„Po wygranej w loterii, żonie odbiła palma. Latała po sklepach, chodziła na zabiegi i przestała się ze mną liczyć”
„To był początek końca naszego małżeństwa. Beata sprzedała swoje nowiutkie auto, a pieniądze wpłaciła na konto, do którego nie miałem dostępu. Czułem się tym zraniony i upokorzony. Nie podobało mi się, że nagle zaczęła kupować sobie wszystko, co chciała, chodzić na jakieś zabiegi i wyjeżdżać do spa. Jej z kolei nie podobało się, że w ogóle śmiem to komentować. Z problemów małżeńskich zwierzałem się Szczepanowi”.
- Jacek, 45 lat
Beata nagle usiadła, jakby ktoś odłączył jej zasilanie. Ukryła twarz w dłoniach i powiedziała matowym głosem, że chce rozwodu. Jeszcze rok wcześniej wszystko było dobrze. Miałem pracę, która pozwalała mi utrzymać całą naszą trójkę na przyzwoitym poziomie, a Beata chyba mnie wtedy jeszcze kochała. No i miałem przyjaciela. Było z kim iść na piwo, ale i pogadać od serca, kiedy człowiek czuł, że zbliża się do ściany.
A potem Beata wzięła udział w tej cholernej loterii i wszystko zaczęło się sypać.
– Wygrałam samochód! Jacek! Wygrałam samochód! – krzyczała, a ja na początku myślałem, że to żart i tylko sprawdza moją reakcję.
Ale naprawdę wygrała. Wysłała SMS-a do radia, odebrała telefon i chwilę później była właścicielką nowego auta wartego sto sześćdziesiąt tysięcy złotych.
– Sprzedam ten samochód – oznajmiła, kiedy miała już kluczyki i dokumenty.
Byłem zdziwiony i rozczarowany, bo wóz mi się podobał i już widziałem siebie za jego kierownicą. Kiedy jednak zaprotestowałem, Beata zrobiła mi awanturę, że mam nie rozporządzać jej majątkiem, że to jej wygrana i może zrobić z nią, co zechce. Jak ostatni idiota wypaliłem, że o ile mi wiadomo, mamy wspólnotę majątkową, a wtedy żona spojrzała na mnie tak, jakbym co najmniej zabił jej rodziców i podpalił dom.
Nie mogłem nawet nic skomentować
To był początek końca naszego małżeństwa. Beata sprzedała swoje nowiutkie auto, a pieniądze wpłaciła na konto, do którego nie miałem dostępu. Czułem się tym zraniony i upokorzony. Nie podobało mi się, że nagle zaczęła kupować sobie wszystko, co chciała, chodzić na jakieś zabiegi i wyjeżdżać do spa. Jej z kolei nie podobało się, że w ogóle śmiem to komentować. Z problemów małżeńskich zwierzałem się Szczepanowi.
– Stary, nie wiem, co ci powiedzieć – rozkładał ręce, kiedy opowiadałem, że Beata znowu wyjechała, nawet nie informując mnie dokąd, za to zabierając w podróż dwie walizki ciuchów jeszcze z metkami. – Macie prawie dwudziestoletni staż małżeński. Może ona po prostu chce się trochę rozerwać? Daj jej swobodę, niech poszaleje, to w końcu jej pieniądze. Jak poużywa życia, to wróci do ciebie i będzie jak dawniej.
– No nie wiem… – zwątpiłem. – Mam wrażenie, że ona ma mnie już dosyć. Chce żyć po swojemu, no wiesz, robić te wszystkie rzeczy jak celebrytki.
– Daj jej się cieszyć życiem i nie ograniczaj jej, a zobaczysz, że wróci – poradził mi po raz ostatni Szczepan. – Muszę kończyć, zaraz gramy.
Co ona znowu ze sobą zrobiła?!
Szczepan grał w amatorskiej lidze siatkarskiej. Kiedyś jego drużyna odnosiła sukcesy, teraz grał raczej dla frajdy. Nieraz kibicowaliśmy mu na meczach: ja, Beata i nasz syn Marcin. Miałem nawet nadzieję, że młody zarazi się od wujka pasją do sportu, ale niestety – wolał spędzać czas najpierw z komputerem, potem z telefonem, a ostatnio ze swoją dziewczyną. Jeśli chodzi o sprawność fizyczną, to Beata nieraz ironizowała, że jest nieodrodnym synem swojego ojca, czyli – mówiąc jej słowami – leniwym kanapowcem.
Rozleniwił się jeszcze bardziej, kiedy matka zaczęła mu sypać kasą. Po maturze nie poszedł na studia ani do pracy. Beata kupowała mu, co chciał, w domu miał wikt i opierunek. Kto na jego miejscu by się spieszył z szukaniem zatrudnienia?
