„Pobraliśmy się na szybko, żeby dostać kredyt na mieszkanie. Ale zamiast kończyć remont, wykańczaliśmy nasz związek”
„Raty i ciągłe prace wykończeniowe w domu sprawiały, że pod koniec dnia padaliśmy ze zmęczenia. Miałam już tego serdecznie dosyć. Kiedy on proponował, żebyśmy gdzieś się przeszli wieczorową porą, ja odmawiałam, tłumacząc się brakiem sił”.
- Listy do redakcji
Po raz kolejny wypatrywałam momentu, gdy Jacek w końcu uda się do swojego pokoju. Prawie zawsze tuż po obiedzie zasiadał przed komputerem, a ja mogłam w spokoju oddać się swoim sprawom. Również tego dnia mocno zależało mi na tym, żeby jak najprędzej skończył gmerać widelcem w surówce i zostawił mnie samą. Jeszcze nie tak dawno temu, jakoś przed kilkoma miesiącami, obecność męża zupełnie mi nie przeszkadzała.
Było mi przykro, że nasze drogi się tak rozeszły. Sama nie potrafię określić momentu, w którym to nastąpiło. Jesteśmy po ślubie już 3 lata, a wciąż nie doczekaliśmy się dzieci – oboje z jakiegoś powodu odkładamy tę kwestię na później. Prawdę powiedziawszy, chyba nigdy nie poruszyliśmy tego tematu w naszych rozmowach, więc nie mam pojęcia, czemu Jacek nie naciska w tej sprawie.
Nasz związek zaczął się rozpadać
Dawno temu, zanim się pobraliśmy, snuliśmy plany o dwójce własnych dzieci. Ale nie od razu – postanowiliśmy najpierw kupić mieszkanie na własność, jakoś je urządzić, żeby maluchy nie dorastały w prowizorce. I teraz mamy już swoje gniazdko. Fakt, na kredyt, ale kto go teraz nie bierze? Wiadomo też, że szybko go nie spłacimy, więc tak naprawdę jeśli chodzi o powiększenie rodziny, to w sumie nie robi różnicy. Czemu więc on nie porusza znowu tego tematu?
Wiem doskonale, co mnie powstrzymuje przed podjęciem tej decyzji. Obawiam się, że pojawienie się malucha wywróci nasze życie do góry nogami i pozbawi nas resztek prywatności, której i tak coraz bardziej nam brakuje. Poza tym, paraliżuje mnie strach, że pewnego dnia Jacek postanowi odejść, a ja będę zdana tylko na siebie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym samodzielnie sprostać wyzwaniom macierzyństwa.
Próbowałam zrozumieć swoje obawy, ale nie potrafię jednoznacznie tego określić. Być może wszytko potoczyło się zbyt szybko? Byliśmy z Jackiem parą zaledwie jeden rok, kiedy postanowiliśmy się pobrać. I przyznaję, że niemałą rolę w tej decyzji odegrały kwestie finansowe.
Każde z nas wtedy płaciło za wynajem mieszkania i doszliśmy do wniosku, że to strata pieniędzy, nabijanie cudzej kabzy. Korzystniej jest spłacać własne mieszkanie. Ale pożyczkę z banku mogliśmy dostać jedynie razem, czyli najlepiej jako małżeństwo. Jasne, że nie musieliśmy od razu pchać się przed ołtarz – po prostu tak było łatwiej. Mniej papierologii, a tego żadne z nas nie znosi. Więc ekspresowe małżeństwo, zakup kredyt, meblowanie go...
Możliwe, że popełniliśmy błąd
Z dnia na dzień zdałam sobie sprawę, że dzielimy wspólne cztery ściany i w pewnym sensie jesteśmy od siebie zależni. Przynajmniej tak zaczęłam to postrzegać. Moje uczucia do Jacka są wciąż silne, to oczywiste, ale odczuwam pewien niedosyt. Być może tęsknię za tym początkiem związku, kiedy nie mogliśmy się doczekać kolejnego spotkania, kolejnej randki?
Razem z partnerem biegaliśmy po bankach, sklepach meblowych i budowlanych, szukając ekip remontowych i kompletując wyposażenie do naszych czterech kątów. Niby te wszystkie wspólne zajęcia powinny nas do siebie zbliżyć, a jednak gdzieś po drodze zgubiłam poczucie romantyzmu w naszej relacji. Codzienność zaczęła mnie przytłaczać, brakowało mi magii, czegoś niezwykłego. Dlatego ciągle odkładałam decyzję o dziecku na później. No i w pewnym momencie zaczęłam szukać ukojenia w sieci...
Początkowo nie planowałam umawiać się na randki. Pewnego razu, kierowana zwykłą ciekawością, trafiłam na forum internetowe, gdzie zapoznałam się z historiami kobiet zmagających się z poczuciem osamotnienia w swoich związkach małżeńskich. Na forum wypowiadali się również mężczyźni, którzy starali się przedstawić swoją perspektywę na ten temat. Z czasem coraz bardziej angażowałam się w dyskusje na forum i sama zaczęłam dzielić się przemyśleniami o swoim życiu małżeńskim.
Któregoś razu stały gość forum zasugerował, abyśmy kontynuowali rozmowę na osobnym czacie. I właśnie od tego momentu wszystko się zaczęło… Mój rozmówca używał nicku Smutny, nawet nie wiedziałam jak ma na imię. Od początku, nasze dyskusje kręciły się głównie wokół mojej osoby i poczucia osamotnienia. On zaczął mówić o sobie nieco później, po paru dniach.
„Mam problem z tym, żeby opowiadać o sobie” – pisał. – „Ale wiem, że chciałabyś dowiedzieć się czegoś więcej. Będzie najprościej, jeśli ty zaczniesz zadawać pytania, a ja na nie odpowiem”.
Tak dobrze się rozumieliśmy
Gadaliśmy ze sobą tyle czasu i tyle mu o sobie opowiedziałam, że poczułam, iż mogę sobie na to pozwolić. Postanowiłam poruszyć ciążący nam temat.
„Z żoną chyba nie układa ci się najlepiej, co?” – wypaliłam prosto z mostu.
„Ciężko stwierdzić…” – śledziłam wzrokiem znaki pojawiające się na monitorze. – „Bo my w sumie prawie w ogóle nie rozmawiamy. Żyjemy pod jednym dachem, jadamy razem obiady, chodzimy po sklepach, opłacamy faktury i to wszystko”.
„Czy macie dzieci?” – zwróciłam się z pytaniem.
„Niestety nie” – padła odpowiedź. – „Dawniej pragnęliśmy je mieć. Teraz to szczerze mówiąc sam mam wątpliwości. Powiem więcej, nie jestem pewien, czy ona nadal mnie kocha”.
„Dlaczego uważasz, że może być inaczej?”.
„Odnoszę wrażenie, że stara się trzymać ode mnie z daleka” – powiedział. – „Może i nic nie wspomina, nie wychodzi nigdzie wieczorem ani nic z tych rzeczy. Ale wiesz, wydaje mi się, jakby tylko czekała, aż sobie pójdę. Zupełnie jakbym jej przeszkadzał”.
Takie dyskusje ciągnęły się przez parę miesięcy. Nie zawsze rozmawialiśmy o naszych sprawach i kłopotach. Nieraz dzieliliśmy się opiniami na temat książek czy obejrzanych filmów albo rozmawialiśmy o polityce. Świetnie się dogadywaliśmy i prawdę mówiąc, Smutny stał mi się bliższy niż mój własny mąż.
Prawda jest taka, że oboje byliśmy wykończeni
Od dłuższego czasu nie mieliśmy z Jackiem ani jednej tak tak szczerej rozmowy. Wiele razy starałam się stworzyć romantyczny nastrój, zwłaszcza na początku naszego związku. Nie raz, nie dwa przygotowałam uroczystą kolację w blasku świec. Niestety, najczęściej sytuacja wyglądała tak, że mój partner już po wypiciu lampki wina ledwo trzymał się na nogach ze zmęczenia.
Ten cholerny kredyt i ciągłe prace wykończeniowe w domu sprawiały, że pod koniec dnia padaliśmy ze zmęczenia. Nie raz i nie dwa miałam już tego serdecznie dosyć. Kiedy on wychodził z propozycją, żebyśmy gdzieś się przeszli wieczorową porą, ja odmawiałam, tłumacząc się brakiem siły i mówiłam, że może innym razem. Jakoś ciężko nam było to wszystko ogarnąć i dopasować.
Gdy już nasze życie wróciło do w miarę normalnego rytmu, ani ja, ani mój mąż nie zabiegaliśmy o to, by odzyskać dawną bliskość i energię związku. Być może to przez moje czatowanie ze Smutnym, które zaczęło się właśnie wtedy? Odnajdywałam u niego to, czego nie dostawałam od męża. Dlatego też nie widziałam potrzeby, by cokolwiek zmieniać w naszym małżeństwie. Ale ile mogło to potrwać? Jaki był sens trwania w związku, który opierał się wyłącznie na tym, że siedzimy razem przy stole podczas wspólnych posiłków?
Chciałam go poznać na żywo
Sama nie wiem, co mnie naszło, żeby zaproponować Smutnemu spotkanie w realu. Oprócz rozmawiania z kimś przez internet, najwyraźniej brakowało mi też fizycznego kontaktu z drugim człowiekiem. Zaznaczam, że absolutnie nie chodziło o jakieś zbliżenie seksualne. Po prostu coraz bardziej doskwierało mi to, że zwierzam się komuś, kogo w życiu nie widziałam na własne oczy. Łapałam się na tym, że próbuję sobie go zwizualizować w wyobraźni i szło mi to dość opornie. Raz go poprosiłam, żeby mi wysłał swoją fotkę, ale się nie zgodził.
„Kiepsko wychodzę na zdjęciach, a poza tym… Jaki to ma sens?” – odparł. – „Przecież świetnie się dogadujemy. Chyba wygląd zewnętrzny nie ma znaczenia”.
Próbowałam mu to jakoś powiedzieć, ale nie umiałam znaleźć odpowiednich słów. Mimo to ta sprawa tak chodziła mi po głowie, że zaproponowałam spotkanie.
„Nie jestem pewien czy to najlepsze wyjście” – pisał. – „Już teraz mam wyrzuty sumienia, że rozmawiam z tobą na tak osobiste tematy. Poza tym w ogóle nie planuję zdrady. Moja żona jest dla mnie wszystkim”.
„Nikt tutaj nie mówi o zdradzie” – odpisałam pospiesznie. – „Pomyślałam tylko, że fajnie byłoby wyjść na małe spotkanie przy kawie i pogadać”.
„Aż tak ci zależy?” – napisał w odpowiedzi. – „Przecież to będzie zupełnie jak randka, a ja wcale nie to miałem na myśli. Świetnie mi się z tobą rozmawia, bardzo lubię nasze wirtualne pogawędki, są dla mnie ważne. Ale gdy przeniesiemy je do realnego życia, to sprawa nabierze zupełnie innego wymiaru”.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z jego intencji i musiałam przyznać mu rację. Zanim zdecydowałam się złożyć mu tę propozycję, długo biłam się z myślami. W głębi duszy czułam się winna, zupełnie jakbym w jakiś sposób oszukiwała Jacka. To spotkanie stanowiłoby niejako uwieńczenie mojej niewierności. Mimo to, z bliżej nieokreślonych przyczyn, odczuwałam silną potrzebę, by do niego doszło.
Może podświadomie myślałam, że jak go spotkam, to mnie zniechęci do siebie i da mi impuls, żeby odnowić relację z Jackiem? A może zupełnie odwrotnie – miałam nadzieję, że wpadniemy sobie w oko i to z kolei da mi motywację do działania? Jedno wiedziałam na pewno – codzienne życie u boku milczącego męża, z wirtualnym znajomym w tle, to był absurd. Chyba najzwyczajniej w świecie potrzebowałam czegoś, co skłoni mnie do podjęcia jakiejś decyzji.
„Nie traktuję tego w kategorii randki” – odpisałam. – „Zależy mi na poznaniu kogoś z krwi i kości”.
Facet milczał przez dłuższy czas, aż zaczęłam myśleć, że go wystraszyłam. W końcu nadeszła jego wiadomość.
„Wiem, o co ci chodzi, ale ty też postaraj się mnie zrozumieć” – odpisał. – „Możemy się spotkać tylko raz, to wszystko. Nie zamierzam tworzyć niezręcznej atmosfery. Na tym portalu chciałem jedynie znaleźć pokrewną duszę, aby móc z kimś porozmawiać”.
Ale niesamowite zaskoczenie!
Postanowiliśmy spotkać się w kawiarni. Ustaliliśmy, że założę czerwony sweterek, a on będzie miał ze sobą czasopismo o sprzęcie komputerowym. Cały dzień chodziłam zdenerwowana. Część mnie nie mogła doczekać się tego spotkania, a druga strasznie się denerwowała. Kiedy zmierzałam do kawiarenki, miałam taką tremę, że chciałam po prostu dać nogę. I o mało co nie zrobiłam tego, gdy na miejscu zobaczyłam... Jacka.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałam zaskoczona.
– A ty? – odpowiedział równie zdumiony.
Spojrzałam na trzymaną przez niego gazetę, a on zerknął na mój czerwony sweter… Na nasze szczęście, zdołaliśmy opanować nerwy i zamiast wdać się w kłótnię i uciec, rozpoczęliśmy spokojną rozmowę. Doszliśmy do wniosku, że uda nam się to wszystko naprawić. Skoro tak fantastycznie nam się gadało przez internet i spośród wszystkich użytkowników na forum wybraliśmy akurat siebie nawzajem, to znaczy, że mimo wszystko do siebie pasujemy.
Chyba jesteśmy sobie pisani. Z tym, że musimy się nauczyć prowadzić ze sobą rozmowy nie tylko w wirtualnej rzeczywistości, ale też w tej realnej.
Izabela, 28 lat