„Po wypadku wydawało mi się, że złamana noga to totalny koniec świata. Dużo bardziej bolało mnie jednak połamane serce”
„Leżałem w szpitalnym łóżku, wpatrując się w sufit. Liczyłem rysy na ścianach, próbując nie myśleć o bólu w klatce piersiowej i nogach. Samotność miała w sobie dziwną siłę – potrafiła rozciągać czas w nieskończoność”.
- Redakcja
Świat dookoła był rozmazanym obrazem pełnym krzyku, bólu i oszałamiających świateł. Pamiętam uderzenie – dźwięk metalu gniecionego jak kartka papieru, a potem ciszę. Byłem uwięziony we wraku, a moja świadomość wahała się między rzeczywistością a czymś nieokreślonym. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem jej twarz. Nie znałem jej wtedy, ale jej głos brzmiał jak coś, co trzymało mnie na powierzchni.
Ocaliła mnie
– Wszystko będzie dobrze. Już jesteś bezpieczny – powiedziała.
Czułem ciepło jej dłoni na mojej ręce. Moje serce biło szybciej, ale nie ze strachu – z ulgi, że ktoś był tam, gdy świat zdawał się kończyć. Podczas jazdy karetką próbowałem się odezwać, ale słowa zamierały mi na ustach.
Gdy zamykałem oczy, jedyne, co słyszałem, to powtarzające się: „Jesteś bezpieczny”. Te słowa wkrótce miały stać się czymś więcej niż tylko obietnicą – początkiem czegoś, czego wtedy nie mogłem przewidzieć.
Leżałem w szpitalnym łóżku, wpatrując się w sufit. Liczyłem rysy na ścianach, próbując nie myśleć o bólu w klatce piersiowej i nogach. Samotność miała w sobie dziwną siłę – potrafiła rozciągać czas w nieskończoność. Ktoś wszedł do pokoju. Gdy spojrzałem, zobaczyłem tę ratowniczkę.
– Dzień dobry, panie Emilu. Chciałam tylko sprawdzić, jak się pan czuje – powiedziała z uśmiechem, który momentalnie rozproszył ciemne myśli.
Byłem zaskoczony, ale jednocześnie wdzięczny.
– Lepiej, chyba dzięki pani – odpowiedziałem, próbując się uśmiechnąć, choć twarz bolała przy każdym ruchu.
– Nie wygląda pan jak ktoś, kto miał poważny wypadek. Uśmiecham się tylko do wyjątkowych pacjentów – rzuciła żartobliwie, a ja poczułem, że pierwszy raz od dawna potrafię się zaśmiać, choć cicho.
Myślałem o niej
– W takim razie muszę być szczęściarzem – powiedziałem, zerkając na nią.
Usiadła na krześle obok łóżka. Przez chwilę było coś dziwnego w tej ciszy, ale wcale nie krępującego.
– Wie pan, że miał pan sporo szczęścia? Wielu z takich wypadków wychodzi znacznie gorzej – zaczęła, a ja słuchałem jej, bardziej skupiony na tonie jej głosu niż na słowach.
– Pamiętam tylko pani głos – przerwałem jej nagle. – To on trzymał mnie przy życiu.
– To tylko część mojej pracy. Ale cieszę się, że mogłam pomóc.
Rozmawialiśmy długo, choć nie wiedziałem, ile dokładnie czasu minęło. Pytała o moje życie, pracę, plany. Ja zadawałem pytania o jej codzienność, o to, dlaczego wybrała tak trudny zawód.
– Powinnam już iść. Mam jeszcze kilkoro pacjentów do odwiedzenia.
Nie chciałem, żeby wychodziła, choć nie mogłem tego powiedzieć na głos.
– Proszę dbać o siebie, panie Emilu – rzuciła na pożegnanie, zanim zamknęła za sobą drzwi.
Zostałem sam, ale teraz było inaczej. Myśl o niej wypełniła pustkę, którą czułem wcześniej. I pierwszy raz od dawna miałem nadzieję.
Była jak burza
Po chwili drzwi otworzyły się gwałtownie, a w progu stanęła Beata. Jej ciemne włosy były idealnie uczesane, a oczy błyszczały czymś, co rozpoznałem jako irytację.
– Emil! – zawołała, wchodząc do środka z siłą, jakby kontrolowała przestrzeń, zanim jeszcze zdążyła się w niej odnaleźć. – Dlaczego nie zadzwoniłeś wcześniej? Musiałam dowiadywać się od twojej matki co się stało!
– Nie miałem głowy – odparłem spokojnie, wiedząc, że cokolwiek powiem, i tak zostanie przeanalizowane na jej sposób.
Beata usiadła na krześle przy moim łóżku. Jej spojrzenie przesunęło się po mnie od stóp do głów, jakby sprawdzała, czy wszystko jest na swoim miejscu.
– Dobrze, że nic ci się poważnego nie stało. Powinieneś dać mi znać wcześniej. Wiesz, ile miałam pracy? A tu nagle dowiaduję się o wszystkim od twojej matki, i to w dodatku przez przypadek! – Jej głos był zimny.
– Przepraszam – mruknąłem, choć wcale tego nie czułem.
Beata zmarszczyła brwi, po czym westchnęła teatralnie i pochyliła się w moją stronę.
– Teraz już jestem tutaj. Będę się tobą zajmować, a ty musisz szybko wrócić do siebie. Wiesz, jak ważne, żebyś był na nogach przed końcem roku. Mamy tyle spraw na głowie. Ślub, mieszkanie, twoja praca…
Wszystko zaplanowała
Słyszałem jej słowa, ale czułem, jakby były wypowiadane w innym języku. Każde z nich było jak przypomnienie tego, czego od dawna starałem się unikać – oczekiwań, planów, które nie były moje.
– Daj mi trochę czasu. Dopiero co się obudziłem – powiedziałem.
Beata była mistrzynią planowania, kontrolowania, przejmowania inicjatywy. Wiedziałem, że zaraz powie coś, co zmusi mnie do powrotu na utarty tor.
– W porządku – rzuciła w końcu, choć wyczułem w jej głosie nutę chłodu. – Ale wiesz, że nie możemy pozwolić sobie na zaniedbania. Nasze życie jest zbyt ważne, żeby to wszystko rozpadło się przez chwilę słabości.
Kiedy wyszła, pokój na powrót wypełniła cisza. Nie myślałem o niej, jej słowach, ani o tym, co powiedziała. Myślałem o ratowniczce Uli. Jej delikatny uśmiech i słowa pełne ciepła stały w kompletnym kontraście do chłodnego, mechanicznego tonu Beaty.
Wieczorem Ula przyszła z codzienną wizytą.
– Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem. – Jak się dziś czujemy?
Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę, zanim zebrałem się na odwagę.
– To dziwne… Czuję się bardziej sobą, rozmawiając z tobą, niż z kimkolwiek innym – wyznałem cicho.
Ula zmarszczyła brwi, jakby moje słowa ją zaskoczyły.
– Może łatwiej mówić, gdy nie ma wspólnych zobowiązań – odpowiedziała.
– To coś więcej – powiedziałem, próbując uchwycić jej wzrok. – Sprawiasz, że zaczynam czuć, że życie może być inne.
Ula milczała, po czym wstała.
– Musisz to poukładać w swojej głowie. Dobranoc.
Miałem tego dość
Beata przyszła następnego dnia. Jej spojrzenie było inne – bardziej badawcze, jakby coś przeczuwała. Nie czekała na zaproszenie, od razu usiadła na krześle obok łóżka.
– Jesteś jakiś nieobecny. Co się dzieje? – zapytała chłodno.
– Potrzebuję przestrzeni. To wszystko… ten wypadek, moje życie, nasze plany… Czuję, że coś jest nie tak.
Zmarszczyła brwi, jej twarz spochmurniała.
– Nie możesz tak po prostu unikać odpowiedzialności – rzuciła ostro. – Mamy wspólne plany, wspólne życie!
– A co, jeśli to nie jest to, czego chcę? – powiedziałem cicho, ale stanowczo.
Beata wstała gwałtownie.
– To musi być kryzys. Ty zawsze jesteś odpowiedzialny! Po prostu musisz to przemyśleć. – Jej głos był zdesperowany, ale nie czekała na moją odpowiedź. – Porozmawiamy o tym, kiedy się lepiej poczujesz.
Zostawiła mnie z poczuciem winy, ale też z ulgą. Po raz pierwszy powiedziałem coś, co tkwiło we mnie od dawna. I choć czułem ciężar tego, co nadejdzie, wiedziałem, że tej decyzji nie mogę już odwrócić.
Chciałem żyć po swojemu
Wieczorem Ula przyszła do mojego pokoju. Usiadła na brzegu łóżka, a w jej spojrzeniu dostrzegłem ostrożność, jakby wyczuwała burzę, która we mnie szalała.
– Jak się trzymasz? – zapytała delikatnie.
Oparłem się o poduszki i westchnąłem.
– Wiesz, co mnie trzyma przy życiu? Myśl, że mogę zacząć wszystko od nowa. Gdy jestem z tobą, czuję, że żyję. Że jestem kimś więcej, niż tylko częścią planu, który nigdy nie był mój.
– Nie możesz tak po prostu rzucić wszystkiego, co masz, bo nagle coś poczułeś. To nie jest sprawiedliwe, ani wobec mnie, ani wobec niej.
– Nie chodzi o nagły impuls – przerwałem. – Chodzi o to, że dopiero teraz widzę, czego tak naprawdę pragnę.
Wstała powoli, poprawiając fartuch.
– Potrzebujesz czasu, żeby to wszystko poukładać. Nie mogę być odpowiedzią na twoje pytania. To twoje życie i twoje decyzje.
Zostałem sam. Wiedziałem, że muszę zerwać z Beatą, ale nie miałem pewności, co stanie się z Ulą. Wiedziałem jednak, że nie mogę już dłużej żyć w kłamstwie – wobec Beaty, Uli, ani samego siebie.
Zerwałem zaręczyny z Beatą następnego dnia. Przyszła do szpitala, gotowa na kolejną rozmowę, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wyjaśniłem wszystko. Była wściekła, zraniona, a w końcu – milcząca. Odeszła bez słowa, zostawiając mnie z poczuciem ulgi i bólu.
Zostałem sam
Ula przyszła do mojego pokoju raz jeszcze, gdy szykowałem się do wypisu.
– A co z nami? – zapytałem, czując, że to może być ostatnia szansa, by usłyszeć odpowiedź.
Spojrzała na mnie ze smutnym uśmiechem.
– Nie ma „nas”. Musisz nauczyć się żyć sam ze sobą, zanim spróbujesz budować coś z kimś innym.
Jej słowa były jak cios, ale wiedziałem, że miała rację. Żegnając się, ścisnęła moją dłoń i wyszła.
Minęły tygodnie, a ja wracałem do zdrowia. Nie było Uli, nie było Beaty, byłem tylko ja. Wiedziałem, że jeszcze długa droga przede mną, ale pierwszy raz od dawna poczułem, że idę w odpowiednim kierunku.
Miłość, której szukałem, okazała się być czymś więcej niż uczuciem do innej osoby. Była decyzją – o moim życiu, o mojej przyszłości, o mnie samym.
Czy Ula wróci? Czy kiedyś spotkam kogoś innego? Tego nie wiedziałem. Ale po raz pierwszy czułem, że mogę zbudować coś prawdziwego, zaczynając od siebie.
Emil, 32 lata