Czułem się coraz bardziej odrzucony w rodzinie. Żona i syn mnie ignorowali, przestałem mieć na cokolwiek w domu wpływ. Złośliwości Beaty, że moim hobby jest leżenie na kanapie, stawały się coraz bardziej przykre. Docinała mi, że jestem w „ciąży gastronomicznej”, a kiedy chodziłem po domu bez koszulki, z grymasem obrzydzenia kazała mi się ubrać.
Ona sama kwitła i piękniała z dnia na dzień. Przypisywałem to działaniu tych wszystkich zabiegów kosmetycznych, na które biegała. Schudła, cera jej się wygładziła, zniknęły nawet moje ulubione zmarszczki z kącików oczu.
– Coś zrobiłaś z twarzą? – zapytałem, rozciągając skórę na skroniach, żeby pokazać jej, o co mi chodzi.
– Botoks – mruknęła. – Nie twoja sprawa zresztą.
Nic już nie było moją sprawą. Beata stała się samowystarczalna. Zakupy przynosił facet z marketu internetowego, podwózki zapewniali jej taksówkarze, a kiedy chciała z kimś porozmawiać, miała całą masę przyjaciółek, które nagle pojawiły się w jej życiu. Mnie traktowała z niechęcią i wręcz odrazą.
Bardzo mnie to bolało, bo Beata wciąż była kobietą mojego życia. Chciałem, żeby mnie kochała, chciałem z nią być do końca życia. Tęskniłem za nią każdego dnia, a najbardziej wtedy, kiedy była tuż obok, zimna i traktująca moją obecność jak zło konieczne.
– Beata, musimy porozmawiać… – któregoś dnia nie wytrzymałem. – Nie żyjemy już razem, tylko obok siebie, jak współlokatorzy, a nie małżonkowie. Możesz powiedzieć, o co właściwie ci chodzi? Co ja takiego zrobiłem?
W odpowiedzi przewróciła oczami, jakbym był irytującym dzieckiem.
– O nic nie chodzi – warknęła. – Czegoś ci brakuje? Lodówka pełna, dom posprzątany. Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?
– Na pewno nie usług gastronomiczno-porządkowych! – podniosłem głos. – Chcę z tobą porozmawiać! Wiedzieć, co się z nami dzieje! Jak mamy żyć przez kolejnych dwadzieścia lat w ten sposób, jeśli…
– Co? – zapytała nagle. – Jakie dwadzieścia lat? Ja w ogóle nie chcę już z tobą być! Boże, to i tak za długo trwało…
Nagle usiadła ciężko, jakby ktoś odłączył jej zasilanie. Ukryła twarz w dłoniach, a kiedy podszedłem i dotknąłem jej ramienia, strząsnęła moją dłoń.
– Chcę rozwodu – powiedziała matowym głosem. – Od dawna chcę…
Byłem w szoku. Myślałem, że mamy przejściowe problemy, ale nie brałem pod uwagę rozstania! Chciałem ratować to małżeństwo, dogadywać się, ustępować, wczuwać w jej potrzeby!
A ona chciała odejść.
Pokłóciliśmy się. Rozpoczęła się litania wzajemnych żalów i pretensji. Nagle dowiedziałem się, że byłem dupkiem, bo nigdy nie pomagałem jej w domu i przy dziecku. Potem doszło oskarżenie, że nie dbam o siebie i się zapuściłem, że uważałem ją za swoją własność i nawet nie starałem się być dla niej atrakcyjny.
Ja miałem swoje pretensje, ale nagle dotarło do mnie, że to kompletnie bez sensu.
Patrzyłem na kobietę, która od lat była nieszczęśliwa w małżeństwie ze mną. Żyła jakby na automatycznym pilocie, bo nie miała siły, żeby odejść ani nic zmienić. Dopiero ta wygrana ją odmieniła.
– Wreszcie miałam coś dla siebie! – krzyczała. – Jakieś przyjemności! Jakiś czas! Przestałam wreszcie być kurą domową i znowu jestem kobietą. A ty chciałeś mi to zabrać! Dobrze wiem, że chciałeś ten samochód dla siebie! Nie spodobało ci się, że wzięłam pieniądze, a ty dalej jeździsz swoim starym fordem. Ukradłeś mi młodość, życie i chciałeś jeszcze mi ukraść moje pieniądze!
Ale co Marcin ma z tym wspólnego?
Dobra, tego było już za wiele. Bez sensu było tego słuchać, ona kompletnie bredziła. Wyszedłem z domu i już z samochodu zadzwoniłem do Szczepana. Miał właśnie iść na trening, ale zgodził się ze mną spotkać i mnie wesprzeć.
