Reklama

Dochodziła północ. Rozsądnie byłoby już położyć się spać, ale zostało mi do przeczytania jeszcze tylko sześćdziesiąt stron bardzo wciągającej powieści kryminalnej. Identyfikowałam się z bohaterką. Myślałam właśnie o tym, że na jej miejscu zachowałabym się dokładnie tak samo – walczyłabym z tym bezlitosnym seryjnym mordercą w każdy możliwy sposób. Nie pozwoliłabym, by sparaliżował mnie strach, bo wtedy nie miałabym żadnych szans. Przewróciłam kolejną kartkę i... serce podeszło mi do gardła. Ale nie z powodu książki, tylko dziwnego ptaka, który wleciał przez otwarte drzwi balkonowe i jak oszalały tłukł się po pokoju. Po chwili dotarło do mnie, że to nietoperz!

Reklama

Mężczyźni ruszyli do boju

Zerwałam się z łóżka na równe nogi, pobiegłam do łazienki po ręcznik. Machałam nim z całej siły, żeby wypłoszyć nocnego napastnika. Osiągnęłam zdumiewająco odwrotny efekt. Do pokoju wpadł drugi skrzydlaty potwór. Kiedy otarł mi się o twarz, rzuciłam się do ucieczki.

Zadzwoniłam do drzwi najbliższych sąsiadów. Mieszkałam tu od niedawna i zdążyłam poznać tylko Anię i Krzysztofa. Rozmawiałam z nimi nie więcej niż dwa–trzy razy. W windzie przedstawiliśmy się sobie, zamieniliśmy kilka zdań. Robili wrażenie miłych ludzi. Byli małżeństwem w moim mniej więcej wieku, mieli kilkuletniego syna Kacpra.

Naprawdę chciałam zachowywać się cicho, żeby nie obudzić dziecka, ale emocje i strach wzięły górę – koniec końców stałam na korytarzu i wrzeszczałam:

– Ratunku! W moim mieszkaniu są nietoperze!

Wyglądałam pewnie dość groteskowo. Miałam na sobie koszulkę nocną, niestety ze śladami po rozlanym soku porzeczkowym. Ze zdenerwowania nie od razu wpadłam na to, że mogę osłonić się ręcznikiem, który wciąż trzymałam w ręce.

Dzwoniłam tylko do jednego sąsiada, jednak obudziłam wszystkich. Jako pierwszy odważnie przekroczył mój próg Krzysztof. Zza jego pleców skradali się pozostali. Jeden z nich, otyły pięćdziesięciolatek, usiłował przejąć dowodzenie.

– Uwaga na włosy! – wołał. – Nietoperze lubią się w nie wplątywać, a wtedy koniec! Trzeba zapalić więcej świateł, bo coś tych wampirów nie widać! Musimy się upewnić skąd przyfrunęły!

Pomimo niecodziennej i krępującej dla mnie sytuacji nie zdołałam powstrzymać uśmiechu. Przestrogę na temat włosów wygłosił sąsiad zupełnie ich pozbawiony. To samo musiało rozśmieszyć Krzysztofa.

– Są jeszcze na świecie altruiści, troszczący się o bliźnich – szepnął do mnie.

W ogólnym rozgardiaszu nikt inny tego nie usłyszał. Gdy któraś z kobiet krzyknęła, że obydwa nietoperze wiszą na gzymsie, mężczyźni ruszyli do boju.

Ktoś energicznie domagał się szczotki na kiju, by unieszkodliwić szkodnika.

– Nie wolno – zaprotestował nastolatek, wyglądający na wzorowego ucznia i mola książkowego. – Nietoperze są pod całkowitą ochroną.

– Przecież ja ich nie chcę utłuc, tylko wygonić! – oburzył się sąsiad.

– Zamknijcie drzwi wejściowe! – zawołał nagle Krzysztof, który rzucił się w stronę balkonu i odciął nietoperzom drogę ucieczki.

– Panie sąsiedzie, no co pan! W jaki sposób je wygonimy, jeśli wszystko pozamykamy?

– Musimy je schwytać. Potem to panu wytłumaczę! Teraz lepiej, żebyśmy wszyscy stąd wyszli, tylko ostrożnie. Mam gdzieś w domu podbierak do ryb, pójdę poszukać.

– Na nietoperze z podbierakiem? Ja bym wziął siatkę na motyle, byłaby lepsza – odezwał się pięćdziesięciolatek, wyraźnie niezadowolony z utraty przywództwa.

– Jeśli ma pan siatkę pod ręką, nie ma sprawy – zaśmiał się Krzysztof.

A nie lepiej wezwać straż pożarną?

Staliśmy na korytarzu, czekając na rozwój wypadków. W duchu gratulowałam sobie, że po przeprowadzce zdążyłam jako tako posprzątać. Byłoby mi głupio, gdyby Krzysztof zobaczył te wszystkie kartony, po których było widać, że sklejał je ktoś o dwóch lewych rękach. Ktoś, czyli ja.

Dlaczego właściwie chciałam zrobić dobre wrażenie na moim sąsiedzie? Był co prawda bardzo przystojny, miał miły głos i zaraźliwy śmiech, ale miał też żonę i dziecko. Niedawno skończyłam trzydzieści lat i chociaż od dość dawna byłam sama, nigdy nie romansowałam z żadnym żonatym mężczyzną. Wiem, że życie jest czasem skomplikowane. Nie potępiam i nie osądzam takich par. Ja się jednak do tego nie nadaję, co jest prawdopodobnie objawem pychy. Miałabym znaleźć się w upokarzającej sytuacji tej trzeciej? Ukrywać się przed ludźmi i spędzać samotne święta? Dobrowolnie zabrać sobie szansę na związek z mężczyzną, dla którego byłabym najważniejsza?

– O rany! Już wiem, o co chodzi! – przerwał moje rozmyślania zwolennik siatki na motyle. – Wiem, co sąsiad kombinuje, dlaczego chce złapać te nietoperze. One mogą być zarażone wścieklizną. W zeszłym roku były takie przypadki, chyba w Białymstoku i w Olsztynie. A pani ma podrapany policzek. Najlepiej jechać zaraz na szczepienie, bo z wścieklizną nie ma żartów.

Albo mi się wydawało albo wszyscy odruchowo cofnęli się o krok.

– Wścieklizna w środku miasta? – odezwała się po chwili kobieta w niebieskim szlafroku. – To chyba niemożliwe, przecież coś byśmy o tym wiedzieli, byłyby jakieś komunikaty.

– Nietoperze nie atakują ludzi, a ten zaatakował! To może znaczyć, że jest chory – triumfalnie oznajmił pięćdziesięciolatek.

– Nie atakują? Sam pan mówił, że wplątują się we włosy! – sąsiadka nie dawała za wygraną.

– E tam, austriackie gadanie. Wplątują się, jak stracą orientację.

– Nietoperze prawie nic nie widzą, poruszają się dzięki echolokacji! – oświecił nas uczony nastolatek.

Miałam dość! Nie wiedziałam nawet, że nietoperz mnie zadrapał, czułam tylko muśnięcie. Mają rację ci, którzy mówią: „Chcesz pana Boga rozśmieszyć, powiedz mu o swoich planach”. To miał być jeden ze zwykłych wieczorów. Chciałam trochę poczytać i po prostu zasnąć. Nie planowałam nocnej debaty z sąsiadami ani polowania na nietoperze.

Zobaczyłam Krzysztofa, uzbrojonego w podbierak, pudełko po butach i grube rękawice. Zaproponował, żebym poczekała w jego mieszkaniu, zrobiła sobie herbaty i odpoczęła, bo schwytanie nietoperzy może trochę potrwać.

– Chce pan tam iść sam? Przecież pomożemy! – deklarowali sąsiedzi.

– Nie ma takiej potrzeby. Lepiej, żebyście poszli spać – zdecydował Krzysztof. – Łatwiej będzie je podejść bez zwracania na siebie uwagi.

– Poczekam na klatce. Nie chciałabym przeszkadzać pana rodzinie – szepnęłam.

– Kacper i jego mama są na wakacjach, a pani naprawdę potrzebuje chwili spokoju – usłyszałam. – Na wersalce w salonie jest koc i poduszka, proszę się zdrzemnąć, bo to może potrwać nawet i ze dwie godziny.

– Panie sąsiedzie, a nie lepiej wezwać straż pożarną? – zatroszczyła się kobieta w szlafroku.

– Jeśli sobie nie poradzę, rzeczywiście tak zrobię – uśmiechnął się Krzysztof.

Nie muszę podpisywać listy obecności

Obejrzałam w lustrze swoją twarz. Nie było aż tak źle. Gdyby uderzyła mnie w lesie jakaś gałąź, wyglądałabym pewnie podobnie. Powinnam chyba myśleć o wirusie wścieklizny, ale byłam tak potwornie zmęczona, że gdy tyko położyłam się na wersalce w dużym pokoju, natychmiast odpłynęłam w błogi sen. Obudziło mnie delikatne dotknięcie w ramię. Za oknami było zupełnie jasno.

– Pani Julio, jest wpół do siódmej. Zdaje się, że wychodzi pani do pracy kilka minut po siódmej, dlatego panią budzę.

Mało przytomna zaczęłam wypytywać Krzysztofa o nietoperze. Wskazał ręką obwiązane sznurkiem pudełko z wyciętymi małymi dziurkami.

– To nocne stworzenia, teraz pewnie śpią. Wydawało mi się, że zachowują się normalnie, czyli powinny być zdrowe. Zaraz je jednak zawiozę do Wojewódzkiego Centrum Weterynarii. Zbadają je i będziemy mieli pewność. Na wyniki trzeba trochę poczekać, ale proszę się nie martwić. Gdyby podejrzewali wściekliznę, wezwą nas na szczepienia. O ile się orientuję, na razie jesteśmy bezpieczni.

– Nas? – zapytałam zaniepokojona.

– E, tam, minimalne draśnięcie! – rzucił beztrosko. – Opowiem pani lepiej historyjkę o nietoperzach. Na strychu śpi całe stado. Wszystkie, jak to nietoperze, głowami na dół, tylko jeden głową do góry. Czy wie pani, dlaczego?

– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam rozbawiona.

– Bo zemdlał.

Roześmieliśmy się oboje, ale myślałam o tym, że nie powinnam tak wykorzystywać Krzysztofa. W końcu to moje nietoperze, to znaczy wpadły do mojego mieszkania i chyba to ja powinnam je zawieźć do weterynarza.

– Żaden problem – uśmiechnął się. – Nie muszę podpisywać listy obecności, bo mam własną firmę. Zajmuję się projektowaniem terenów zielonych, a dzisiaj się nigdzie nie spieszę.

Krzysztof zaproponował kawę, ale nie miałam już na to czasu. Pracowałam w dziale księgowości w jednej z zachodnich korporacji. Spóźnienia nie wchodziły w rachubę.

Co za bezczelny typ!

W firmie nie powiedziałam nikomu o przygodzie z nietoperzami. Obawiałam się, że szef zażąda, żebym od razu pojechała na szczepienia, a potem będzie obserwował, czy mimo wszystko nie cierpię na wodowstręt. Lubiłam szefa, jednak na punkcie zdrowia był trochę przewrażliwiony. Koleżanka przyszła kiedyś do pracy z podwyższoną temperaturą i katarem. Przeżywaliśmy właśnie trzęsienie ziemi, czyli roczny bilans. Kasia nie chciała nas z tym zostawić. Wszyscy się spodziewaliśmy, że jej heroiczna postawa zyska uznanie, a wybuchła awantura.

– To jest nieodpowiedzialne i niedopuszczalne – wrzeszczał szef. – Chce pani zarazić całe biuro? Albo dodawać liczby w malignie? To jest dziedzictwo PRL-u, to jest dziwaczne myślenie, to jest popisywanie się!

Odważyłam się wtrącić, że Kasia nie pamięta Polski Ludowej, bo się jeszcze wtedy nie urodziła. Pogorszyłam tylko sytuację, awantura trwała dłużej.

Uważałam siebie za profesjonalistkę, która w drzwiach firmy zostawia prywatne sprawy za sobą. Tak było do tej pory, ale cały dzień myślałam o Krzysztofie, zwłaszcza o tym, jak na mnie patrzył. Tak się nie patrzy ani na ogarniętą paniką sąsiadkę, ani na znajomą.

„To pewnie zwykły podrywacz!” – pomyślałam i zrobiło mi się przykro. Wolałabym, żeby za ścianą mieszkał wspaniały mężczyzna: mądry, dobry, wierny swojej żonie, wzbudzający zaufanie. Mogłabym wtedy wierzyć, że tacy jak on naprawdę istnieją i może któregoś dnia ja też kogoś takiego spotkam. Dotychczas moje sukcesy na tym polu były mniej więcej takie, jak Bridges Jones.
Po przemyśleniu sprawy postanowiłam zareagować ostro na ewentualne niewłaściwe zachowanie sąsiada.

Krzysztof zapukał do moich drzwi w kilka minut po tym, jak wróciłam do domu. Powiedział, że zawiózł nietoperze do badań, a o wynikach zostaniemy powiadomieni, jak już coś będzie wiadomo.
Czułam się trochę skrępowana. W moim mieszkaniu było bardzo duszno. Czytał chyba w moich myślach, bo z uśmiechem zapytał:

– Już nigdy nie otworzy pani okien?

– Otworzę, ale wcześniej zamontuję jakąś siatkę. To brzmi głupio, ale ja się naprawdę bałam.

Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, potem Krzysztof oświadczył, że przygotował dla mnie kolację i kupił dobre wino.

– Pomyślałem, że po niespokojnej nocy i całym dniu pracy może być pani zmęczona. A ja lubię gotować, podobno nawet potrafię – czarował.

O nie! Tego już naprawdę było dla mnie za wiele! Co za bezczelny typ! Kolacja i wino w jego mieszkaniu! Za kogo on mnie właściwie uważa? Za starą pannę, która z braku laku prześpi się z sąsiadem, bo jego żony chwilowo nie ma? Postanowiłam postawić sprawę jasno.

– Panie Krzysztofie, powiem to tylko raz i proszę zapamiętać – zaczęłam zimno. – Przygody ze słomianymi wdowcami mnie nie interesują. Jest mi naprawdę przykro, że okazał się pan godnym politowania donżuanem. Proszę wyjść i zostawić mnie w spokoju!

– Julia, co ty opowiadasz? – zawołał. – Pozwól, że ci wyjaśnię…

– Nie jesteśmy na ty i nie ma nic do wyjaśniania – otworzyłam drzwi i mu je wskazałam.

– Pani się naprawdę myli – powiedział, wychodząc z mojego mieszkania.

Moje życie też się odmieniło

W ciągu najbliższych dwóch tygodni widziałam go kilka razy, ale tylko z daleka. Niestety, nie był to przypadek. Nie rozumiałam sama siebie. Wiele razy spotykałam amatorów jednorazowych przygód i natychmiast o nich zapominałam. A Krzysztofa wypatrywałam zza firanki, obserwowałam osiedlowy parking i sklep, w którym robił zakupy. Rzecz jasna nawet na torturach bym się do tego nie przyznała.

Któregoś popołudnia wpadliśmy na siebie w centrum miasta. Chłodno odpowiedziałam na jego „dzień dobry”. Nieoczekiwanie Krzysztof wziął mnie pod rękę.

– Tylko pół minuty, potem sama zdecydujesz, czy chcesz ze mną rozmawiać – powiedział stanowczym tonem. – Po pierwsze: nietoperze nie były zarażone, dostałem w tej sprawie oficjalne pismo. Po drugie: czułem się zraniony, że tak łatwo mnie osądziłaś, nie dopuszczając do głosu. Nie mogę jednak zachowywać się jak obrażony głupek, bo mi na tobie zależy. Nie miałem i nie mam żony, z nikim się nie spotykam.

– A Anna i Kacper? – wyjąkałam oszołomiona.

– Sama musiałaś dojść do wniosku, że jesteśmy małżeństwem albo parą. Nikt z nas ci o tym nie mówił. Tak działają stereotypy: kobieta, mężczyzna i dziecko we wspólnym mieszkaniu… Tymczasem Ania jest moją siostrą, a Kacper siostrzeńcem. Wkrótce się ode mnie wyprowadzą. Po rozwodzie Ania nie chciała mieszkać z byłym mężem. W końcu udało im się zamienić wspólne mieszkanie na dwa mniejsze.

– Z dopłatą? – zapytałam bez sensu, bo nagle poczułam ogromną sympatię do Ani.

Zaśmialiśmy się oboje i poszliśmy na kawę. Jednak spokoju nie dawała mi jedna myśl.

– A co by było, gdybyśmy się dzisiaj nie spotkali?

– Spotkalibyśmy się! Już ci wybaczyłem żałosnego donżuana. Zamierzałem odważnie zapukać do twoich drzwi. Nie wierzysz? To sama zobacz, co tutaj mam – Krzysztof zdjął z ramienia torbę i wyjął z niej jakąś książkę.

– Upolowałem ją w antykwariacie. Chciałem ci ją podarować i wszystko wyjaśnić.

Obejrzałam okładkę i uśmiechnęłam się. Dostałam w prezencie książkę pod tytułem „Polowanie na nietoperze”. W środku znalazłam dedykację od Krzysztofa: „Dziękuję Ci za te nocne łowy, które odmieniły moje życie”.

Od tamtego dnia minęły już prawie dwa lata. Moje życie też się odmieniło. Już nie jestem sama. Tworzymy z Krzysztofem szczęśliwą parę. Ściana między naszymi mieszkaniami okazała się możliwa do rozbicia bez naruszania konstrukcji domu. Nietoperze nas już więcej nie odwiedziły, ale oboje mamy do nich ogromny sentyment.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama