„Po śmierci żony byłem jak zamrożony. Gdy padła mi stara lodówka, niespodziewanie moje serce rozgrzała miła sąsiadeczka”
„Cisza w mieszkaniu dzwoni mi w uszach. Telewizor, który służy za tło niż źródło rozrywki. Włączam go, żeby nie czuć się tak cholernie sam. Ostatnio lodówka zaczęła dziwnie buczeć. Myślałem, że to tylko kwestia wieku, jak u ludzi – po prostu jęczy, bo jej ciężko. Ale teraz już prawie nie chłodzi”.

- Redakcja
Odkąd moja Hanka odeszła siedem zim temu, moje życie toczy się w cichym rytmie, który niektórym może się wydawać spokojem, a dla mnie jest pustką. Mieszkam sam w dwupokojowym mieszkaniu na drugim piętrze, w bloku z wielkiej płyty, który pamięta czasy Gierka i chyba lepiej się wtedy trzymał. Każdego ranka zaparzam sobie kawę – rozpuszczalną, bo tańsza – i siadam przy kuchennym stole, który jeszcze pamięta nasze wspólne śniadania z Hanką.
Nie mam dużej emerytury. Byłem ślusarzem, całe życie przepracowałem w zakładach, a teraz państwo raczy mnie kwotą, która starcza ledwie na opłaty, leki i chleb. Zakupy robię raz w tygodniu, wszystko zapisane na kartce: jeden chleb, kostka margaryny, mleko, ziemniaki, twaróg z promocji, jak jest. Czasem pozwalam sobie na parówki. Jedną paczkę. Dzielę je potem na sztuki, żeby starczyło na kilka dni.
Cisza w mieszkaniu dzwoni mi w uszach. Te same ściany, te same meble, ten sam telewizor, który częściej służy za tło niż źródło rozrywki. Włączam go, żeby nie czuć się tak cholernie sam. Ostatnio lodówka zaczęła dziwnie buczeć. Najpierw sądziłem, że to tylko kwestia wieku, jak u ludzi – po prostu jęczy, bo jej ciężko. Ale teraz już prawie nie chłodzi. Owoce gniją szybciej niż zwykle, mleko kwaśnieje w dwa dni. Serce mnie boli na myśl o wyrzucaniu jedzenia. Zadzwoniłem do Zdzicha, kumpla z pracy. Kiedyś razem naprawialiśmy wszystko, nawet jak trzeba było pospawać coś domowym sposobem.
– Zdzichu, słuchaj, ta moja lodówka coś szwankuje. Nie masz może wolnej chwili, żeby spojrzeć?
– Oj, Heniek… wiesz, kręgosłup mi siadł, ledwo chodzę. A poza tym wnuczka przyjechała, muszę jej poświęcić trochę czasu… – wymamrotał, jakby się trochę wstydził.
– No jasne, rozumiem. Wnuczka ważna. Trzymaj się – odparłem, choć w duchu poczułem się jeszcze bardziej samotny. Odłożyłem słuchawkę i spojrzałem na lodówkę. Westchnąłem.
– No dobra, stara… zobaczymy, czy jeszcze coś z ciebie będzie – mruknąłem do niej, jakby to była leciwa znajoma. Położyłem ścierkę na podłodze, wyjąłem śrubokręt i zabrałem się do roboty. Sam. Bo kto inny?
Nagle zrobiło się ciemno
Zacząłem od tego, co znałem. Odkręciłem tylną osłonę lodówki, przetarłem kurz z kratki wentylacyjnej. Wyglądało, że wszystko jest na swoim miejscu, ale dźwięk, jaki wydawała maszyna, nie dawał mi spokoju. Czasem cichł, ale potem znów nasilał się, jakby lodówka chciała mi coś powiedzieć. Wziąłem próbnik, sprawdziłem kabel. Izolacja była lekko sparciała, ale nic, co by mnie zmartwiło na tyle, żeby się wycofać. Przecież tyle razy to robiłem. Jeszcze za Hanką, jak coś się psuło, to wystarczyło, że sięgnąłem po narzędzia i już wszystko było dobrze. Zajrzałem głębiej, wziąłem do ręki przewód, a potem… nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie wiem, może zasłabłem z wysiłku. W głowie mi szumiało, ciało miałem ociężałe. Nie wiedziałem, ile czasu minęło.
Nie czułem żadnego bólu, raczej osłabienie i złość na samego siebie. Po raz pierwszy poczułem się naprawdę stary. Jakbym już nie był sobą, tylko jakimś cieniem kogoś, kim byłem kiedyś. Nic mi się nie stało, to musiało być lekkie zasłabnięcie, ale na wszelki wypadek wpakowałem się do łóżka, żeby odpocząć. Leżałem i patrzyłem w sufit. Aż tu nagle, kiedy słońce przez okno padało pod innym kątem niż zwykle, usłyszałem pukanie do drzwi i znajomy głos.
– Dzień dobry, panie Henryku. Mogę?
To była Ela. Sąsiadka z naprzeciwka. Ta, której tyle razy mówiłem „dzień dobry” na klatce i nic poza tym. Trzymała w rękach siatkę – książkę, jabłka i coś jeszcze, czego nie zdążyłem dostrzec.
– Usłyszałam, że coś jakby walnęło o podłogę, i pomyślałam… że może przyjdę, sprawdzę, zapytam. Choćby na chwilę.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Trochę się podniosłem na łokciach, ale zakręciło mi się w głowie. Zaskoczyła mnie. Ale w środku zrobiło mi się jakoś cieplej.
– Dziękuję… że pani przyszła. Rzeczywiście trochę mnie chyba zaćmiło przy naprawianiu lodówki, lata już nie te – powiedziałem cicho, z trudem.
Usiadła na krześle, rozłożyła krzyżówkę i długopis.
– Może razem rozwiążemy? Nie ma to jak krzyżówka, na wszelkie zmartwienia. Pan zna się na trudnych hasłach, ja jestem dobra w roślinach i zupach – zażartowała. I chyba chciała w ten delikatny sposób sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku i czy nic mi się poważnego nie stało.
Początkowo byłem spięty, ale z każdym słowem, które padało między nami, czułem się lepiej. Rozmawialiśmy o pogodzie, o tym, jak ciężko się teraz żyje, o telewizji. Ale potem, rozmowy zaczęły być dłuższe, cichsze, poważniejsze. Ela była uważna. Przynosiła moje ulubione gruszki, nawet nic nie wspominając o tym, że to zapamiętała z moich opowieści. Opowiadała o swoim dawnym życiu w bibliotece, o ludziach, którzy wpadali tylko po jedno – ciszę. Po raz pierwszy od lat ktoś był. Po prostu był.
Zbliżyliśmy się do siebie
Dni mijały, a Ela przychodziła codziennie. Zawsze z czymś: książką, gazetą, kawałkiem ciasta, którego – jak mówiła – upiekła za dużo. Z czasem nie potrzebowała już pretekstu. Siadała na krześle, poprawiała poduszkę pod moją głową jeśli akurat leżałem osłabiony lub obrus na stole, kiedy już krzątałem się po kuchni i zaczynaliśmy rozmowę tam, gdzie przerwaliśmy wczoraj. Zadziwiało mnie, jak łatwo było przy niej mówić. Na początku starałem się trzymać dystans, nie mówić za dużo, nie odsłaniać się. Ale ona nie zadawała niewygodnych pytań. Słuchała. I powoli, sam z siebie, zacząłem opowiadać.
Mówiłem jej o Hance. Jak się poznaliśmy w kolejce po węgiel. Jak tańczyła na zabawie w remizie i wszyscy mówili, że ma w sobie ogień. Jak urodziła naszą córkę, która wyjechała do Anglii i z rzadka dzwoni. Jak zachorowała i jak bardzo bałem się, że nie zdążę kupić bułek, zanim zemdleje w domu. Jak odchodziła. Powoli, cicho. Jakby nie chciała robić zamieszania. Ela słuchała, trzymała mnie za rękę, choć ja tego nie oczekiwałem. Potem ona opowiedziała o swoim mężu. Że był cichy, zamknięty, zaczytany. Że lubił stare piosenki i że umarł nagle, na spacerze z psem.
– Cisza po kimś, kto był, to najgłośniejsza rzecz, jaką można usłyszeć – powiedziała wtedy. I ja to dobrze rozumiałem.
Śmialiśmy się też. Pamiętam, jak Ela przyniosła książkę kucharską z lat siedemdziesiątych, z przepisem na sałatkę „francuską”, gdzie połowa składników to była mortadela i jajko na twardo.
– Tyle lat ludziom się wydawało, że to wykwintne danie – śmiała się. – A to przecież była sałatka z resztek.
Zrobiła ją potem w domu i przyniosła mi na posmakowanie. Zjadłem wszystko. Nawet się nie zorientowałem, że znowu wrócił mi apetyt. Przestałem liczyć dni od śmierci Hani. Przestałem myśleć o tym, co będę robił w tym pustym mieszkaniu i co zrobię z tą cholerną lodówką. Bo kiedy była Ela, to nie czułem się już sam. Namówiła mnie też na wizytę u lekarza, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w normie po tym wydarzeniu z lodówką i posłuchałem. Wizytę miałem dopiero za kilka dni.
