„Pobyt w sanatorium wyrwał mnie z marazmu i codziennej rutyny. Amant z Ciechocinka skradł mi nie tylko serce”
„Szliśmy dalej, obok sanatoryjnego ogrodu z pustymi leżakami. Przez moment poczułam się dziwnie lekko. Jak dziewczyna, której ktoś pierwszy raz powiedział komplement” .

- Redakcja
Mój mąż zmarł nagle. Czasem się zastanawiam, czy to dobrze, że nie cierpiał, czy źle, że nie zdążyliśmy sobie wielu rzeczy powiedzieć. Po jego śmierci już nikogo do siebie nie dopuściłam. Bo i po co? Zosia, moja córka, próbowała mnie wyciągać z domu przez lata. A to wyjazd z Uniwersytetem Trzeciego Wieku, a to wycieczki dla seniorów. Odmawiałam. Aż w końcu po cichu wykupiła mi turnus sanatoryjny i po prostu postawiła mnie przed faktem dokonanym.
– Mamo, pojedziesz. Oderwiesz się, zmienisz otoczenie. Nic ci się nie stanie – powiedziała, pakując mi walizkę z zapałem.
I tak znalazłam się w sanatorium, otoczona przez ludzi z bolącymi kolanami, biodrami i samotnymi myślami.
Poczułam się dziwnie lekko
Spotkaliśmy się przypadkiem, ale w uzdrowiskach wszystko jest trochę przypadkiem. Stołówka miała wyznaczone godziny, ale nikt się ich ściśle nie trzymał. Weszłam wtedy trochę wcześniej. Usiadłam przy czteroosobowym stoliku, kiedy obok podszedł on.
– Czy to wolne? – zapytał, wskazując miejsce naprzeciwko.
Skinęłam głową. Usiadł bez skrępowania i od razu zaczął mówić, jakbyśmy znali się od lat. O tym, że zawsze bierze kompot, chociaż nigdy go nie dopija. O tym, że woli surówki z marchwi niż z pora. Słuchałam, bo mówił tak ciepło, bez pośpiechu, jakby naprawdę interesowało go, co myślę o tym kompoście. Po obiedzie zaproponował spacer.
– Przejdziemy się? Słońce dziś łaskawe, a chodzenie po jedzeniu to najlepsza rzecz na wszystko – powiedział i wstał, jakby nie brał pod uwagę, że mogę odmówić.
Ruszyliśmy powoli, alejką wzdłuż fontanny. Nie pytał o moje życie. Mówił o sobie. Że był nauczycielem matematyki. Że po śmierci żony nie potrafił spać przy zgaszonym świetle. Że nie przepada za sudoku, ale zawsze je rozwiązuje.
– Zapomniałem już, jak to jest z kimś rozmawiać tak bez pośpiechu – powiedział nagle.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się lekko, jakby chciał mnie przeprosić za tę szczerość. Nie musiał.
– A ja chyba zapomniałam, jak to jest być słuchaną – odpowiedziałam i to zdanie zaskoczyło mnie samą.
Zamilkliśmy na chwilę. Szliśmy dalej, obok sanatoryjnego ogrodu z pustymi leżakami. Przez moment poczułam się dziwnie lekko. Jak dziewczyna, której ktoś pierwszy raz powiedział komplement. Nie wiedziałam, czy chcę, żeby ten spacer trwał, czy może powinnam wrócić do swojego rytmu, do ciszy, którą tak długo pielęgnowałam.
Zakochałam się
Władek przyszedł się pożegnać ostatniego dnia. Miał już spakowaną torbę i bilet na poranny pociąg. Spotkaliśmy się przy wejściu do pawilonu, gdzie zwykle rozkładano leżaki. Zamiast żartować, jak zazwyczaj, przez chwilę milczeliśmy.
– No i to już – powiedział cicho. – Ale przecież to nie musi być koniec, prawda?
Wyjął z kieszeni kartkę z nazwiskiem i adresem. Nie numer telefonu, nie mail, tylko zwykły adres.
– Będę pisał – dodał. – Ale tylko jeśli obiecasz, że mi odpiszesz.
Nie odpowiedziałam od razu. W końcu schowałam kartkę do torebki i kiwnęłam głową.
– Odpiszę – powiedziałam i zaraz zrobiło mi się cieplej.
A kiedy już go nie było, wróciłam do pokoju i usiadłam przy stole.
Pierwszy list przyszedł po tygodniu. Władek pisał, że znowu wrócił do rozwiązywania krzyżówek, że brakuje mu herbaty z sanatoryjnego bufetu i że co rano przechodzi obok kiosku z gazetami, bo tam ostatni raz widział mnie z rozwianym szalem.
Odpisywałam ostrożnie. Zaczynałam od ogólnych tematów – pogoda, wspomnienia z turnusu, stare książki. Ale z każdym kolejnym listem czułam, że piszę więcej. Władek był w tym cierpliwy. Nie nalegał, nie zadawał zbyt wielu pytań. Po prostu pisał. O tym, co widzi za oknem. O starszym panu, który uczy się obsługi internetu. O swojej kuchni, która zawsze pachnie cebulą, choć nigdy jej nie używa. I o tym, że chciałby kiedyś znów przejść ze mną tę samą alejką wzdłuż fontanny.
Zaskoczyła mnie
Czekałam na te listy z takim napięciem. Codziennie rano zaglądałam do skrzynki. Kiedy znajdowałam kopertę z jego pismem, czułam, że żyję naprawdę. Córka zaczęła coś podejrzewać. Zauważyła, że częściej się uśmiecham. Że robię się bardziej nieobecna. Pewnego popołudnia, kiedy znalazła mnie z listem w ręce. Bez słowa usiadła naprzeciwko i patrzyła.
– Kim on jest? – powiedziała w końcu.
Nie odpowiedziałam od razu. Zwinęłam kartkę i wsunęłam ją do koperty. Potem spojrzałam na nią i powiedziałam spokojnie:
– Przyjacielem.
Zosia uniosła brwi.
– Mamo, nie znasz go dobrze. Przecież tacy faceci… oni często czegoś chcą.
– Nie jestem dzieckiem, Zosiu – powiedziałam, starając się mówić bez gniewu.
– Szkoda, że czasem się tak zachowujesz – odparła, bardziej zmęczona niż złośliwa.
Nie odpowiedziałam. Zosia patrzy na mnie jak na starą kobietę, która nie powinna już czuć nic więcej niż wdzięczność za kubek herbaty.
Poczułam lekki ścisk w gardle
Zdecydowałam się odwiedzić Władka. Napisał, że czeka. Pojechałam z duszą na ramieniu. Zaprosił mnie do siebie, do małego mieszkania w bloku. Czysto, skromnie, dużo książek. Robił herbatę, a ja oglądałam zdjęcia na półce. Było tam zdjęcie kobiety – domyśliłam się, że to jego żona. Poczułam lekki ścisk w gardle, ale nic nie powiedziałam. Zaparzył rumianek, przyniósł na tacy, a potem zadzwonił jego telefon. Przeprosił i wyszedł do drugiego pokoju. Nie chciałam podsłuchiwać. Naprawdę nie chciałam, ale drzwi były lekko uchylone i usłyszałam kilka zdań. Jedno z nich utkwiło mi w głowie jak drzazga:
– Nie, no jasne, że jej nie powiem. Przecież i tak wszystko robi, jak jej powiem. Starzy ludzie są samotni.
Zamarłam. Nie byłam w stanie tego słuchać. Wstałam po cichu, chwyciłam torebkę i wyszłam. Wsiadłam do autobusu i przez całą drogę patrzyłam w szybę. Myśli wirowały. Czyli miałam rację – to było zbyt piękne. Myślałam, że jestem ważna. Że coś dla niego znaczę. A wyszło jak zwykle. Naiwnie. Nie odezwałam się do niego przez kilka dni. Nie odpisałam na list. Nie odebrałam telefonu. Chciałam zniknąć. Chciałam zapomnieć, że znów dałam się nabrać.
Źle go oceniłam
Po kilku dniach ciszy usłyszałam dzwonek do drzwi. Stał tam Władek. Nie uśmiechał się. Był poważny, trochę spięty. Patrzył na mnie długo, zanim się odezwał.
– Mogę wejść? – zapytał.
Nie odpowiedziałam. Odsunęłam się tylko na bok. Wszedł i usiadł przy stole. Podał mi list, ale go nie otworzyłam. Patrzyłam na niego w milczeniu.
– Słyszałam, co o mnie mówiłeś – powiedziałam. – „Starzy ludzie są samotni”. I że wszystko robię, jak mi powiesz. Co jeszcze uważasz? Że jestem łatwa do manipulacji?
Spuścił wzrok. Przez chwilę myślałam, że zacznie się tłumaczyć.
– To nie było o tobie – powiedział cicho. – To był telefon do kolegi. Opowiadałem mu o jego matce. Opiekuję się nią. I że się martwię, że on to wykorzystuje.
Patrzyłam na niego uważnie. Nie brzmiał jak ktoś, kto się tłumaczy. Brzmiał jak ktoś, kto mówi prawdę.
– Myślałam, że cię obchodzę – szepnęłam. – A potem usłyszałam te słowa…
– Bo mnie obchodzisz – odpowiedział spokojnie. – Jak nikt od lat. Gdybyś mi nie odpisała na pierwszy list... chyba wróciłbym do tego pustego domu i przestał wierzyć, że jeszcze coś mnie czeka.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W tamtej chwili nie miałam już w sobie tej złości. Zostało tylko zmęczenie. I cień ulgi.
– Chcę ci wierzyć – powiedziałam w końcu.
– To spróbuj jeszcze raz – odpowiedział.
Było mi dobrze
Nie spałam prawie całą noc. Leżałam na wznak, patrząc w sufit. Układałam sobie wszystko w głowie. Co wiem, a czego się boję. Co może się jeszcze wydarzyć, a co już dawno za mną. Myśli wracały do rozmowy z Władkiem, do jego oczu, do jego głosu.
Zosia przyjechała nazajutrz. Weszła jak zawsze – zdecydowanym krokiem z siatką zakupów. Usiadłyśmy przy stole, bez herbaty, bez drożdżówek, bez tej całej otoczki, która zwykle łagodziła napięcia.
– Jeśli go jeszcze widujesz, musisz być ostrożna – zaczęła. – Nie mówię, że wszyscy są źli, ale nie możesz być naiwna. Nie wiem, co on ci obiecuje, ale...
– Nic mi nie obiecuje – przerwałam. – I ja też nic nie oczekuję. Po prostu dobrze mi z nim.
Zosia zamilkła. Wzięła głęboki oddech i spojrzała w okno. Po dłuższej chwili powiedziała cicho:
– Jeśli jesteś szczęśliwa, to ja się nie wtrącam.
Nie odpowiedziałam. W tym momencie nie potrzebowałam więcej. Dwa dni później zadzwoniłam do Władka.
– Możesz dziś wpaść na herbatę? – zapytałam.
Przyszedł punktualnie, z jabłkami w siatce i skromnym uśmiechem. Usiedliśmy w kuchni, długo nic nie mówiliśmy. Nie trzeba było. Kilka miesięcy później się przeprowadził. Powoli, bez pośpiechu. Najpierw jedna szuflada, potem półka w łazience. Teraz dzielimy codzienność – zakupy, spacery, wieczory przy książce. I choć nie mamy pewności, ile tego czasu nam jeszcze zostało, wiemy jedno: warto go spędzać razem.
– Może ty masz więcej odwagi niż ja – powiedziała mi niedawno Zosia.
– Nie jestem odważna – odpowiedziałam. – Po prostu już wiem, że nie warto marnować czasu.
Aniela, 71 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wychowałam córkę zmarłej siostry jak własną. Po latach okradła mnie i uciekła bez słowa z kasą” „Po ślubie zostałam przy swoim nazwisku, bo męża brzmiało głupiutko. Nie sądziłam, że to aż tak urazi jego męską dumę”
- „Gdy mąż odszedł do innej, pocieszyłam się umięśnionym szwagrem. Nie jestem desperatką, tylko spryciulą”
- „Po rozwodzie miałam dość dziecinnych facetów. Jednak pewien wdowiec sprawił, że chciałam pobawić się z nim w mamę i tatę”