„Po śmierci żony czułem się samotny, a dla córki byłem tylko przykrym obowiązkiem. Nawet nie pytała, co u mnie słychać”
„Sobotni poranek. Dzień inny niż reszta. Dzień oczekiwania. Dzień wizyty. Agnieszka zawsze przyjeżdża w sobotę. Równo o dziesiątej. Z Bartkiem. Zawsze w biegu, z telefonem w dłoni, z buzią pełną spraw do załatwienia. Dzisiaj też będzie. Więc upiekłem szarlotkę. Taką, jaką lubiła Helena”.

- Redakcja
Cisza. To ona pierwsza wita mnie co rano. Jeszcze zanim na dobre otworzę oczy, zanim zadrży ramię, zanim zaskrzypi stary materac – cisza już jest. I trwa. Jakby nigdy nie wyszła. A przecież kiedyś ten dom miał dźwięki. Dźwięki Heleny – stuk jej filiżanki o spodek, jej nucenie przy gotowaniu, jej westchnienia, kiedy Bartek coś przeskrobał. Teraz tylko zegar cyka złośliwie, jakby przypominał, że każda minuta to nieodwracalna strata.
Wstaję. Zawsze o tej samej porze, jakby to coś zmieniało. W kuchni ten sam rytuał – czajnik, dwie torebki herbaty, choć od czterech lat i czterech miesięcy nikt już drugiej nie wypije. Z przyzwyczajenia. Albo z tęsknoty. Zjadam jajko na miękko, jak lubiłem z Heleną. Zawsze żartowała, że potrafię je ugotować co do sekundy. Teraz mi się nie udaje. Albo za rzadkie, albo na twardo. Może to przez wiek. Może przez samotność.
Przechodzę do dużego pokoju, gdzie stoi fotel. Mój fotel. Wypolerowane poręcze, lekko wytarta poduszka – to tu toczę rozmowy z nikim. W tle gra telewizor. Dla hałasu. Czasem coś mruknie, ktoś się pośmieje w jakimś serialu, ale ja nie patrzę. Patrzę na zdjęcia. Nasze. Moje. Ich. Przyćmione od kurzu. Chyba celowo ich nie przecieram. Przynajmniej nie widzę, jak bardzo się zestarzałem.
Sobotni poranek. Dzień inny niż reszta. Dzień oczekiwania. Dzień wizyty. Agnieszka zawsze przyjeżdża w sobotę. Równo o dziesiątej. Z Bartkiem. Zawsze w biegu, z telefonem w dłoni, z buzią pełną spraw do załatwienia. Dzisiaj też będzie. Więc upiekłem szarlotkę. Taką, jaką lubiła Helena. Z cynamonem. Położyłem biały obrus. Wlałem sok do szklanek. Przetarłem stół. I znów usiadłem. Patrzę na zegar. Dziewiąta pięćdziesiąt. Nie oczekuję cudów. Tylko jednego. Żeby choć raz powiedziała:
– A co u ciebie, tato?
Córka nawet nie zapyta, co u mnie
Słyszałem silnik jeszcze zanim zadzwonił dzwonek. Zawsze parkuje za blisko żywopłotu, co mnie drażni, ale nic nie mówię. Po co. Otworzyłem drzwi zanim zdążyła nacisnąć klamkę.
– Cześć, tato – powiedziała, zerkając gdzieś za mnie, jakby już się spieszyła.
– Cześć, dziadku – rzucił Bartek i od razu poszedł do salonu, nawet nie czekając, czy go zaproszę.
Agnieszka zdjęła płaszcz, odwiesiła go na haczyk, choć zawsze powtarzałem, że lepiej na wieszak, bo haczyk się wygina. Tym razem też nic nie powiedziałem. Uśmiechnąłem się tylko. W kuchni pachniało jeszcze ciepłą szarlotką. Postawiłem ją na stole, nalałem herbaty, podałem sztućce. Bartek już sięgnął po telefon, Agnieszka opowiadała o korkach, o tym, że Bartka czeka sprawdzian z biologii, a ona ma do dokończenia raport.
– Nie mam pojęcia, jak ja to wszystko ogarnę. Michał ciągle w delegacjach, a ja sama z tym wszystkim – mówiła, mieszając herbatę, choć cukru nie dodawała. Zawsze tak robi.
Słuchałem. Kiwałem głową. Zadawałem pytania. Dopytywałem o szkołę Bartka, o pracę Agnieszki, o teściową, która podobno znów złapała jakieś przeziębienie. Odpowiadała krótko. Bez zainteresowania moimi pytaniami. Jakby chciała mieć to za sobą.
– A ciasto dobre? – spytałem, próbując wprowadzić choć odrobinę ciepła.
– Bardzo dobre – odpowiedziała, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.