Szybko się rozluźniłem, Szczepan chyba też. W którymś momencie powiedział, że mu niedobrze, i wyszedł do łazienki, a telefon w kieszeni jego kurtki zaczął dzwonić tak głośno, że czułem się skrępowany spojrzeniami ludzi. Sięgnąłem więc, by go wyciszyć i…
„Spław go jak najszybciej! Jadę do Ciebie” – przeczytałem esemesa na zablokowanym ekranie.
Poniżej wyświetlił się następny:
„Podjęłam decyzję. Powiem mu o nas i o Marcinie. Dosyć tego życia w kłamstwie!”.
Nadawcą tych wiadomości była moja żona…
Kiedy Szczepan wrócił do stolika, zastał mnie wpatrzonego tępo w jego własny telefon. Zaklął i chwiejnie usiadł obok.
– Co ona chce mi powiedzieć? – zapytałem głucho. – Nie o was. Nie jestem idiotą, rozumiem, że macie romans. Ale co o Marcinie?! \
Kiedy wymieniłem imię syna, przyjaciel zamknął oczy. Nie wiedziałem, czy mam większą ochotę walnąć go w brzuch, czy zacząć błagać, by powiedział, że to wszystko nieprawda.
– Czy… Marcin…
Nie dokończyłem pytania. Znaliśmy się ze Szczepanem od dziecka. Był dla mnie jak brat. Został świadkiem na moim ślubie, a potem… cholera… potem opiekował się Beatą, kiedy wyjechałem na rok do Niemiec, do pracy. To wtedy musiało się to wszystko między nimi zacząć. Ale Szczepan to nie był dobry materiał na męża. Najbardziej liczyła się dla niego siatkówka, do tego wiecznie obwieszony był dziewczynami – fankami drużyny.
No i coś jeszcze: siatkówka dawała mu wiele satysfakcji oraz świetną sylwetkę, ale nie dawała pieniędzy. Domyśliłem się, że dla Beaty byłem po prostu bezpieczniejszą opcją.
– Jest moim synem – powiedział człowiek, którego uważałem za przyjaciela.
– Nie byliśmy pewni, ale zrobiłem badania DNA. Stary… nie chcieliśmy, żebyś się dowiedział. Ani Marcin… To wszystko, ja…
Bełkotał, zamykał oczy, chwiał się na krześle. Nie wiem, czy język bardziej plątał mu alkohol czy poczucie winy. Ja natomiast miałem wrażenie, że w jednej chwili kompletnie wytrzeźwiałem. Dźwięki i obrazy docierały do mnie z przerażającą jaskrawością.
Nagle wszystko stało się jasne i oczywiste. Beata nie piękniała od zabiegów, tylko dlatego, że przeżywała kolejny miodowy miesiąc z kochankiem. Nie musiała już martwić się o pieniądze, więc nie miała powodu, żeby dalej być ze mną… No i sprawa Marcina. Boże, jak mogłem tego nie zauważyć?!
Wyszedłem z knajpy, czując się, jakbym był bezdomny. Po prostu szedłem po ulicy bez żadnego celu, skupiając się na tym, żeby nie upaść.
Z wypadku niewiele pamiętam, głównie miejski szum i dźwięk klaksonu. Nie straciłem przytomności, po prostu byłem pijany. Leżałem na ulicy, patrzyłem na świat z dołu i pod kątem, ale nie zapamiętałem żadnej myśli, która mi wtedy towarzyszyła.
Jeszcze w karetce dotarło do mnie, że jest źle. Ratownicy ruszali się bardzo szybko, w ich głosach słychać było napięcie. Pomyślałem, że umieram, i to była całkiem przyjemna myśl. Wcale nie chciałem żyć po tym wszystkim, czego się dowiedziałem. Beata… Marcin… Szczepan…
Jednak przeżyłem. Poskładali mnie do kupy, podłączyli do jakichś maszyn i zostawili na sali, w której przez cały czas paliło się światło. Zasypiałem i budziłem się w tym świetle, nie miałem pojęcia, czy jest noc czy dzień. Za którymś razem, gdy otworzyłem oczy, ujrzałem Beatę na krzesełku obok.
– Jacuś… – zerwała się i pochyliła nade mną. – Kochany… Jak się czujesz?
Patrzyłem na nią bez słowa. Naprawdę tu była czy to tylko wytwór mojej oszalałej z bólu wyobraźni? Przecież ona odeszła do Szczepana, zostawiła mnie, czekał nas rozwód…
Musiała wyczytać te myśli z mojej twarzy, bo zaczęła się wycofywać ze wszystkiego, co wtedy powiedziała. Tłumaczyła, że ją poniosło, że nerwy, że hormony.
– Ale ja cię przecież kocham… Kiedy zadzwonili, że miałeś wypadek… Boże, Jacek! Byłeś nieprzytomny, oni nie wiedzieli… Mówili, że nie wiadomo…
Naprawdę było ze mną aż tak źle?
Lekarze to potwierdzili. Doznałem rozległego krwotoku wewnętrznego, mieli problem z opanowaniem go. Wystraszyli Beatę, że umrę.
Wiele razy słyszałem o takich historiach. Ludzie się kłócą, mówią w złości różne rzeczy, a potem jedna z tych osób ociera się o śmierć i ta druga rozumie wreszcie, jak bardzo ją kocha. To przydarzyło się Beacie. Wierzyłem jej, kiedy przepraszała i zapewniała, że chce się mną opiekować i być ze mną przez resztę życia.
Chciałem ją zapytać, co ze Szczepanem, ale nie miałem odwagi. Ona nie miała pojęcia, że ja coś wiem. I najwyraźniej on też jej nie powiedział. Myślała, że po prostu się pokłóciliśmy, nic więcej. Zachodziłem w głowę, dlaczego nie powtórzył jej, co się stało w knajpie.
On nic nie pamiętał z tej rozmowy!
Tajemnica się wyjaśniła, kiedy przeniesiono mnie na salę ogólną i Szczepan mógł mnie odwiedzić.
– Stary! – aż jęknął na mój widok. – Coś ty nawyprawiał?! Dlaczego wyszedłeś z tej knajpy?! Rany, film mi się urwał w tym kiblu… Myślałem, że zaczekasz, ale pamiętam tylko, jak barman wpychał mnie do taksówki, a ciebie nigdzie nie było. Kurde, musiałem tam siedzieć z godzinę. A ciebie z oka spuścić, człowieku, i od razu taki numer wycinasz!
Najpierw pomyślałem, że może doznałem urazu głowy i cała ta sytuacja tylko mi się przyśniła. A potem zrozumiałem, że on po prostu nie pamięta naszej rozmowy. Był kompletnie pijany, nawet nie wiedział, że wrócił wtedy do stolika…
Miałem dużo czasu na rozmyślania, jak to człowiek unieruchomiony na szpitalnym łóżku. Mogłem się skonfrontować z nimi obojgiem, rzucić im prawdę w twarz, wyciągnąć SMS-y z telefonu żony i dostać rozwód z orzeczeniem o jej winie. Tylko… po co? Nie tego chciałem. Może to niemęskie i wstyd się przyznać, ale zdrada Beaty nie spowodowała, że już jej nie pragnąłem. Przeciwnie, nadal chciałem z nią być i ten jej nowy przypływ uczuć absolutnie mnie uszczęśliwiał.
Nic więc nie powiedziałem. Żona miała poczucie winy, uważała, że to przez nią wydarzył się ten wypadek, że gdyby nie ta kłótnia, nic by mi się nie stało. Wierzyłem jej, kiedy opowiadała, jak strasznie bała się, że umrę, i jak się targowała z Bogiem o moje życie.
Wróciłem z nią do domu i nie mogę powiedzieć, żebym żałował swojej decyzji. Od lat nie było między nami tak dobrze. Żona karmi mnie smakołykami i śpi przytulona do mnie jak w czasach narzeczeństwa. „Jej” pieniądze to teraz „nasze” pieniądze.
Marcin zdecydował się wynająć z dziewczyną pokój w mieszkaniu studenckim. Matka pogoniła go do roboty. Pracuje, robi jakiś kurs, nie ma czasu, żeby wpadać. Nie myślę o nim jako o synu Szczepana. Nie, cholera! To ciągle mój syn! Ale jest dorosły, nasze drogi powoli się rozchodzą. Jakie ma znaczenie, czy nosi moje geny?
Najgorzej jest ze Szczepanem. Próbowałem udawać, że wszystko między nami gra, ale nie mogę na niego patrzeć. Odrzucam jego propozycje spotkań, nie chce mi się z nim gadać. Nie rozumie, o co mi chodzi, myśli, że po wypadku zmieniła mi się osobowość. Ale wiem, że Beata z nim skończyła. Sprawdziłem jej telefon. Dlaczego zakończyła ten związek? Może to był przedmiot jej targu z Panem Bogiem? Obiecała zakończyć raz na zawsze ten romans, jeśli przeżyję?
Kiedy patrzę rok wstecz, widzę, ile się wydarzyło przez ten czas, i śmieję się w duchu z tego, jakie życie potrafi być przewrotne. Coś, co każdy uznałby za szczęście – wysoka wygrana – niemal doprowadziło do rozpadu mojego małżeństwa i odsłoniło bolesną prawdę. Z kolei nieszczęście, za jakie każdy uznałby wypadek, pozwoliło mi odzyskać swoje życie i odnowić więź z żoną, która usychała w tym małżeństwie. Kiedy patrzę rok wstecz, nie umiem powiedzieć, czy wtedy było lepiej czy gorzej. Może po prostu przestanę. Zawsze lepiej patrzeć w przód, prawda?