Reklama

Urlop w Chorwacji miał przypieczętować nasz związek. Miał być ostatnim luźnym wyjazdem, zanim weźmiemy ślub, zaciągniemy kredyt hipoteczny i dorobimy się gromadki dzieci, o których tak bardzo marzyłam. Taki właśnie był plan, ale jak to często w życiu bywa, nie wypalił. Z perspektywy czasu uważam, że bardzo dobrze się stało i że w porę przejrzałam na oczy.

Reklama

Z Markiem byłam pięć lat i wszyscy mówili, że jesteśmy niczym stare dobre małżeństwo. Początki wspólnego mieszkania do łatwych nie należały. W pewnym momencie myślałam, że nic z tego nie będzie i się rozstaniemy. Udało się jednak przezwyciężyć kryzys. Marek mi się oświadczył, a ja oczywiście powiedziałam „tak”.

Byłam pełna nadziei na lepsze jutro – dziś wiem, że usiłowałam za wszelką cenę ignorować czerwone flagi. Liczyłam na to, że pewne sprawy same się jakoś magicznie poukładają, ale to tak nie działa. W każdym razie postanowiliśmy uczcić zaręczyny wyjazdem do Chorwacji. Po powrocie mieliśmy ustalić datę ślubu i powiadomić o naszych zamiarach rodzinę i przyjaciół. Stało się inaczej, ale wcale tego nie żałuję.

Zobaczyłam go w prawdziwym świetle

Nie chcieliśmy jechać z biurem podróży, tylko na własną rękę. Zajęłam się organizacją wszystkiego. Znalazłam niedrogie bilety lotnicze i bardzo fajny hotel oraz wyszukałam atrakcje, którym warto poświęcić czas podczas pobytu w Splicie. Nie ukrywam, że trochę zirytowało mnie to, że Marek w ogóle nie zaangażował się w przygotowania – chciał po prostu przyjść na gotowe. Taka sytuacja miała miejsce nie po raz pierwszy.

No nic, zacisnęłam zęby, bo stwierdziłam, że nie ma po co się kłócić przed wylotem. Po dotarciu na miejsce i zameldowaniu się w hotelu chcieliśmy się nieco odświeżyć, przebrać i ruszyć na miasto. No i wtedy się zaczęło.

Nie widziałaś moich skarpetek? Wiesz, tych czarnych? – zapytał, przeglądając zawartość walizki.

– Nie – odparłam.

– Myślałem, że je spakowałaś – powiedział Marek z wyrzutem.

– Nie rozumiem, dlaczego miałabym pakować twoje rzeczy? – odparłam zaskoczona.

Burknął coś pod nosem, a następnie przerzucił zawartość swojej torby, a potem mojej walizki. Dostrzegłam te nieszczęsne skarpetki spokojnie spoczywające na jego koszulkach.

– Proszę bardzo, sam je tu położyłeś – wskazałam.

– Nic nie zaszkodzi, jeśli na przyszłość będziesz pamiętała o tym, co dla mnie ważne – wytknął mi.

No właśnie, oto cały Marek. On w roli głównej, zawsze i wszędzie, bez względu na okoliczności. To zawsze ja miałam mieć wszystko na uwadze i dbać o to, aby on miał pod ręką to, czego potrzebuje. Pytania typu „gdzie położyłaś kluczyki do samochodu?” czy „nie wiesz, gdzie jest mój telefon?” były na porządku dziennym. Wielokrotnie starałam się porozmawiać z nim na ten temat, ale tak sprytnie odwracał kota ogonem, że się po prostu gubiłam. Jak trzeba było czymś się zająć, to umywał od tego ręce.

Nie mam głowy do tak przyziemnych rzeczy jak opłacanie rachunków, ale za to ty jesteś w tym najlepsza – słyszałam takie i podobne stwierdzenia mnóstwo razy. Czy to komplement czy przygana?

Jeżeli coś się nie układało, nie znajdowało albo nie działało, to rzecz jasna cała odpowiedzialność spadała na mnie, bo przecież on się tym nie zajmował.

Zupełnie się ze mną nie liczył

Pobyt w Chorwacji nie do końca upływał tak, jak sobie to wyobrażałam. Marek naciskał, abyśmy spędzali czas tylko wedle jego uznania. Ja chciałam iść na plażę, on wolał leżak przy hotelowym basenie. Proponowałam spacer, on preferował drzemkę. Miałam ochotę na specjały lokalnej kuchni, on wybierał pizzę, bo „sprawdzona i nie dostaniemy rewolucji żołądkowych”.

Wbrew sobie nieustannie się podporządkowywałam, nie chcąc prowokować konfliktów. Ani razu nie zapytał, na co ja mam ochotę i czy dobrze się bawię. Obserwując go, jak rozłożony na leżaku popijał zimnego drinka, po raz pierwszy, odkąd się znamy, zaczęłam się zastanawiać, czy ja rzeczywiście pragnę z nim być. Jednakże miarka się w końcu przebrała.

To było bodajże czwartego dnia pobytu. Od rana mówiłam mu, jak bardzo zależy mi, abyśmy razem obejrzeli zachód słońca nad Adriatykiem.

Ależ oczywiście, z przyjemnością – przytakiwał.

Wieczorem, kiedy już szykowałam się do wyjścia, zapytał wielce zdumiony, gdzie się wybieram.

– Mieliśmy przecież pójść na plażę obejrzeć zachód słońca.

– No co ty, nie da rady, dziś jest ważny mecz – po tych słowach włączył swojego laptopa.

– Raptem teraz ci się to przypomniało? – pomimo że usiłowałam zachować spokój, miałam wrażenie, iż za chwilę wybuchnę.

– O co ci znowu chodzi? – wzruszył ramionami. – Słońce zachodzi wszędzie i co dzień tak samo.

Stanęło na tym, że został w hotelu, a ja sama poszłam na plażę. Przypomniało mi się, jak pół roku temu uparł się na telewizor. Wolałam odłożyć więcej pieniędzy, ale on cisnął niemiłosiernie. W rezultacie postawił na swoim. Co więcej, kupił zupełnie inny model, niż początkowo zamierzał – znacznie większy i dużo droższy, zerując w ten sposób stan naszych oszczędności. Nie poinformował mnie o tym i niewiele przejął się faktem, że wydał nasze wspólne pieniądze.

Zrozumiałam, czego chcę od życia

Obejrzałam sama i w ciszy zachód słońca nad morzem. Miałam dużo czasu, by przemyśleć wiele ważnych spraw. Do hotelu wróciłam z podjętą decyzją i całkowitym spokojem w sercu.

Nie wyjdę za ciebie – zakomunikowałam. – To koniec.

Zarezerwowałam wcześniejszy lot do Polski. Nie chciałam zostać dłużej z Markiem. Nie pojmował, dlaczego stało się tak, a nie inaczej – zresztą nawet się nie starał. Nieustannie mówił wyłącznie o sobie.

Tu nie chodziło wyłącznie o skarpetki czy o telewizor, ale o całokształt. Nasz związek funkcjonował pod jego dyktando. Ja byłam tą, która ma wszystko ogarniać, aby jemu było wygodnie. Moje potrzeby czy marzenia nie miały dla niego praktycznie żadnego znaczenia. Tak naprawdę to robił, co chciał, mając w poważaniu moją opinię. Dobrze wiem, jak wyglądałoby nasze małżeństwo.

Marek kompletnie nie rozumiał idei partnerstwa w związku. Nie wiem, dlaczego na siłę chciałam się wpasować tam, gdzie nie było moje miejsce. To nie tak, że go nie kocham. Na swój sposób go kochałam, ale chyba jednak nie jest to miłość romantyczna w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia.

Rodzina się na mnie obraziła, uznając zerwanie zaręczyn za skandal. No cóż, nie będę się wciskać w ramy ich standardów, ponieważ jest to droga donikąd. Po stokroć wolę być sama niż z kimś, dla kogo jestem niewidzialna.

Karolina, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama