„Po urlopie z dziećmi jestem bardziej zmęczona niż przed. To był obóz przetrwania, a nie błogi relaks nad jeziorem”
„Planowałam te wakacje od miesięcy. Uśmiechnęłam się. Raj. Tak, właśnie tego potrzebowałam. Ucieczki od wszystkiego. Ucieczki od tej wiecznej gonitwy, od szarej codzienności. Nie wiedziałam jeszcze, że jedyne, od czego naprawdę uda mi się uciec, to moje własne złudzenia”.

- Redakcja
Czasem zastanawiam się, jakim cudem jeszcze nie oszalałam. Każdy dzień wygląda tak samo – pobudka o szóstej, szybkie ogarnięcie siebie, potem dzieci: „Mamaaaa, nie mam skarpetek!”, „Gdzie jest mój zeszyt do matmy?”, „Nie chcę tej kanapki, przecież mówiłem!”. W pracy próbuję być kompetentną, miłą Magdą – tą, która wie, jak wszystko ogarnąć. A potem znowu biegiem do domu, zakupy, obiad, lekcje, pranie, kąpiel, bajka na dobranoc. I tak w kółko. Jak chomik na karuzeli. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zrobiłam coś tylko dla siebie.
Właśnie dlatego planowałam te wakacje od miesięcy. Miało być jezioro, śmiech dzieci, wieczory przy ognisku, poranki z kawą na pomoście. Miałam zamiar wyłączyć się ze świata, wyciszyć, złapać kilka pięknych kadrów – żeby udowodnić sobie (i światu), że potrafię być szczęśliwa. W końcu zasługuję na odpoczynek, prawda?
– Zazdroszczę ci! Jezioro, dzieciaki, mąż, cisza – raj! – powiedziała Asia z pracy, zerkając mi przez ramię na zdjęcie domku, który wynajęliśmy.
Uśmiechnęłam się. Raj. Tak, właśnie tego potrzebowałam. Ucieczki od wszystkiego. Ucieczki od tej wiecznej gonitwy. Nie wiedziałam jeszcze, że jedyne, od czego naprawdę uda mi się uciec, to moje własne złudzenia.
To był dopiero początek
Pierwszy dzień nad jeziorem. Zajechaliśmy późnym popołudniem, dzieci już w aucie zaczęły się kłócić. Ledwo wyciągnęłam torby z bagażnika, a młodszy wrzasnął:
– Mamo, Franek mi zabrał tablet!
– Bo kłamał, że już skończył grać! – odpyskował starszy.
Zanim zdążyłam zaprotestować, najmłodsza zaczęła płakać, bo usiadła na mrówkę. Mąż zniknął w domku bez słowa. Myślałam, że pomoże się rozpakować albo chociaż sprawdzi, czy dzieci są całe. Ale nie. Usiadł na tarasie z telefonem w dłoni. Przez chwilę patrzyłam na niego z nadzieją, ale nawet nie podniósł wzroku.
Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam rozładować atmosferę. Zaczęłam rozdzielać pokoje, rozpakowywać walizki, rozkładać materace. Gdy wyszłam na zewnątrz, starszy syn biegał w kółko.
– Co robisz?
– Szukam klapka! Zgubił się gdzieś na trawie!
Oczywiście. Klapki były nowe, kupione specjalnie na ten wyjazd. Spojrzałam na trawnik, gdzie panowała taka dzicz, że mogłam tam równie dobrze znaleźć jeża. Westchnęłam. Odwróciłam się do męża.
– Mógłbyś chociaż na chwilę odłożyć ten telefon?
– Przecież tylko sprawdzam pogodę – rzucił chłodno, nawet na mnie nie spojrzał.
Pogoda. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, skoro wszystko inne już zaczęło się sypać. Dzieci darły się o ekran, nogi miałam brudne od błota, w rękach ciężkie walizki. Zamiast spokojnego wieczoru przy ognisku było tylko bieganie, szukanie, uciszanie.
Starałam się zachować spokój. Próbowałam wmówić sobie, że to tylko zmęczenie po podróży, że jutro będzie lepiej. Ale coś było nie tak. W tej ciszy między mną a nim, w tych ucieczkach dzieci w ekran, w tym, że nikt nie spytał, jak się czuję. Usiadłam na skraju tarasu i patrzyłam na jezioro, które wydawało się obojętne. Chciałam tylko chwili spokoju, kilku wspólnych minut śmiechu. Nie wiedziałam, że będzie o nie aż tak trudno.
Czułam się osamotniona
Nie spałam prawie wcale. Zosia budziła się co godzinę z płaczem, rozdrapywała bąble po komarach i wierciła się bez końca. Smarowałam ją żelem chłodzącym, podawałam syrop, głaskałam, przytulałam. Próbowałam wszystkiego, co miałam w apteczce i głowie. Nic nie działało. Słyszałam, jak mąż przewraca się z boku na bok w drugim pokoju, ale nie przyszedł ani razu. Nawet nie zapytał, czy jakoś pomóc.
Nad ranem po prostu wstałam. Gdy w końcu zasnęła, było już jasno. Wzięłam telefon i zaczęłam robić zdjęcia – domek, las odbity w tafli jeziora, filiżanka kawy na tle zieleni. Kadry, które wyglądały na odpoczynek. Kiedy patrzyłam na nie przez ekran, chciałam wierzyć, że to coś znaczy. Że da się udawać, że jest dobrze. Że jak wrzucę je do internetu, ktoś powie: „Ale ci zazdroszczę, cudownie to wygląda”. A ja przytaknę. I tylko ja będę wiedziała, że to ściema.
Śniadanie próbowałam zrobić w milczeniu. Mąż zszedł z góry w szortach, nawet nie spojrzał na mnie, tylko od razu sięgnął po telefon.
– Może byś się nimi zajął chociaż chwilę? – rzuciłam, gdy próbowałam opanować Zosię i rozlałam herbatę.
– Przesadzasz, przecież jesteśmy na wakacjach – powiedział bez cienia emocji.
– Na wakacjach? To ja tu wszystko ogarniam, a ty tylko siedzisz i patrzysz w ekran!
– Bo co mam robić, skoro i tak wszystko robisz po swojemu?
Wstałam od stołu. Ręce mi drżały, nie wiedziałam, czy bardziej ze złości, czy z bezsilności. Chciałam krzyknąć, że nie dam już rady. Że te wakacje to mój jedyny urlop od całego roku ciągłego biegu. Ale nie powiedziałam nic. Zabrałam filiżankę i wyszłam na zewnątrz.
Siedziałam na schodkach, patrzyłam na ten sam widok co wcześniej. I czułam, że robi mi się ciasno w klatce piersiowej. Nie chodziło tylko o brak snu. Chodziło o to, że czułam się w tym wszystkim całkowicie sama.
Za rok będzie inaczej
Kolejne dni zaczęły zlewać się w jedną, rozciągniętą godzinę zmęczenia. Rano kłótnie o tablet, w południe jęki, że „tu jest nudno”, wieczorem narzekania, że nie ma internetu. Starałam się coś organizować – zabawy nad wodą, wycieczkę do lasu, ognisko. Dzieci chciały tylko wrócić do domu. Mąż ciągle coś przeglądał na telefonie, a kiedy proponowałam wspólne wyjście, rzucał:
– Idź z nimi, ja zostanę, muszę coś ogarnąć.
Nie dopytywałam już o co mu chodzi. Przestałam też proponować. Wolałam iść sama, niż po raz kolejny usłyszeć, że jemu się nie chce. A może po prostu przestało mu się chcieć być z nami?
Wieczorem usiadłam na łóżku z telefonem i zaczęłam pisać do Asi.
– Za rok jadę sama. Choćby na trzy dni. Hotel, książka i cisza.
Odpowiedziała szybko.
– Zazdroszczę odwagi, Magda. Rób to!
Zapatrzyłam się w jej wiadomość. Odwagi? Wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że to nie jest kaprys, tylko ratunek. Że jeśli nie zrobię tego dla siebie, to nikt tego nie zrobi. Przez chwilę nawet się uśmiechnęłam. Bo sama ta myśl – że mogłabym pojechać gdzieś bez nich, że nikt nie będzie na mnie krzyczał, że będę tylko ja, książka i cichy pokój – dała mi ulgę.
Usłyszałam śmiech dzieci z drugiego pokoju. Pomyślałam, że może nie wszystko stracone. Ale wiedziałam, że za rok nie będę czekać, aż ktoś da mi pozwolenie. Sama sobie je dam.
Musiałam zadbać o siebie
Wracaliśmy w ciszy. Dzieci zasnęły niemal od razu. Mąż prowadził w skupieniu. Próbowałam złapać jego spojrzenie w lusterku, ale bez powodzenia.
Patrzyłam przez okno, mijając drzewa i pola, i przypominałam sobie, jak to miało wyglądać. Śniadania na trawie, wieczorne rozmowy, czułość. Wyszło zupełnie inaczej. Nie było z kim rozmawiać, nie było komu się przytulić.
I wtedy coś we mnie pękło. Nie z rozpaczy. Podjęłam decyzję. Zrozumiałam, że jeśli ja o siebie nie zadbam, nikt inny nie zrobi tego za mnie. Nie chodziło o luksus. Chodziło o prawo do ciszy, do bycia ważną dla samej siebie.
„Za rok będzie inaczej” – pomyślałam. „Nie jestem egoistką. Po prostu też zasługuję na odpoczynek”.
Miałam marzenie
– I jak tam wakacje? – zapytała Asia, gdy weszłam rano do biura.
– W przyszłym roku pojadę sama. I to będzie prawdziwy odpoczynek – odpowiedziałam, odpalając komputer.
Nie rozwijałam. Nie chciałam opowiadać o walce o tablet, o klapkach w krzakach, o mężu, którego nie było, choć siedział obok. Nikt tego nie chciałby słuchać. Ludzie wolą historie z filtrem – i taki właśnie obraz wrzuciłam do sieci. Ale we mnie została prawda.
Późnym wieczorem leżałam w łóżku, przewijając oferty hoteli. Znalazłam taki, który miał wszystko: duże łóżko, balkon z widokiem na wodę, bibliotekę i śniadania do pokoju. Dodałam go do ulubionych.
W myślach widziałam siebie siedzącą w lobby z książką w ręku i kieliszkiem wina obok. Nikt mnie nie woła, nikt niczego nie chce. Jest cicho. I spokojnie.
Marzenie? Nie. Plan.
Magdalena, 35 lat
Czytaj także:
- „Mam gdzieś, że rozbiłam rodzinę kochanka. Ludzie gadają, ale faceta trzeba pilnować”
- „Ukochany wystawił mnie do wiatru i na wakacje w Chorwacji zabrał kumpli. Wiedziałam, że to bajka grubymi nićmi szyta”
- „To miały być wspaniałe wakacje w Dubrowniku. Przez jedną osobę czułem się jak w niebie i w piekle jednocześnie”