„Po zbiorach śliwek z teściową mąż nie chciał mnie znać. Kazał mi wybierać: albo on, albo ona”
„W głowie odzywał się jednak głos Pawła: Po co tam jeździsz? To już nie twoje miejsce. Poczułam wyrzuty sumienia, bo wiedziałam, że znowu będę musiała mu się tłumaczyć. A przecież nie chciałam wybierać między nim a Zofią”.

- Redakcja
Po rozwodzie życie powinno się zacząć od nowa. Tak mówiły koleżanki, tak radziły kolorowe poradniki. A ja? Ja niby zaczęłam – wyszłam drugi raz za mąż, przeprowadziłam się, urządziłam nowe mieszkanie. Ale w środku czułam się, jakby ktoś zostawił uchylone drzwi do przeszłości i ja ciągle zaglądałam przez nie w tamtą stronę.
Największym powodem tego była Zofia – moja była teściowa. Kiedy rozpadło się moje małżeństwo z Markiem, większość ludzi uznała, że powinnam uciąć wszystkie więzi. „To naturalne, że znikasz też z jego rodziny” – słyszałam nieraz. Ale jak miałam zniknąć z życia kobiety, która przez dziesięć lat była dla mnie jak druga mama? Zofia nie była tylko „matką mojego byłego męża”. Była osobą, u której mogłam wypłakać się w kuchni przy herbacie, która potrafiła przytulić i powiedzieć: „Dasz radę, Ewa, jesteś silniejsza, niż myślisz”.
Pamiętam, jak co jesień całą rodziną zbieraliśmy śliwki w sadzie i przez dwa dni nie wychodziłyśmy z kuchni, mieszając wielki gar powideł. Pachniało wtedy słodyczą i cynamonem, a ja czułam, że jestem częścią czegoś większego. Choć teraz mam nową rodzinę, tamten obraz wraca do mnie z uporem.
Paweł, mój obecny mąż, nie rozumie tej więzi. – „Ewa, to jest chore, że wciąż tam jeździsz. To nie twoja rodzina” – rzuca zirytowany, gdy wracam od Zofii z torbą pełną przetworów. A ja milczę. Bo jak wytłumaczyć mu, że są relacje, których rozwód nie jest w stanie przeciąć?
Zofia czasem dzwoni: – „Córeczko, wpadnij, mam dla ciebie coś słodkiego”. I ja jadę. A kiedy otwieram drzwi jej kuchni, mam wrażenie, że czas się zatrzymał.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Marka
Kiedy weszłam do sadu, powitał mnie znajomy zapach wilgotnej ziemi i owoców dojrzewających w słońcu. Zofia już stała przy drzewie, a jej dłonie, choć postarzałe, wciąż poruszały się z tą samą sprawnością co dawniej.
– No, wreszcie jesteś – uśmiechnęła się, ocierając czoło chustką. – Myślałam, że zapomniałaś, jak się zbiera śliwki.
– Ja? Nigdy – roześmiałam się, podnosząc pierwszy owoc do koszyka. – Przecież to nasze małe święto.
Zofia chrząknęła z zadowoleniem i zaczęłyśmy pracować w rytmie, który pamiętałam z dawnych lat. Czasami żartowała, że szybciej zbieram, kiedy gadam, bo wtedy mniej myślę o zmęczeniu.
– Pamiętasz, jak Marek wspinał się na to drzewo i spadł prosto w koszyk? – zapytała, pokazując na stare drzewo pośrodku sadu.
– Jak mógłabym zapomnieć? – parsknęłam śmiechem. – Potem przez tydzień chodził z plamą na plecach i tłumaczył wszystkim, że to siniak z siłowni.
Śmiałyśmy się jak kiedyś, jakby nic się nie zmieniło. A jednak w środku wiedziałam, że wszystko się zmieniło. Byłam inną kobietą, żoną innego mężczyzny, a jednak to tutaj czułam ulgę, jakby mogła zrzucić ciężar codziennych konfliktów.
W głowie odzywał się jednak głos Pawła. „Po co tam jeździsz? To już nie twoje miejsce.” Poczułam wyrzuty sumienia, bo wiedziałam, że znowu będę musiała mu się tłumaczyć. A przecież nie chciałam wybierać między nim a Zofią.
Kosze napełniały się powoli, a słońce chowało się za gałęziami. Wtedy usłyszałam kroki. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Marka. Stał na skraju sadu, wpatrzony we mnie i w matkę. Jego twarz była chłodna, oczy jakby oskarżające. Nie powiedział ani słowa, tylko obserwował, a ja poczułam, jak całe ciepło z tej chwili nagle ulatuje.
