Reklama

Nie planowaliśmy luksusów. Marzyliśmy tylko o remoncie – zwykłym, porządnym, na który odkładaliśmy miesiącami. Marta mówiła, że nowe kafelki w łazience „odmienią naszą codzienność”, a ja – jak to ja – liczyłem, przeliczałem, zapisywałem każdą złotówkę w zeszycie. Prosty system, ale działał. Mieliśmy wspólny cel i wspólne konto.

Byłem spokojny. Może nawet naiwnie spokojny. Życie toczyło się w rytmie pracy, obiadu i wieczornego czytania dzieciom. Marta zapewniała, że święta „ogarnie” sama, żebym mógł wreszcie odpocząć. I wtedy jeszcze wierzyłem, że robi to z troski. Z miłości.

– Serio, nic nie muszę? – zapytałem kiedyś, patrząc, jak owija prezenty.

– W tym roku ty tylko siadasz do stołu i się uśmiechasz – odpowiedziała z czułością.

Nie miałem pojęcia, ile to wszystko będzie kosztować. I że po świętach, zamiast nowego początku, przyjdzie początek końca.

Na koncie prawie nic nie było

Pierwszego dnia po świętach obudziłem się wcześniej niż zwykle. Dom był jeszcze cichy, dzieci spały, Marta krzątała się w kuchni. Zaparzyłem sobie kawę, usiadłem do komputera i bez większego celu zalogowałem się na konto. Ot, rutyna. Klik, klik.

Zanim mózg zdążył przetworzyć to, co widzę, serce już waliło jak młot. Kwota: 237,50 zł. Zniknęło kilka tysięcy. Nasze oszczędności.

– Marta… – powiedziałem, czując, jak coś ściska mi gardło. – Możesz tu na chwilę?

Podeszła, otarła ręce o fartuch i spojrzała na ekran.

– Coś się pomyliło – rzuciła, marszcząc brwi. – Może bank ma jakąś awarię?

Marta, gdzie są pieniądze z konta?

Zamilkła. Nie spojrzała mi w oczy. Wzięła głęboki oddech, ale zamiast odpowiedzi, tylko wzruszyła ramionami.

– Przecież nie kupiłam nic dużego… – dodała cicho. – No... święta. Prezenty. Trochę dekoracji. Catering. Ale bez przesady, Adam...

Patrzyłem na nią i czułem, jak zalewa mnie coś między złością a niedowierzaniem. To nie była zwykła niefrasobliwość. To była tajemnica, którą nosiła od tygodni. Wyszedłem na balkon, bo bałem się, że krzyknę. Stałem tam długo, z zimnym powietrzem na twarzy i jednym pytaniem w głowie: jak mogła to przede mną ukryć?

Żona nie miała wyrzutów sumienia

Cały dzień chodziłem jak w amoku. Na spotkaniu w pracy nawet nie słuchałem, co mówi szef. W głowie miałem tylko jedno: Marta. I to cholerne konto. Jak mogła? Dlaczego nie powiedziała? Przecież zawsze byliśmy drużyną. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Wieczorem, gdy dzieci poszły spać, usiadłem naprzeciwko niej. Milczała. Trzymała kubek herbaty, który już dawno wystygł.

– Marta, powiedz mi prawdę – zacząłem spokojnie, choć we mnie wszystko buzowało. – Za ile był ten catering?

Wzruszyła ramionami.

– Cztery tysiące... może trochę więcej. Ale to nie tylko to. Dekoracje, prezenty, wynajęcie fotografa. Chciałam, żeby było idealnie, Adam. Żeby twoja mama nie kręciła nosem. Żeby Aneta nie patrzyła na mnie jak na idiotkę w tanim sweterku z dyskontu.

– Za jaką cenę, Marta?! – podniosłem głos. – Wydałaś nasze oszczędności. Wszystko. Bez słowa. Jakby to były twoje pieniądze. Jakbyśmy nie planowali tego remontu razem.

Zacisnęła powieki. Łzy popłynęły jej po policzkach.

– Przepraszam. Ja... po prostu chciałam, żeby było pięknie. Żeby chociaż raz ktoś mnie docenił.

Nie potrafiłem tego zrozumieć. Nie umiałem się wzruszyć. Nie w tym momencie.

Wziąłem kurtkę i wyszedłem. Nie wiedziałem, gdzie idę. Byle dalej od tej rozmowy. Byle wyrzucić z głowy obraz Marty – tej Marty, której nie znałem.

Musiałem się poradzić

Zadzwoniłem do mojej siostry Anety następnego dnia. Bez owijania – po prostu powiedziałem, że potrzebuję pogadać. Wpadła wieczorem z chipsami i winem, jakby to był babiniec, a nie rozpadające się małżeństwo jej brata.

– No, dawaj – usiadła na kanapie. – Co przeskrobała twoja święta żonka?

Opowiedziałem wszystko. Od cateringu po pustkę na koncie. Siedziała cicho, nie przerywała. Gdy skończyłem, westchnęła.

– Adam... Przecież Marta od zawsze była taka. Wszystko na pokaz. Pamiętasz, jak na komunii Leny miała sukienkę za siedem stów ? To nie było dla Leny. To było dla zdjęć na media społecznościowe. Ty tego nie widziałeś?

Zamilkłem. Może nie chciałem widzieć.

Następnego dnia po pracy poszedłem do Sławka. Zawsze był moim głosem rozsądku. Siedzieliśmy w jego kuchni, przy starym stole.

– Pytanie, Adam, to nie „dlaczego”. Tylko „co teraz”? – powiedział spokojnie. – Bo jeśli uważasz, że to była głupia decyzja, to może da się to posklejać. Ale jeśli to coś więcej... jeśli ona żyje w jakiejś swojej bajce, a ty w innej, to trzeba z tego wyciągnąć wnioski.

– A jak się zorientować, co jest czym?

– Po tym, co zrobi dalej. Czy zrozumie. Czy żałuje. I czy będzie chciała to naprawić.

Kiwnąłem głową. Wiedziałem, że ma rację. I bałem się odpowiedzi.

Żona mnie zawiodła

Usiedliśmy przy kuchennym stole, jak wtedy, gdy planowaliśmy budżet, wakacje, życie. Tylko że teraz Marta nie miała w rękach notatnika, tylko zgniecioną chusteczkę. Było cicho. Tylko zegar tykał i ten stary lodówko-zamrażalnik mruczał, jakby nas podsłuchiwał.

– Chcę ci powiedzieć wszystko – zaczęła, patrząc w blat. – Tylko... nie przerywaj, dobrze?

Kiwnąłem głową. Nie ufałem swojemu głosowi.

– To się zaczęło wcześniej. W listopadzie. Kiedy zobaczyłam, jak twoja siostra wrzuca na Instagram, że „święta to klimat, nie kasa”, a potem zapisała dzieci do prywatnego teatrzyku, zamówiła dekoratorkę i chwaliła się pierogami z truflami. Wtedy coś we mnie pękło. Pomyślałam, że ja też tak chcę. Chciałam, żeby nasz dom wyglądał jak z katalogu, żeby wszyscy byli pod wrażeniem. Żebyś ty był dumny. Żebyś spojrzał na mnie jak wtedy, gdy pierwszy raz zrobiłam ci lasagne.

Westchnęła. Wytarła nos.

– Catering zamówiłam pod koniec listopada. Potem dekoracje. Widziałam, że pieniądze znikają, ale wszystko się rozjechało. Myślałam, że dam radę to jakoś zakryć. Może coś zwrócę. Może się uda.

Spojrzała na mnie. Wreszcie.

– Nie zrobiłam tego z chciwości. Ja po prostu... chciałam, żebyś nie musiał się wstydzić swojej rodziny. Żebyś mógł powiedzieć: „To moja żona. I mamy wszystko ogarnięte”.

Zacisnąłem dłonie.

– Zawiodłaś mnie. I nawet nie wiem, czy bardziej przez to, że wydałaś pieniądze... czy przez to, że przez cały ten czas patrzyłem ci w oczy i nie widziałem prawdy.

Nie wiem, co teraz będzie

Nie wróciłem do naszej sypialni. Wziąłem poduszkę i koc, rozłożyłem się na kanapie w salonie. Marta nic nie mówiła. Tylko dzieci patrzyły pytająco. Lena zapytała szeptem, czy się pokłóciliśmy. Odpowiedziałem, że „tata chrapie i mama go wygoniła”. Uśmiechnęła się. Boli, kiedy trzeba kłamać dziecku.

Marta próbowała. Odkładała naczynia za mnie, przynosiła herbatę, rano prasowała mi koszule, czego nie robiła od lat. Ale nie o herbatę tu chodziło. Ja chciałem zaufania. A to nie wracało tak łatwo.

– Zacznijmy od nowa. Proszę – powiedziała cicho któregoś wieczoru. – Zrobimy plan oszczędzania. Znajdę dodatkową pracę. Odpracuję to. Naprawdę się staram, Adam.

Patrzyłem na nią długo. Jej oczy były czerwone, zmęczone. Może mówiła prawdę. Może naprawdę żałowała. Ale we mnie coś pękło. Coś, czego nie da się już łatwo skleić.

Nie wiem, czy potrafię ci zaufać – odpowiedziałem. – Bo to nie są tylko pieniądze. To było kłamstwo, Marta. Długie, celowe, z premedytacją. I z uśmiechem na twarzy.

Zamilkła. Odsunęła się. Widziałem, że walczy z łzami. Położyłem się potem na kanapie i patrzyłem w sufit. Lena i Tomek bawili się w pokoju obok. Ich śmiech był tak beztroski, że aż rozdzierał serce. Czy warto walczyć? Czy to tylko zraniona duma, czy może znak, że coś w nas już dawno się skończyło? Nie miałem odpowiedzi. Jeszcze nie.

Adam, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama