Reklama

Życie do tej pory toczyło się bez większych zawirowań. Miałem stabilną pracę, która dawała mi satysfakcję i zapewniała nam dobry standard życia. Julita, moja żona, była cudowną kobietą, która zawsze stawiała rodzinę na pierwszym miejscu. Kiedy urodziły się nasze bliźnięta – Piotruś i Natalka – nie wahała się ani chwili. Zrezygnowała ze swojej kariery, by poświęcić się wychowywaniu dzieci.

Reklama

Mieliśmy jasny podział ról

– Zależy mi na tym, żeby Piotruś i Natalka mieli kontakt z mamą i tatą na co dzień, a nie tylko od wielkiego dzwonu – mówiła, kiedy podjęła decyzję o zawieszeniu pracy. – Ty skup się na pracy, a ja zajmę się domem i wszystkim innym.

Początkowo nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele znaczyło to „wszystko inne”. Julita organizowała cały nasz świat. Kiedy ja pracowałem coraz dłużej, by wspinać się po kolejnych szczeblach kariery, ona ogarniała dom. Była jak królowa logistyki – zawsze wiedziała, co trzeba zrobić, gdzie trzeba być, czego potrzebują dzieci. Kiedy wracałem z pracy, zmęczony i zestresowany, czekał na mnie ciepły posiłek, świeżo zaparzona kawa, a dzieci były spokojne, z odrobionymi lekcjami. Mimo to muszę przyznać, że nie znałem dobrze ich codziennego życia. Czasami łapałem się na tym, że nawet nie wiem, czym Piotrek i Natalka się interesują. Byli jak małe meteoryty przemykające obok mnie w biegu, a ja byłem tylko ich odległym obserwatorem.

Może to był mój błąd? Ale nie czułem się winny. Przecież ciężko pracowałem, żeby zapewnić im dostatnie życie. Myślałem, że to wystarczy, że dzięki temu jestem dobrym ojcem. Zresztą, dzieci miały przy sobie wspaniałą matkę, która nad wszystkim czuwała. „Stary, ale ci się trafiło” – mówili mi koledzy. Rzeczywiście, miałem prawdziwe szczęście. Idealne życie.

Jeden moment zmienił wszystko

Aż do tego feralnego dnia. To była niedziela. Siedzieliśmy wszyscy w salonie, dyskutując o tegorocznym urlopie. Wszyscy marzyliśmy o wyjeździe, o wyrwaniu się gdzieś daleko. Każdy miał swoją wizję. Julita i Natalka uparły się, że musimy jechać nad Bałtyk, ale ja i Piotrek woleliśmy góry. Dyskusja nabierała coraz większych emocji. Pamiętam, że Julita, jak zwykle, postanowiła rozładować atmosferę w swoim stylu.

– W takim razie skoczę po lody. Słodkie zawsze łagodzi nastroje, nie sądzicie? – powiedziała, uśmiechając się szeroko.

To był jej sposób na wszelkie konflikty – coś słodkiego, i już wszystko było dobrze. Przynajmniej tak nam się wydawało.

– Przygotujcie talerzyki, zaraz wrócę – rzuciła, zakładając kurtkę i wychodząc z mieszkania.

To był ostatni raz, kiedy widziałem ją tak beztroską. Jakieś dwie godziny później zadzwonił telefon. Julita została potrącona przez samochód, kiedy przechodziła przez pasy. Pamiętam, jak wtedy trzymałem w ręce komórkę, a świat nagle przestał istnieć. Jakby wszystko wokół mnie się rozmyło. Julita była w szpitalu, w śpiączce. Jej stan był krytyczny, lekarze nie mogli powiedzieć, czy się obudzi, czy będzie mogła normalnie funkcjonować. To był dla mnie szok. Życie, które uważałem za stabilne i pewne, rozpadło się w jednej chwili.

Wszystko na mojej głowie

Nagle wszystkie obowiązki spadły na mnie. Julita była zawsze moją opoką, a teraz jej nie było. Dzieci były przerażone, ja nie wiedziałem, co robić. W pracy miałem stres, w domu chaos. Nie miałem pojęcia, jak funkcjonować bez niej. Tak, przez lata pozwalałem jej zajmować się wszystkim. To było dla mnie wygodne. A teraz… Teraz czułem się, jakbym był w jakimś koszmarnym śnie, z którego nie mogłem się obudzić. Dzwoniłem do mamy, licząc, że rzuci wszystko i przyjedzie, żeby mi pomóc.

– Mamo, nie wiem, co robić. Julita… jest w szpitalu – mówiłem przez łzy. Mimo że jestem dorosłym facetem, to wtedy czułem się jak dziecko, które potrzebuje matki.

Mama przyjechała już następnego dnia. Zaczęła pomagać, robiła porządki, gotowała obiady, zajmowała się dziećmi. Ale nic nie było w stanie zastąpić Julity. Dzieci czuły się zagubione, a ja… ja byłem kompletnie przytłoczony. Po powrocie z pracy siadałem przed telewizorem i próbowałem zapomnieć o wszystkim. Piotrek i Natalka przychodzili do mnie, prosili o czas, uwagę, ale nie miałem na to siły. Każde ich „Tato, zagramy razem?” wywoływało u mnie irytację. Pewnego dnia wybuchłem.

– Dajcie mi spokój! Nie widzicie, że jestem zmęczony?! – krzyknąłem. – Idźcie do babci, ona się wami zajmuje, nie ja.

Moja mama przez dłuższy czas była cierpliwa. Robiła swoje, nie komentowała. Ale widziałem, że coś w niej narasta. W końcu nie wytrzymała.

Wiesiek, co ty wyprawiasz? – powiedziała pewnego wieczora, kiedy dzieci poszły spać. – To są twoje dzieci, one potrzebują cię teraz jak nigdy wcześniej! A ty co? Zachowujesz się, jakby cię to nie obchodziło. Traktujesz ich jak ciężar.

– Mamo, jestem zmęczony. Mam na głowie pracę, dom, teraz jeszcze Julita… Po prostu nie daję rady.

– Julity tu nie ma! – przerwała mi ostro. – A ja nie mogę zostać na zawsze. Za dwa tygodnie wracam do siebie. Co wtedy zrobisz? Liczyłeś, że zostanę na dłużej?

– Miałem nadzieję… – powiedziałem zrezygnowany. – Chociaż dopóki Julita nie wróci do domu.

– Oczywiście, że byś chciał, żebym została. Ale nie mogę. Mam swoje życie, swoją pracę, muszę zająć się tatą. A ty musisz w końcu stanąć na nogi. Nie myśl, że Julita wróci za tydzień i wszystko będzie jak dawniej. Ona będzie potrzebowała długiej rehabilitacji, a ty musisz być na to gotowy.

Tego było już za wiele

Wyszedłem z domu, trzaskając drzwiami. Szukałem w nocy jakiejś ulgi, jakiegoś zrozumienia. Ale miasto było puste, chłodne. Nikt nie miał dla mnie odpowiedzi. Po kilku godzinach wróciłem. W domu panowała cisza. Mama spała w fotelu, a spod drzwi pokoju dzieci dochodziło światło. Podsłuchałem ich rozmowę.

Co będzie, jeśli mama nie wróci? – szeptała Natalka.

– Tata nas nie chce – powiedział Piotrek. – Powiedział, że ma nas dość.

To był dla mnie szok. Czy moje dzieci naprawdę myślą, że ich nie kocham? Wpadłem do ich pokoju, mocno ich przytuliłem.

– Przepraszam – powiedziałem. – Byłem okropny. Kocham was nad życie. Nie chcę, żebyście myśleli, że was nie chcę. – Piotrek patrzył na mnie z powagą, a w jego oczach widziałem, że potrzebował tej pewności.

Nareszcie do nas wróciła

Od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Obiecałem sobie, że muszę stanąć na wysokości zadania. Nawet jeśli nie wiedziałem, gdzie Julita trzyma cukier, dzieci miały mi pomóc, a ja musiałem stać się lepszym ojcem. Przez kolejne tygodnie uczyłem się gotować, sprzątać, robić zakupy. Mama po dwóch tygodniach wyjechała, a ja musiałem radzić sobie sam. Czasem przypalałem obiad, czasem popełniałem błędy, ale z każdym dniem szło mi lepiej. Dzieciaki były wyrozumiałe, a ja powoli wchodziłem w nową rolę.

Aż w końcu przyszedł ten dzień. Dostałem wiadomość, że Julita wybudziła się ze śpiączki. To był cud. Lekarze mówili, że czeka ją długa rehabilitacja, ale najważniejsze, że wróciła do nas. Jeszcze nie mogłem jej odwiedzić, ale rozmawialiśmy przez internet.

– Jak sobie radzisz? – spytała z troską.

– Lepiej, niż myślałem – odpowiedziałem z uśmiechem. – Ale proszę, wróć do domu, bo tęsknimy.

I wtedy zrozumiałem, że nie chodzi tylko o dom i codzienne obowiązki. Tęskniłem za nią – za jej śmiechem, wsparciem, za tym, jak potrafiła rozwiązać każdy problem. Wiedziałem, że przed nami jeszcze długa droga, ale po raz pierwszy od wielu tygodni czułem nadzieję.

Reklama

Wiesiek, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama