, ona cały czas myślała o tacie. Ogarniała się trochę w pracy, bo wstyd jej było przed koleżankami. Ale w domu traciliśmy ją na całe dnie. Zastawałem ją stojącą bez ruchu z grymasem rozpaczy na twarzy”.

- Listy do redakcji
Mój teść był w porządku. W sumie obcy człowiek, ale przez te kilka lat znajomości zdążyłem go naprawdę polubić. W niczym nie przypominał tych nadętych, zazdrosnych o córki tatusiów – równy, sympatyczny chłop. Wojskowy z zawodu, ale z charakteru niemalże ksiądz. Zawsze gotowy wysłuchać, pocieszyć, rozweselić. Niestety, trzy lata po naszym ślubie, a półtora po narodzinach wnuka, zmarł. Dopadł go nowotwór.
Teść nie cierpiał lekarzy, przychodni i szpitali, więc jak długo mógł, tak długo ukrywał przed rodziną narastające bóle. Gdy w końcu wybrał się do specjalisty, było już za późno na ratunek. Od momentu diagnozy do jego śmierci upłynęły dwa miesiące. Mimo ogromnego cierpienia ojciec odszedł tak jak żył – czyli cicho, spokojnie, godnie. Niemal do samego końca pocieszał żonę i córkę.
Żałoba odebrała jej wszelkie uczucia
Po pogrzebie było nam wszystkim bardzo trudno. Teściowa przez długi czas zarzucała sobie, że nie zaciągnęła męża wcześniej do lekarza. Obwiniała się za jego śmierć, a wyrzuty sumienia powodowały niemal stany chorobowe. Przez pół roku się leczyła, aż w końcu pogodziła się z rzeczywistością.
Żałoba zupełnie inaczej wyglądała u mojej Kaśki. W jej przypadku nie doszło do żadnej eksplozji emocji, dramatów. Żona przeżywała wszystko w ciszy, w milczeniu, w codziennym, nieprzemijającym smutku. Chodziła do pracy, robiła zakupy, gotowała, bawiła się z synem, ale nie było w tym żadnej radości. Rzadko się uśmiechała i co rusz traciła koncentrację na rzeczywistości. Bywało, że i naszemu synowi trudno było zwrócić na siebie jej uwagę. Kilkakrotnie musiał powtarzać „mamo, mamo”, żeby się ocknęła.
Co wieczór przesiadywała na balkonie, wpatrując się w niebo. Przekonywała mnie, że przynosi jej to ulgę, ale tak naprawdę w tych seansach samotności jeszcze bardziej pogrążała się w żalu. Prawie przestaliśmy się kochać, coraz mniej ze sobą rozmawialiśmy. Byłem bezsilny. Nie wiedziałem, jak ją przekonać, by wróciła do normalnego życia.
– Kotku, musisz się wziąć w garść. Jak nie dla mnie, to dla Kamilka. Przecież on czuje, że coś jest nie tak… – tłumaczyłem.
– Wiem.
– No i?
– No i co?
– Postarasz się zapomnieć? Chociaż na kilka godzin dziennie…
– Mam zapomnieć o swoim ojcu? – krzywiła się na tę myśl. Oczy zaszły jej łzami.
– Nie o nim. O żałobie…
– To jest bez sensu, co mówisz. Jak można oddzielić jedno od drugiego?!
– Można. Ale ty się w ogóle nie starasz.
– Nie rozumiesz, co ja czuję! – unosiła się.
– Nie krzycz na mnie. Ja tylko chcę, żebyśmy znów zachowywali się jak rodzina.
– Ja też. Ale chcenie czasem nie wystarcza. Ja po prostu nie mogę… – Kaśka przerywała w pół zdania, bo łamał jej się głos.
– Ale musisz, dziewczyno! Masz małe dziecko! Ono cię potrzebuje!
– Wiem! Nie musisz mi tego przypominać – odpowiadała z wyrzutem, jakbym robił z niej wyrodną matkę.
