„Pobraliśmy się, bo mówili, że jesteśmy piękni jak z obrazka. Po ślubie dopiero zrozumiałem, w co się wpakowałem”
„– Wy to jesteście jak z reklamy. Piękni, młodzi, stabilni. Idealnie do siebie pasujecie. Tak to się zaczęło. Tak zaczęliśmy o sobie myśleć. Jakbyśmy byli jakimś dobrze dobranym zestawem. Wszystkim to pasowało. Jej rodzicom, moim. Uśmiechałem się, ale już wtedy wiedziałem, że coś jest nie tak”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to było zmęczenie, czy po prostu... znudzenie. Od dwóch lat mieszkaliśmy razem w naszym nowym mieszkaniu na Żoliborzu. Alicja uwielbiała to miejsce – przestronne, jasne, z balkonem wychodzącym na dziedziniec pełen klonów i drzew owocowych. Co rano siadała z kawą na werandzie i przeglądała oferty wakacyjne, albo wybierała nową ceramikę do kuchni. A ja... głównie patrzyłem. Kiedyś koleżanka Alicji powiedziała:
– Wy to jesteście jak z reklamy. Piękni, młodzi, stabilni. Idealnie do siebie pasujecie.
Tak to się właśnie zaczęło. Tak zaczęliśmy o sobie myśleć. Jakbyśmy byli jakimś dobrze dobranym zestawem. Wszystkim to pasowało. Jej rodzicom, moim. Kasia, jej przyjaciółka, płakała na naszym ślubie bardziej niż Alicja. Pamiętam, jak na weselu wznosiła toast:
– Za miłość, która przyszła tak naturalnie. Za parę, która jest dla nas wszystkich wzorem!
Uśmiechałem się wtedy. A przecież już wtedy wiedziałem, że coś jest nie tak. Po prostu nie umiałem wtedy jeszcze powiedzieć „nie”. Nie byłem człowiekiem, który podejmuje decyzje. Ja się wpasowywałem. Dziś, kiedy siedzimy przy śniadaniu i Alicja mówi:
– Myślałam, że może w tym roku spróbujemy nurkowania? Albo chociaż nauki tańca?
– Jasne – odpowiadam. – Możemy spróbować.
A potem zapada ta niezręczna cisza. Jakbyśmy oboje wiedzieli, że to się nie wydarzy. Że ta propozycja to tylko dekoracja, kolejna ozdoba w naszym mieszkaniu, które wygląda jak życie kogoś innego. Patrzę na nią, jak miesza łyżeczką w kawie, i zastanawiam się, czy ona też to czuje. Że coś tu się kończy, chociaż się na dobre nie zaczęło.
Poczułem dziwną ulgę
– Ty mnie w ogóle nie słuchasz! – krzyknęła Alicja, stawiając kubek z herbatą z takim impetem, że aż wylała się na obrus.
Podniosłem wzrok znad laptopa. Odruchowo. Jakbym był uczniem przyłapanym na czymś.
– Ale co takiego powiedziałaś? – spytałem najspokojniej, jak umiałem, choć już czułem, że to będzie ta rozmowa. Znowu.
– Że może byśmy pojechali na długi weekend w góry. Ale nie! Ty siedzisz, gapisz się w ten ekran i nawet nie reagujesz. Jakby cię tu nie było.
Wstała, zaczęła krążyć po kuchni. Wiedziałem, że zaraz ruszy lawina. I ruszyła.
– Mam czasem wrażenie, że... że żyję tu sama. Że tylko ja coś próbuję. A ty? Co? Odbębnienie pracy, jakiś serial i sen. Zero emocji, zero inicjatywy.
– Przesadzasz – mruknąłem, choć wiedziałem, że nie. Ale nie potrafiłem nic innego wymyślić.
Spojrzała na mnie, jakby chciała we mnie rzucić nożem.
– Może przesadzam. Może po prostu... może ty mnie nie kochasz, Marek?
Nie odpowiedziałem.
– No powiedz coś! – wrzasnęła. – Powiedz mi to w końcu!
I wtedy, nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Po prostu... coś we mnie pękło.
– Może po prostu nigdy cię nie kochałem – powiedziałem cicho, prawie szeptem.
Alicja znieruchomiała. Na twarzy miała to dziwne połączenie szoku i rozczarowania, jak dziecko, które dostało nie ten prezent, co trzeba.
– Co?!
– Nie wiem... Może... Przepraszam. Nie wiem, dlaczego to powiedziałem – zacząłem się wycofywać, ale było już za późno.
– Wiesz co? Zejdź mi z oczu, nie chcę cię widzieć! – powiedziała zimno. I wyszła z kuchni.
A ja zostałem sam. Z otwartym laptopem, zimną herbatą i dziwnym uczuciem w środku. Nie wstydu. Nie strachu. Ulgi. Jakbym pierwszy raz od dawna powiedział coś prawdziwego.
Nie umiałem powiedzieć „nie”
– Wiesz, że ją zniszczyłeś? – Kasia patrzyła na mnie tak, jakby chciała mnie opluć.
Spotkaliśmy się w kawiarni przy metrze Politechnika. Umówiła się ze mną na krótkie spotkanie, ale od początku wiedziałem, że to nie będzie żadna neutralna rozmowa.
– Nie chciałem... To się po prostu stało – powiedziałem, głupio, jak dzieciak przy tablicy.
– „To się po prostu stało”? Co się stało, Marek? Że dwa lata byłeś z nią z przyzwyczajenia, a potem nagle ci się odwidziało?
– Nie odwidziało. Po prostu... nigdy nie byłem pewien – odpowiedziałem.
– Ale wziąłeś ślub. Pamiętasz? Ślub, biała suknia, wzruszeni rodzice, weselne zdjęcia?
– Pamiętam – westchnąłem. – Wszyscy wtedy mówili, że do siebie pasujemy. Że jesteśmy jak z obrazka.
– Ale to nie powód, żeby się żenić! – wybuchła.
– Wtedy nie potrafiłem inaczej. Nie umiałem powiedzieć „nie”. Nie chciałem jej zranić.
– A teraz jej nie ranisz? – zapytała z pogardą.
Zamilkłem. Bo nie wiedziałem już, jak się bronić.
– Może jestem egoistą – powiedziałem cicho. – Ale całe życie robiłem to, czego inni ode mnie oczekiwali. Zgodziłem się na ślub, bo wszyscy mówili, że to „naturalny krok”. Że jestem szczęściarzem. Że takich jak Alicja nie wypuszcza się z rąk.
– I mieli rację – powiedziała, nagle chłodno. – Bo ona naprawdę cię kochała.
Spojrzała na mnie jak na obcego. Wstała.
– Wiesz co jest najgorsze? Nie że ją zraniłeś. Tylko że się nie przyznałeś wcześniej. Że udawałeś, że ją kochasz.
Zostawiła mnie przy stoliku. A ja wciąż miałem w ustach gorzki smak jej słów i tę jedną myśl, której nie mogłem się pozbyć, że ten ślub był jedną wielką pomyłką.
Nie musiałem udawać
Wyszła z księgarni z tą samą niechlujną fryzurą, co kiedyś. Luźny sweter, torba przewieszona przez ramię, okulary wciąż przekrzywione na nosie. Marta. Przez chwilę zastanawiałem się, czy udawać, że jej nie widzę, ale zanim podjąłem decyzję, już mnie zauważyła.
– Marek?
Uśmiechnęła się, jakby nie minęło tych dziesięć lat.
– Marta. Hej – rzuciłem, zaskoczony tym, jak lekko zabrzmiał mój głos.
– Ty tu nadal? – zapytała, podchodząc.
– No, grafik z Warszawy. Nuda. A ty?
– Wpadłam na kilka dni. Konferencja. No i odwiedzić starą siebie. To chyba sentymentalna podróż.
Zaproponowałem kawę, nie zastanawiając się nawet, dlaczego. Po chwili siedzieliśmy już w małej kawiarni na Koszykowej. Rozmawialiśmy tak, jakbyśmy się ostatni raz widzieli wczoraj – o książkach, śmiesznych wykładowcach z uczelni, o tym, jak świat się posypał i jak bardzo tego nie planowaliśmy.
– A ty? Żonaty? – zapytała między jednym łykiem kawy a drugim.
Zawahałem się.
– Jeszcze tak. Ale... już chyba nie długo.
Nie pytała więcej. I to było w tym wszystkim najbardziej kojące. Z nią nie musiałem niczego udawać. Nie musiałem się tłumaczyć z emocji, z przeszłości, z pustki, która mnie codziennie zżerała w małżeństwie. Po prostu tam była. Siedziała naprzeciwko. Prawdziwa. I śmiała się tym swoim nierównym śmiechem, który zawsze brzmiał, jakby za chwilę miała się rozkleić.
Nie zdradziłem jej fizycznie
Wróciłem późno. Marta wyjechała już do Gdańska, ale zostawiła mi wiadomość: „Dzięki za kawę. Dobrze jest czasem nie udawać. M.” Zamknąłem telefon i przez chwilę siedziałem w aucie. W środku cicho, ciepło. Tylko niechęć do wejścia na górę pulsowała mi gdzieś w mostku. W końcu jednak otworzyłem drzwi i wszedłem. Alicja czekała. Stała przy kuchennym blacie, w piżamie, z mokrymi włosami i rozmazanym tuszem pod oczami. Z butelką wina do połowy opróżnioną i jednym kieliszkiem.
– Gdzie byłeś? – zapytała. Bez krzyku, bez wyrzutu. Tylko tak... cicho.
– Spotkałem dawną znajomą – powiedziałem. Usiadłem. Nie próbowałem kłamać.
– Spałeś z nią?
– Nie – odpowiedziałem od razu. – Nie zdradziłem cię. Fizycznie.
– Ale myślisz o niej – powiedziała spokojnie. – Wiem. Bo nie patrzysz już na mnie. Już od dawna.
Cisza. I wtedy w jej oczach coś pękło.
– Wiesz, ja się staram. Gotuję, planuję, robię listy zakupów, kombinuję weekendy, zbieram na podróże. I ciągle czekam, aż się uśmiechniesz pierwszy. Aż zapytasz, co u mnie. Aż dotkniesz mnie jak kiedyś. Ale ty... ty jesteś zimny jak głaz.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wstała i bez słowa poszła do łazienki. Po chwili usłyszałem trzask drzwi i szloch. Ten taki, którego nie da się już zatrzymać – piskliwy, bolesny, żałosny. Usiadłem na podłodze pod drzwiami i słuchałem jej płaczu. Po raz pierwszy zobaczyłem ją nie jako „żonę”, nie jako „Alicję idealną”, ale jako kobietę, która naprawdę cierpi. Którą wplątałem w życie, którego nie chciała. I może właśnie wtedy zacząłem ją... nie, nie kochać. Ale widzieć. Jako kogoś, kogo trzeba było puścić wolno.
Nigdy nie kochałem Alicji
Marta czekała już przy stoliku. Tym samym, co ostatnio. Wzięła zieloną herbatę. Ja – espresso. Przez pierwsze minuty tylko się przyglądaliśmy. Jakby każde z nas sprawdzało, czy to spotkanie powinno w ogóle mieć miejsce.
– Nie chciałem cię w nic wciągać – powiedziałem w końcu.
– Nie wciągasz – uśmiechnęła się lekko. – Przyszłam, bo chciałam. Ale nie oczekuj niczego więcej. Nie szukam związku z żonatym facetem.
– Wiem – odpowiedziałem.
– A więc?
– A więc... dzięki tobie zrozumiałem, że nigdy nie kochałem Alicji. I że przez całe życie myliłem wygodę z bliskością.
Marta nie odwróciła wzroku. Zmrużyła tylko lekko oczy.
– To boli?
– Bardziej niż myślałem – przyznałem. – Bo zawiodłem kogoś, kto naprawdę się starał. I siebie też, bo przez lata udawałem.
Zamilkła. A potem położyła dłoń na mojej.
– Wiesz, ja też kiedyś tak żyłam. Z człowiekiem, którego nie kochałam. Ale był stabilny, uczynny. Wszyscy mówili: „Pasujecie do siebie”. A ja... ja po prostu szłam dalej. Dopóki nie obudziłam się pewnego dnia i nie poczułam, że już nie mogę oddychać.
– Co zrobiłaś?
– Spakowałam się i wyjechałam. Bez dramatów. Bez zdrady. Po prostu... wyszłam z własnego życia.
Nie odpowiedziałem. Patrzyłem tylko na jej palce – smukłe, pewne, ale bez biżuterii. Wolne.
– Marek – powiedziała cicho – ja cię nie zbawię. Nie jestem twoim nowym początkiem. Ale jeśli chcesz się napić ze mną kawy, posiedzieć, pomilczeć – mogę być obok. Tylko tyle. I aż tyle.
Po raz pierwszy od miesięcy coś się we mnie uspokoiło. Nie czułem potrzeby, by ją pocałować. Nie marzyłem, że mnie przytuli. Po prostu chciałem, żeby była. I była. Bez oczekiwań.
To była moja decyzja
Przeprowadziłem się do małej kawalerki na Powiślu. Ściany jeszcze pachniały farbą, a okna nie miały firanek. Mieszkanie było puste. Wciąż nie miałem sofy, więc spałem na materacu. Lodówka brzęczała zbyt głośno. W łazience wisiało jedno ręcznikowe trofeum z poprzedniego życia – biała frotte, z haftem „Mr. & Mrs.”. Nie miałem jeszcze odwagi go wyrzucić. Alicja nie odezwała się od dwóch tygodni. Nie dzwoniła. Nie pytała, gdzie jestem. Nie zostawiła żadnej wiadomości. Po prostu zniknęliśmy sobie z życia. I może właśnie to było najbardziej uczciwe.
Patrzyłem wieczorem przez okno na ludzi wracających z pracy. Kobieta z dzieckiem na hulajnodze. Chłopak z pizzą. Para, która śmiała się tak, jakby nikt poza nimi nie istniał. A ja siedziałem sam. Z kubkiem gorzkiej herbaty i pytaniem, czy zrobiłem dobrze. Nie wiedziałem. Ale po raz pierwszy nie zadawałem tego pytania komuś innemu. Nie szukałem potwierdzenia w oczach matki, żony, przyjaciółki. Nie pytałem Kasi. Nie sprawdzałem, co „ludzie powiedzą”. To było moje życie. Moja decyzja. Było cicho. Samotnie. Czasem boleśnie. Ale też... prawdziwie. Może nie będzie happy endu. Może nie będzie nowej miłości. Może Marta nigdy nie wróci. Może Alicja znajdzie kogoś, kto spojrzy na nią tak, jak ja nigdy nie potrafiłem. Nie wiem. Ale pierwszy raz w życiu nie czuję się aktorem w cudzym scenariuszu.
Marek, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zdradziłem żonę z opiekunką, bo rozczuliło mnie, jak troszczy się o mojego syna. Poszedłem o krok za daleko”
- „Mój gorący romans z teściową miał być tajemnicą. Przez 1 SMS do dziś nie mogę patrzeć na siebie w lustrze”
- „Zdradziłam męża, bo chciałam się zemścić za to, co mi zrobił. Dziś gardzę sobą i nie mogę spojrzeć w oczy dziecku”