Zegar tykał coraz głośniej. W końcu Agnieszka spojrzała na zegarek i westchnęła.
– Musimy się już zbierać. Mamy jeszcze zakupy i Bartek musi coś przygotować do szkoły.
– Zostańcie jeszcze chwilę – powiedziałem cicho, może zbyt cicho.
– Tato, przecież wiesz, że musimy lecieć – odparła, wkładając telefon do torebki.
– To tylko godzina... – powiedziałem, nie wiedząc, co innego mogę jeszcze dodać.
– Tyle zawsze było. I to wystarczy, prawda?
Nie odpowiedziałem. Odprowadziłem ich do drzwi. Pomachałem Bartkowi, choć nawet nie spojrzał. Agnieszka rzuciła szybkie „pa” i zniknęła za furtką. Silnik odpalił, a ja stałem jeszcze przez chwilę w progu. Potem wróciłem do kuchni. Na stole zostało jedno jajko, kromka chleba, zimna herbata. I szarlotka – prawie nietknięta. Usiadłem w fotelu. Telewizor już grał, ale nie słyszałem, co tam mówią. Patrzyłem na stół. Może przesadzam. Może jestem zrzędą. Może na nic więcej nie zasłużyłem. Ale czy naprawdę tak trudno zapytać, co u mnie słychać?
Miałem w sobie jakiś niepokój
Czekałem do wieczora. Nie chciałem przeszkadzać, nie chciałem wyjść na natręta. Wiedziałem, że Agnieszka ma dużo na głowie, że pewnie zapędziła już Bartka spać, albo szykuje coś do pracy. Ale miałem w sobie niepokój. Coś nie dawało mi spokoju. Jakby brakowało mi powietrza. Nie wiedziałem, co chcę powiedzieć, a jednak czułem, że muszę usłyszeć jej głos. Usłyszeć, że jestem dla niej kimś więcej niż tylko obowiązkiem co drugi weekend. Zadzwoniłem. Dwa sygnały. Trzy. Już miałem się rozłączyć, kiedy odebrała.
– Tato? Coś się stało?
Jej głos był szybki, spięty. W tle słyszałem stukot klawiatury, może szum telewizora. Nie wiem.
– Nie, nic się nie stało. Chciałem pogadać.
– Teraz? – westchnęła. – Mam ciężki dzień, możemy później?
– Tylko chwilkę – powiedziałem. – Pomyślałem, że może chciałabyś wiedzieć, jak się czuję.
Zamilkła. Na chwilę zrobiło się całkiem cicho. Myślałem, że się rozłączyła.
– Tato, ja cię przecież odwiedzam. Robię, co mogę – odezwała się w końcu, ale jej głos był już inny. Szorstki. Jakby zamknęła się przede mną drzwiami, które dopiero co uchyliła.
– Wiem – odpowiedziałem. – Nie chodzi o odwiedziny.
Nie odpowiedziała. Przez moment słyszałem tylko jej oddech, po czym połączenie się urwało. Nie wiem, czy się rozłączyła, czy to telefon się zawiesił. Ale już nie oddzwoniła. Zostałem sam, z telefonem w dłoni. Nie płakałem. W moim wieku nie wypada. I wstydziłbym się. Ale czułem ciężar w piersi. Jakby ktoś przyłożył mi kamień do serca i kazał z nim chodzić przez cały wieczór.
Usiadłem w kuchni. Spojrzałem na zdjęcie Heleny stojące w kącie, przy starej serwetce, którą kiedyś wyszyła. Ona by wiedziała, co powiedzieć Agnieszce. Ona potrafiła rozmawiać. Czy to ja coś zawaliłem? Może za mało ją przytulałem, kiedy była mała. Może nie słuchałem, kiedy opowiadała o swoich koleżankach. Może nie zauważyłem, kiedy przestała do mnie mówić. Czy ona zawsze była taka chłodna? Czy po prostu nauczyła się, że można mnie ominąć, że można mnie nie widzieć?
Nie chciałem już dłużej czekać
Zgasiłem światło wcześniej niż zwykle. Nie miałem ochoty już niczego słuchać. Ani telewizora, ani własnych myśli. Ale i tak usiadłem w fotelu. Zrobiłem to z przyzwyczajenia, jak każdego wieczoru. Tyle że tym razem nie udawałem, że kogoś słucham. Tym razem mówiłem sam. Spojrzałem na Helenę.
– Pamiętasz, jak mówiłaś, że Agnieszka ma dobre serce? Może ma. Ale dla mnie już go nie starcza.
Wpatrywałem się w jej oczy na zdjęciu, jakby mogła mi odpowiedzieć. Zawsze była tą, która wiedziała, co i jak powiedzieć. Ja nie umiałem. Nigdy się tego nie nauczyłem.
– Nie chciałem jej obciążać. Ale chyba nawet nie zauważyła, że już nie pytam, jak minął jej dzień.
Westchnąłem. Przez chwilę wydawało mi się, że słyszę głos Heleny. Takie złudzenie, jakby powiedziała „napisz jej”. Wstałem i podszedłem do biurka. Kartka. Długopis. Długo myślałem, co napisać, ale nie chciałem niczego tłumaczyć. Tylko jedno zdanie: „Czy mogłabyś kiedyś zapytać: co u ciebie, tato?” Złożyłem kartkę i włożyłem do koperty. Bez patosu. Bez żalu. Po prostu nie chciałem już czekać.
Nie wiedziałem, co powiedzieć
Nie spodziewałem się nikogo tego dnia. We wtorek zawsze mam rosół z wczoraj i kromkę chleba. Zupa była już na talerzu, kiedy zadzwonił dzwonek. Drgnąłem. Myślałem, że to pomyłka. Nikt mnie nie odwiedza bez uprzedzenia. Otworzyłem drzwi. Na progu stała Agnieszka z Bartkiem.
– Tato... możemy wejść?
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Tylko kiwnąłem głową i cofnąłem się o krok. Wpuściłem ich do mieszkania, które jeszcze pachniało czosnkiem i pietruszką. Nie było ciasta. Nie było herbaty. Nie było białego obrusu. Wstydziłem się tego trochę. Usiadła przy stole. Bartek stanął przy oknie, potem usiadł obok niej.
– Tato, nie wiem, jak to się stało – zaczęła, patrząc na stół. – Ale masz rację. Nie pytam.
Milczałem. Nie dlatego, że byłem zły. Po prostu nie wiedziałem, co mam powiedzieć.
– Nie chciałem ci robić wyrzutów – powiedziałem cicho. – Tylko jakoś... już nawet nie próbuję się dzielić tym, co u mnie.
– Ale ja czuję to całą sobą – odpowiedziała. – I chyba nie potrafię już dłużej udawać, że wszystko jest dobrze.
Bartek zapytał nagle:
– Dziadku, a masz jeszcze te stare resoraki? Co kiedyś miałem się nimi nie bawić, bo były tylko do dekoracji?
Uśmiechnąłem się. Pierwszy raz od dawna tak szczerze.
– Mam. Są w szufladzie w przedpokoju. Idź, zobacz.
Wstał i wybiegł z kuchni. My zostaliśmy w milczeniu.
– Dziękuję, że przyszliście – powiedziałem.
– Dziękuję, że napisałeś.
Czuję, że jestem dla kogoś
Nie wiem, czy coś się zmieniło raz na zawsze. Nie oczekuję rewolucji. Ale od tamtego dnia jest inaczej. Agnieszka dzwoni co kilka dni. Czasem zapyta, czy coś ugotowałem, czy spałem dobrze, czy czegoś nie potrzebuję. Nie zawsze ma czas na długą rozmowę, ale już nie słyszę w jej głosie tego pośpiechu. Czasem przyjeżdża nie w sobotę, tylko we wtorek, po pracy. Bez ciasta, bez planu. Po prostu, żeby wpaść. Nie spędzamy razem godzin. Czasem pół, czasem mniej. Ale siedzi ze mną w kuchni. Patrzy, a nie tylko zerka. Mówi mniej, ale pyta częściej.
– A co u ciebie, tato?
To pytanie pierwszy raz zadała tydzień po liście. Powiedziała je trochę niepewnie, trochę cicho, ale ja usłyszałem. Odpowiedziałem. Mówiłem o tym, że byłem u lekarza, że sąsiad z naprzeciwka zachorował, że śniła mi się Helena. Słuchała. Nawet się nie rozglądała po mieszkaniu, nie sprawdzała telefonu. Nie wiem, jak długo to potrwa. Może kiedyś znów wróci pośpiech, obowiązki, sprawy ważniejsze. Ale teraz – teraz czuję, że jeszcze jestem dla kogoś. Nie tylko jako przystanek między jednym planem a drugim. Nie tylko jako sobotni obowiązek. Wystarczy jedno zdanie. Czasem tylko jedno. I wtedy czuję, że wciąż jestem częścią czyjegoś świata.
Zdzisław, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jestem słodszy niż jesienne pumpkin spice latte, więc kobiety się do mnie kleją. Mam żonę, kochankę i chrapkę na więcej”
- „Na dyniowej farmie odkryłyśmy swoje sekrety. Gdy w siostrze kiełkowała pesteczka, jej narzeczony uprawiał mój ogródek”
- „Synowa miała sporo brudu za uszami, więc nie puściłam jej tego płazem. Moja w tym głowa, by syn nie marnował z nią życia”