Nie potrafiłem przemówić żonie do rozsądku, ona cały czas myślała o tacie. Ogarniała się trochę w pracy, bo wstyd jej było przed koleżankami – tam po prostu musiała. Ale w domu traciliśmy ją na całe dnie. Bywało, że zastawałem ją stojąca nad stołem kuchennym bez ruchu, z grymasem rozpaczy na twarzy.
Nie przyznawała się do problemu
Namawiałem Kaśkę, żeby poszła do psychologa, ale nie chciała o tym słyszeć. W ogóle nie chciała o tacie rozmawiać. Ilekroć tylko ktoś go wspominał, gdy pojawiał się w rozmowach albo migał jej na zdjęciach przeglądanych przy okazji jakichś rodzinnych spotkań, Kaśka wychodziła z pokoju. Ukrywała się w kuchni albo w łazience i czekała, aż zmienimy temat.
Pamiętam, jak wyszła zapłakana z salonu, gdy po siedmiu miesiącach od śmierci ojca teściowa przyniosła nam na święta jego fotografię oprawioną w ozdobną ramkę. Gdy Kaśka zobaczyła to zdjęcie, wpadła w szloch. Zamknęła się w małym pokoju i wyciągałem ją stamtąd przez dobre piętnaście minut. Nie sięgała do albumów, nie oglądała żadnych pamiątek po tacie, a gdy mama chciała przekazać nam coś, co do niego należało, odmawiała.
Tak było, gdy dostałem od teściowej zegarek po teściu. Nosiłem go w domu ledwie przez dwa dni, a potem musiałem schować głęboko w szufladzie.
Długo akceptowaliśmy strach Kaśki przed wspominaniem zmarłego taty. Aż trudno w to uwierzyć, ale milczeliśmy na temat jej ojca przez cały rok. Do chwili, gdy dziadkiem zainteresował się Kamil, nasz syn. Sprzątałem tego dnia w dokumentach i wyciągnąłem z szuflady album ze zdjęciami. Trzyletni wtedy szkrab przyszedł do mnie i zaczął go przeglądać swoimi niezgrabnymi łapkami. W pewnym momencie zatrzymał się na stronie z dziadkiem, pokazał go palcem i zapytał:
– Kto to?
Teść był w mundurze, a malec przepadał za wojskowością. Interesowało go wszystko, od kuchni polowej po czołg.
– To twój dziadek. Nie pamiętasz?
– A gdzie ma włoski? – dopytywał dalej, bo ojciec był łysy; wziąłem go wtedy na kolana i opowiedziałem co nieco o teściu.
Maluch zapamiętał tę naszą krótką pogawędkę i zaraz tego samego dnia zaczepił mamę. Siedziałem wtedy w kuchni i obserwowałem tę scenę z rosnącym napięciem. Mały złapał Kaśkę za rękę i zaprowadził ją do szuflady w dużym pokoju. Patrzyłem, jak Kamil ją otwiera i wyciąga album. Jak mocuje się, żeby ją uchylić, a potem przekłada niezgrabnie kolejne kartki. Obserwowałem Kaśkę, która dopiero w ostatniej chwili zrozumiała, o co chodzi. Syn powiedział wtedy „dziadzia z woja”, a ona zamarła na chwilę.
A potem uśmiechnęła się do Kamilka z przymusem, zamknęła szufladę, wzięła małego za rękę i powiedziała, że chce się z nim pobawić klockami. Poszli do pokoju Kamila, a do mnie dotarło, że najwyższy czas, by znów interweniować.
Nie chciałem, by o nim zapomniał
Zaczekałem z rozmową do wieczora. Leżeliśmy już oboje w łóżku. Kaśka czytała książkę, a ja przeglądałem coś w telefonie. Gdy zebrałem się już na odwagę, odłożyłem komórkę i zagadnąłem:
– Myślę, że trzeba było z nim pooglądać te zdjęcia…
– Jakie zdjęcia…? A te… Pewnie tak. Ale chciałam się z nim pobawić – odpowiedziała żona, w jej głosie zaś pobrzmiewała sztuczna swoboda. Nie spoglądała na mnie, udając, że nie jest zainteresowana rozmową.
– Kasia… On go nie pamięta… On nic nie wie o swoim dziadku. To chyba nie jest normalne, co? – zapytałem, ale ona czytała dalej. – Kaśka…
– No co?!
– Musisz opowiedzieć Kamilkowi o swoim tacie. Bo nie będzie nic wiedział. Jakby go nie było, jakby dziadek nie istniał…
– Jacek, nie teraz, dobrze? Czytam.
– Wiem, ale nigdy nie ma dobrego momentu na tę rozmowę.
– To nie zaczynaj teraz.
– A kiedy?
– Jacek!
– Dobrze już, dobrze. Ale pomyśl o tym… – jeszcze raz zachęciłem, lecz nie było żadnej reakcji; Kaśka wróciła do czytania.
Przekładała kolejne kartki, a ja co chwila zerkałem na nią, żeby sprawdzić, jak zareagowała na moją uwagę. Jak bardzo ją ta sprawa z Kamilem poruszyła. Ale nic nie dało się wyczytać z jej twarzy. Dopiero jak zgasiliśmy światło i poleżeliśmy chwilę w ciemności, nabrałem pewności, że myśli o tym, co jej powiedziałem. Kręciła się i wzdychała, a potem wstała i poszła do kuchni. Nie było jej z pół godziny, a gdy wróciła, jeszcze długo męczyła się, zanim zasnęła.
Dziecko wskazało jej dobrą drogę
Rano wstała, jak gdyby nigdy nic. To była sobota, więc mieliśmy wolne. Kaśka miała posprzątać mieszkanie, a mnie wysłała na zakupy. Pojechałem do hipermarketu, a gdy wróciłem, czekała na mnie prawdziwa niespodzianka. Ciągle panował bałagan, a na podłodze, obok wyłączonego odkurzacza, leżała Kaśka z Kamilem. Pochylali się nad albumem ze zdjęciami.
– O, jesteś! – powiedziała na mój widok.
Minę miała przedziwną. Było w niej trochę strachu, trochę wzruszenia, ale też zaskoczenie moim powrotem. Chyba się przy tych zdjęciach trochę zapomniała.
– Co oglądacie? – zapytałem głupio, zestresowany sytuacją.
– Dziadzia. Oglądamy zdjęcia dziadzi – synek pokazał na album.
– A chcesz zobaczyć, jak dziadek był młody i przyniósł małą mamę ze szpitala? – Kaśka uśmiechnęła się do Kamilka.
Mały kiwnął ochoczo głową, a ja poszedłem rozpakować zakupy, żeby potem zabrać się za sprzątanie. Sam ogarnąłem wszystkie pokoje, żeby mieli czas na tę sentymentalną podróż. W końcu o to mi chodziło – żeby syn poznał teścia, a żona w końcu pogodziła się ze stratą.
Cieszyłem się więc, że Kaśka tak się w przeglądanie albumów zaangażowała, że nie przestała przewracać kartek, nawet gdy jeździłem wokół odkurzaczem. Uśmiechnęła się tylko do mnie serdecznie, a potem dalej opowiadała Kamilowi historię swojej rodziny. Aż do chwili, gdy mały się znudził i poszedł „malować wojsko” do swojego pokoju. Pozbierała wtedy wszystkie albumy i schowała je do szuflady. Ale wyjęła stamtąd zdjęcie teścia. To w ramce, które przyniosła nam na święta teściowa. Popatrzyła na nie przez chwilę, a potem postawiła je na meblach i przyszła się do mnie przytulić. To był koniec naszej wspólnej żałoby.
Jacek, 34 lata