Paweł miał jeden główny zarzut
Wieczorem wróciłam do domu zmęczona, ale zadowolona. Kosz pełen śliwek pachniał słodyczą, a w torbie miałam kilka słoików kompotu, które Zofia koniecznie chciała mi wcisnąć. W kuchni czekał Paweł, oparty o blat z założonymi rękami.
– Widzę, że znowu byłaś u nich – powiedział bez przywitania.
– U Zofii – odpowiedziałam spokojnie, rozpakowując torbę. – Nie u „nich”.
– Dla mnie to bez różnicy – wzruszył ramionami, ale w jego głosie brzmiała irytacja. – Ciągle żyjesz przeszłością.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego. – To nie jest przeszłość. Zofia to ktoś ważny w moim życiu. Nie potrafię udawać, że już jej nie ma.
Paweł zmarszczył brwi. – Ważna? To matka twojego byłego męża. A ty masz teraz mnie. Może czas wreszcie zrozumieć, że takie wizyty to brak szacunku wobec naszego małżeństwa.
Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula. – To nie jest kwestia lojalności wobec ciebie. Ona traktowała mnie jak córkę, kiedy nie miałam nikogo. Nie mogę jej tak po prostu odciąć, bo komuś to przeszkadza.
– „Komuś”? – prychnął. – Mówisz o mnie, jakbym był obcym człowiekiem.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wiedziałam, że dla Pawła to rywalizacja, że czuje się zagrożony. A ja nie potrafiłam sprawić, by zrozumiał, że ta więź nie ma nic wspólnego z Markiem, ani z małżeństwem, które skończyło się dawno temu.
– Wiesz, czego chcę? – odezwał się po chwili ciszy. – Normalnego życia. Bez widm, bez ciągłego oglądania się za siebie.
– A ja chcę być sobą – odpowiedziałam cicho, czując, że żadne z nas nie ustąpi.
Wtedy uświadomiłam sobie, że prędzej czy później zostanę zmuszona do wyboru. Ale jak miałam wybrać, skoro serce rozdarte było na dwie strony?
Ona była dla mnie kimś więcej niż matka
Następnego dnia od rana pachniało już gotującymi się śliwkami. Zofia krzątała się po kuchni, a ja mieszałam w wielkim garze, jak kiedyś. Słońce zaglądało przez firankę, a para osiadała na szybach, tworząc zamglone wzory.
– Pamiętasz, jak pierwszy raz cię tu przyprowadził Marek? – zagadnęła, stawiając przede mną łyżkę, żebym spróbowała powideł. – Byłaś taka nieśmiała, że nawet nie wiedziałaś, gdzie usiąść.
– Jak mogłabym zapomnieć? – uśmiechnęłam się. – Bałam się, że niczego nie zrobię dobrze. A ty mi wtedy podałaś pierwszy słoik. Powiedziałaś, że jestem już częścią rodziny.
Zofia spojrzała na mnie z czułością. – Bo taka byłaś od początku. Nie byłaś dla mnie tylko żoną mojego syna. Byłaś kimś więcej.
Mieszałam w garnku, a łzy same napłynęły mi do oczu. – Trochę się pozmieniało od tamtej pory… – szepnęłam.
– Ewo – powiedziała stanowczo, odstawiając ręcznik na bok. – Nie jesteś już moją synową, ale zawsze będziesz moją rodziną.
Zamilkłam, bo każde słowo, które mogłabym powiedzieć, wydawało się nie na miejscu. Wtedy podała mi słoik z pierwszymi powidłami, jeszcze gorący, owijając go w ściereczkę.
– Weź. Tak jak kiedyś.
Przycisnęłam słoik do piersi i poczułam, jak miesza się we mnie wszystko – radość, że ktoś tak we mnie wierzy, i ból, że muszę się tłumaczyć z tej więzi przed Pawłem. Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Dziękuję, mamo – wyszeptałam, sama nie wiedząc, kiedy użyłam tego słowa.
A ona tylko pogłaskała mnie po policzku i wróciła do swojego garnka, jakby to było czymś zupełnie naturalnym.
Wyznanie byłego męża było całkowitym zaskoczeniem
Spotkałam go przypadkiem, gdy wynosiłam puste kosze spod kuchni na ganek. Stał oparty o framugę drzwi, jakby od dawna tam czekał. Jego spojrzenie było zimne, ale w kącikach ust krył się cień ironii.
– Nieźle się urządziłaś – rzucił bez powitania. – Druga rodzina, a do starej dalej się wpraszasz.
Postawiłam kosz na ziemi i spojrzałam mu prosto w oczy. – Nie wpraszam się. Twoja matka sama mnie zaprosiła.
– Oczywiście. Zawsze była dla ciebie zbyt dobra – odpowiedział zgryźliwie. – Czasem mam wrażenie, że bardziej cię kocha niż własnego syna.
Zacisnęłam dłonie, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie to zabolało. – Marek, nie chodzi o żadną rywalizację. Twoja mama jest dla mnie ważna, ale to nie znaczy, że odbieram ci miejsce w jej życiu.
– Nie musisz odbierać. Sama oddała – prychnął. – Kiedy dzwonię, mówi, że jest zmęczona. Kiedy ty przyjeżdżasz, nagle ma siłę na zbieranie śliwek i smażenie powideł.
– Może dlatego, że przy mnie czuje się spokojnie – odpowiedziałam ciszej, niż chciałam.
Jego twarz stężała. – Wiesz, Ewa, czasem myślę, że rozstaliśmy się nie tylko przez nas. Że to, jak bardzo ona cię w siebie wciągnęła, też zrobiło swoje.
– To nieprawda – wyrwało mi się natychmiast. – Rozstaliśmy się, bo nam dwojgu zabrakło odwagi i cierpliwości. Nie mieszaj w to twojej mamy.
Zamilkł, ale widziałam, jak jego szczęka napina się coraz mocniej. Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, potem odwrócił się i zniknął za stodołą. Zostałam z poczuciem, że niczego nie udało się wyjaśnić, a wręcz przeciwnie – tylko dolałam oliwy do ognia.
W mojej głowie kołatała myśl: czy naprawdę jego ranię, trzymając się tej więzi, czy może on po prostu nie umie znaleźć w niej swojego miejsca?
Nie mogę jej zostawić
Paweł czekał na mnie w salonie. Siedział w fotelu, ramiona miał skrzyżowane na piersi, a mina mówiła wszystko, zanim jeszcze zdążył się odezwać.
– Ile to jeszcze potrwa? – zapytał od razu. – Ile razy mam patrzeć, jak jeździsz do tamtej wioski, jak wracasz z ich słoikami, jakbyś dalej była częścią tego domu?
– Paweł… – zaczęłam spokojnie, ale on nie pozwolił mi dokończyć.
– Nie, posłuchaj. To wygląda tak, jakbyś jedną nogą żyła w tamtej rodzinie. A ja mam być czym? Rezerwą? – jego głos drżał od złości.
– To nie tak – uniosłam ręce, jakby to mogło coś zatrzymać. – Zofia jest dla mnie jak matka. Nie mogę jej zostawić, bo wyszłam za ciebie.
– Ale musisz w końcu zdecydować, czego chcesz – przerwał mi ostro. – Albo tworzysz życie ze mną, albo dalej trzymasz się ich. Nie da się mieć obu stron naraz.
Serce ścisnęło mi się w piersi. – Nie chodzi o „nich”. Chodzi o nią. O jedną osobę. To nie jest przeszłość, to część mnie.
– A ja? – zapytał chłodno. – Gdzie ja jestem w tym wszystkim?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Słowa grzęzły mi w gardle. Wiedziałam, że Paweł czuje się zdradzony, ale ja czułam się tak, jakby ktoś kazał mi odciąć połowę własnego serca.
– Nie mogę wybierać – powiedziałam cicho, a on wstał, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– W takim razie ktoś wybierze za ciebie – rzucił i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami.
Zostałam sama. I po raz pierwszy dotarło do mnie, że to rozdarcie może mnie kosztować więcej, niż byłam gotowa zapłacić.
Wybrałam, choć była to najtrudniejsza decyzja w życiu
Siedziałam sama przy stole, a przed sobą miałam słoik powideł. Myślałam o śmiechu Zofii i jej słowach: „Zawsze będziesz moją rodziną”. Patrzyłam na ten słoik jak na dowód, że moje serce wciąż jest w dwóch miejscach naraz.
Czułam wdzięczność, ale też ciężar – bo wiedziałam, że Paweł nigdy tego nie zaakceptuje. Nie było prostego rozwiązania. Rodzinę czasem dostaje się z losu, ale czasem wybiera się ją sercem. A mój wybór, choć szczery, nie musiał być zrozumiały dla nikogo poza mną.
Ewa, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wmówili mi, że szczęśliwy mąż to spokojne życie, więc chodziłam jak w zegarku. Najwyraźniej to było za mało”
- „Zdradziłam męża w delegacji, ale nasze małżeństwo skrywało więcej sekretów. Śledztwo doprowadziło mnie do prawdy”
- „Wszyscy zazdrościli mi idealnego męża, a ja i tak się rozwiodłam. Miał 1 fatalną wadę, o której nikt nie miał pojęcia”