Zrobiła mi niespodziankę
Kiedy lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku, ale żebym na siebie uważał i tak nie szalał następnym razem, poczułem jednocześnie radość i dziwny ścisk w żołądku. Ela przyszła po mnie i też bardzo się cieszyła. Nalegała, że będzie mi towarzyszyć w drodze do domu. Nie chciałem robić problemu, ale prawdę mówiąc, nie miałem siły, żeby się z tym kłócić. Podjechała samochodem pod przychodnię. Pomogła mi wsiąść, jakby to było coś naturalnego. Po drodze milczeliśmy. Oparłem głowę o szybę, patrzyłem na znajome ulice i myślałem, co teraz będzie dalej z tą moją codziennością. Wysiedliśmy pod blokiem. Pchnąłem drzwi na klatkę, Ela ruszyła przodem. Kiedy otworzyłem mieszkanie, coś od razu wydało mi się nie tak. Powietrze było inne. Nie pachniało stęchlizną i kurzem. Pachniało świeżo. I... nic nie buczało.
– No idź, zobacz – powiedziała Ela, kiwając głową w stronę kuchni.
Wszedłem i stanąłem jak wryty. Na miejscu starej, wysłużonej lodówki stała nowa. Biała, błyszcząca, większa niż poprzednia. Pomyślałem, że pomyliłem piętro.
– Ale... co to jest? – wydusiłem.
Ela weszła za mną i położyła dłoń na moim ramieniu.
– Sąsiedzi się złożyli. Ja tylko zapytałam, czy moglibyśmy coś razem zrobić. I zrobiliśmy. Taka mała niespodzianka. Uwinęliśmy się w tym czasie, jak się wybrałeś do lekarza – powiedziała z czułością, ale i z jakąś stanowczością w głosie.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Oparłem się o blat, spojrzałem na tę lodówkę, jakby to był jakiś dar z innego świata. Nigdy nie prosiłem nikogo o pomoc. Nawet nie pomyślałem, że ktoś może coś zrobić ot tak, dla mnie. Wieczorem usiedliśmy razem w moim pokoju. Zaparzyłem herbatę. Siedzieliśmy w ciszy. W pewnej chwili Ela spojrzała na mnie i powiedziała cicho:
– Nie mogę cię znowu zostawić samego.
Zamarłem. Nie byłem pewien, czy dobrze usłyszałem.
– Ela... dlaczego?
– Bo serce nie daje mi spokoju – odparła i w jej oczach zobaczyłem łzy. – Bo jak patrzę, jak siedzisz tu sam, to mnie ściska. Bo chcę ci zrobić herbatę rano. Bo mi się nie chce już wracać do siebie. Tyle razy wracałam, a tam... nie czekał nikt.
Nie odpowiedziałem od razu. Złapałem ją za dłoń. I zrozumiałem, że pierwszy raz od lat ktoś postanowił zostać przy mnie.
Najpierw było dziwnie
Na początku było dziwnie. Przez tyle lat byłem sam, że każdy dźwięk poza moim własnym oddechem wydawał mi się obcy. Ela przyniosła swoją poduszkę, szczoteczkę do zębów i kilka książek. W kuchni zaczęły się pojawiać inne smaki. Gotowała zupy, których nie jadłem od lat. Raz się pokłóciliśmy, bo podlewała kwiatka, którego zawsze ignorowałem i jakoś się trzymał.
– On jeszcze żyje, Henryk! – mówiła z powagą. – Jak nie podlejesz, to umrze.
Zacząłem sprzątać częściej, chociaż protestowałem, że nie trzeba. W radiu leciały piosenki z dawnych lat, przy śniadaniu Ela narzekała na moje oszczędnościowe zapędy.
– Jak można parzyć herbatę z jednej torebki trzy razy?
– Normalnie. To się nazywa rozsądek – odpowiadałem z udawanym oburzeniem.
Śmiała się i parzyła swoją zieloną. Codzienność przyszła niepostrzeżenie. Była ciepła i zwykła, ale dla mnie – całkiem nowa.
Henryk, 70 lat
Czytaj także:
- „Otworzyłem słoik z kiszonymi ogórkami i poczułem koszmarny odór. Po tym poznałem, że żona nie ma czystego sumienia”
- „Nie wierzyłam, kiedy wygrałam w konkursie samotne wakacje w Grecji. Tydzień na Santorini zmienił mnie nie do poznania”
- „Dla matki nigdy nie byłam nikim więcej niż śmieciem. Nienawidziła mnie z całego serca, bo nie urodziłam się chłopcem”