„Poczęstowałam go kruchym ciastem ze śliwkami, a on zasiał we mnie nasionko. Nie planowałam być tą trzecią, ale tak wyszło”
„Miał na imię Tomek. Przystojny, pewny siebie, trochę tajemniczy. Wpadł do kawiarni w deszczowe popołudnie, usiadł przy moim stoliku, bo inne były zajęte. Zapytałam zwyczajnie, czy chce kawałek ciasta. Zgodził się. A potem poszło. Nie pytałam, czy jest żonaty. Nie mówił. Zakochałam się. Jak głupia”.

- Redakcja
Nie planowałam tego. Żadna kobieta nie planuje zostać tą trzecią. Tą, która wchodzi między ludzi. Tą, która musi się ukrywać. Ale wtedy, gdy podałam mu talerzyk z jeszcze ciepłym kruchym ciastem, nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, że tak dawno nie widziałam takiego spojrzenia u mężczyzny. Spojrzenia, które mówiło: „Widzę cię. Naprawdę cię widzę”. A ja… byłam wtedy tak potwornie samotna, że chciałam to spojrzenie zatrzymać przy sobie choćby na chwilę.
Miał na imię Tomek. Przystojny, pewny siebie, trochę tajemniczy. Wpadł do kawiarni w deszczowe popołudnie, usiadł przy moim stoliku, bo inne były zajęte. Uśmiechnęłam się i zapytałam, czy chce kawałek ciasta. Zgodził się. A potem już jakoś poszło. Nie pytałam, czy jest żonaty. Nie mówił. Zakochałam się. Jak głupia. I właśnie wtedy, gdy trzymałam w ręku test ciążowy z dwiema kreskami, przyszedł i powiedział mi, że ma żonę. Że to wszystko było tylko chwilą. Że nie tak to miało wyglądać. Ale ja nie jestem chwilą. I moje dziecko też nie.
Dawno nie czułam się tak dobrze
– Pani pozwoli? Inaczej będę tu tak stał i gapił się jak głupi – powiedział z uśmiechem i wskazał krzesło naprzeciwko mnie.
Podniosłam wzrok znad książki i kiwnęłam głową, lekko speszona. Był dobrze ubrany, mokre od deszczu włosy przylgnęły mu do czoła, a w oczach miał coś, co od razu przykuło moją uwagę – zmęczenie, ale takie, które nie odbiera uroku, tylko go dodaje.
– Ciasto? Sama piekłam. Kruche ze śliwkami. Ciepłe jeszcze – powiedziałam po chwili, podsuwając mu talerzyk.
Spojrzał na mnie zaskoczony, potem uśmiechnął się szeroko.
– Tylko jeśli powie mi pani, jak się nazywa.
– Agnieszka – odparłam, czując, że się rumienię. – A pan?
– Tomek.
Zamówiliśmy po kawie. Rozmowa popłynęła naturalnie. O muzyce, o pracy, o pogodzie, o tym, jak bardzo oboje nie lubimy listopada. Zaczęliśmy się śmiać. Już dawno nie czułam się tak dobrze w czyimś towarzystwie. Tak lekko. Po godzinie zadzwonił jego telefon. Zerknął na ekran, ale nie odebrał.
– Przepraszam, muszę lecieć. Ale... mogę zadzwonić? – zapytał, sięgając po serwetkę, na której podałam mu numer.
Nie wiem, czemu się zgodziłam. A może wiem. Byłam samotna. I dawno nikt nie patrzył na mnie w taki sposób. Jakbym znowu była kimś więcej niż tylko kobietą po trzydziestce, która sama chodzi na kawę. Następnego dnia zadzwonił. Potem znowu przyszedł. I tak się zaczęło.
Gdy całował, wszystko mi miękło
– Może dzisiaj kino? Albo po prostu posiedzimy u mnie. Wino, świece, coś ugotuję... – zaproponowałam, uśmiechając się nieśmiało.
– Agnieszka... nie dzisiaj. Mam... zobowiązania – odparł i szybko sięgnął po telefon, jakby liczył, że temat sam się rozejdzie.
– Zobowiązania? – zapytałam powoli, a w moim głosie już zaczynał pojawiać się cień niepokoju.
– Praca. Wiesz, taki dziwny dzień. Ale jutro, obiecuję. Cały wieczór dla ciebie – pocałował mnie w czoło, tak jak lubiłam. Tak, że wszystko mi miękło.
Uwierzyłam. Znowu. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak często będzie znikał. Tłumaczył się spotkaniami, telefonami, nagłymi wyjazdami. Ale kiedy przychodził – potrafił sprawić, że świat tracił znaczenie. Całował mnie, jakbyśmy się znali od lat. Dotykał, jakby znał każdy fragment mojego ciała i duszy.
– Tylko... nie mów nikomu, dobra? – rzucił raz mimochodem, kiedy spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy i chciałam go pocałować.
– Komu miałabym mówić? – zaśmiałam się. – Coś ukrywamy?
– Nie. Po prostu... jestem ostrożny. Ludzie lubią gadać.
Zabolało mnie to. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że te jego zobowiązania mają na imię Anna i noszą obrączkę na palcu. Jeszcze byłam ślepa. Jeszcze chciałam wierzyć, że wszystko się ułoży. Że to coś więcej niż przelotny romans. Że jestem kimś więcej niż tylko odskocznią. I wtedy zaczął mi się spóźniać okres. I wtedy po raz pierwszy naprawdę się przestraszyłam.
Zobaczyłam 2 wyraźne kreski
Pamiętam ten poranek bardzo dokładnie. Zimny, zacinający deszcz, który bębnił o szyby. Próbowałam nie panikować, wmawiałam sobie, że to tylko stres, przypadek, może jakaś infekcja. Ale kiedy stanęłam w łazience i spojrzałam na test, nie było już miejsca na złudzenia. Dwie grube, wyraźne kreski.
– Nie… – wyszeptałam. – To niemożliwe.
Usiadłam na brzegu wanny i wpatrywałam się w test jak w wyrok. W głowie miałam mętlik: radość, lęk, szok, niedowierzanie. I... niepewność. Bo przecież nie wiedziałam, kim on tak naprawdę jest. Zadzwonił tego samego dnia wieczorem.
– Co słychać, kotku? – jego głos był ciepły, znajomy. Przez chwilę miałam ochotę po prostu nic nie mówić i zachować ten moment.
– Tomek... musimy pogadać – powiedziałam w końcu.
– Brzmisz poważnie.
– Bo to jest poważne. Jestem w ciąży.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Tak długa, że aż zerknęłam na ekran, czy rozmowa się nie rozłączyła.
– Jesteś... pewna? – zapytał w końcu.
– Tak. Test i objawy mówią wszystko.
Westchnął. I wtedy usłyszałam słowa, które zmieniły wszystko:
– Agnieszka... nie powiedziałem ci wszystkiego. Ja mam żonę.
Zamarłam. W jednej sekundzie wszystko się rozpadło.
– Żartujesz. – Głos mi zadrżał. – Ty... Ty masz żonę? A ze mną co to było?! Przygoda?!
– Nie tak to miało wyglądać. Wszystko się wymknęło spod kontroli. Nie chciałem cię skrzywdzić...
– Ale to właśnie zrobiłeś – przerwałam mu i odrzuciłam telefon na kanapę, zanim usłyszałam więcej.
Zaczęłam płakać. Nie byłam tylko zakochaną kobietą. Byłam kobietą, która miała w sobie jego dziecko. A on miał żonę. A ja… zostałam sama.
Kłamał, nawet kiedy się śmiał
Nie odbierał ode mnie telefonów przez dwa dni. Potem przyszedł. Stał w moich drzwiach z miną winowajcy, z różami w rękach, jakby to miało cokolwiek zmienić.
– Agnieszka... Wiem, że zawaliłem. Wiem, że powinienem powiedzieć ci od razu. Ale ja nie planowałem się zakochać – powiedział cicho.
– Zakochać? – zaśmiałam się przez łzy. – To nie jest film, Tomek. To moje życie. I teraz – moje dziecko.
– Przepraszam. Nie wiem, co robić. Naprawdę. Moje małżeństwo... to fikcja od lat. Z Anną mieszkamy razem, ale osobno. Nie ma tam już miłości.
– To, czemu z nią jesteś?
– Bo... bo tak było łatwiej. Mamy kredyt, rodzinę, wspólne życie... – spuścił wzrok. – Ale teraz wszystko się zmieniło.
– Teraz? Teraz?! – podniosłam głos. – Teraz, kiedy już wszystko się wysypało, nagle jesteś gotów „coś zmienić”?
Milczał. Patrzył na mnie smutno. I wtedy go zapytałam:
– Co zamierzasz? Co zrobisz, kiedy powiem twojej żonie, że jestem w ciąży?
Podniósł wzrok gwałtownie.
– Nie możesz. Agnieszka, błagam cię. Nie teraz. Nie w taki sposób.
– Więc jak? Mam udawać, że to się nie dzieje?
– Nie. Ale muszę to rozegrać delikatnie. Muszę pomyśleć. Daj mi trochę czasu.
– Na co?! Na pogodzenie się z tym, że zniszczyłeś życie dwóm kobietom naraz?
Nie odpowiedział. Stałam tam z ręką na brzuchu. Już wtedy miałam wrażenie, że nie jestem sama. Że to dziecko czuje wszystko – moje łzy, mój żal, moją samotność. A on odszedł. Bez słowa więcej. Tylko róże zostały. I cisza.
Miłość to czasami za mało
Zniknął na tydzień. Nie pisał, nie dzwonił, nie pytał, jak się czuję. Wmawiałam sobie, że może coś się wydarzyło, że może potrzebuje czasu... Ale prawda była prosta. Uciekł. Jak tchórz. Po 10 dniach jego milczenia wysłałam mu zdjęcie USG. Maleńka plamka. Nasze dziecko. Po minucie zadzwonił.
– Agnieszka... Boże. To... naprawdę się dzieje.
– Tak. I nie masz już luksusu bycia tylko gościem w tej historii. Albo jesteś, albo cię nie ma. Ale zdecyduj się. Już teraz.
– Chcę być. Chcę się tym zająć. Tylko... daj mi jeszcze kilka dni. Muszę to powiedzieć Ani.
– Nie. To ty miałeś już wszystkie „jeszcze kilka dni”. Albo jej powiesz teraz, albo ja to zrobię. Dziś. W tej chwili.
Zamilkł.
– Tomek, nie będę udawać, że to się nie dzieje. Mam dziecko. I ono zasługuje na prawdę. Nawet jeśli ta prawda boli.
– Agnieszka... ona jest chora. Wiesz? Przechodzi leczenie hormonalne, próbowaliśmy mieć drugie dziecko. I jeśli jej teraz powiem...
– Naprawdę chcesz, żebym miała litość dla kobiety, która nie ma pojęcia, że jej mąż sypia z inną? – przerwałam mu. – Przestań mną grać. Nie jestem pionkiem.
Wtedy się rozłączył. I to był ten moment, w którym zrozumiałam, że to nie ja byłam jego wyborem. Byłam jego chwilą. Ucieczką. I nawet jeśli coś do mnie czuł, nie miało to żadnej wartości. Bo miłość bez odwagi jest tylko wygodnym kłamstwem. Podeszłam do lustra. Moje oczy były czerwone, ale spojrzenie twarde. Położyłam dłoń na brzuchu.
– Jesteś tutaj. I ja ci wystarczę. Nikogo więcej nam nie trzeba.
Mam dla kogo żyć
Minęło sześć miesięcy. Brzuch rósł razem ze mną. Już nie czekałam na jego wiadomość. Już nie wypatrywałam nieodebranych połączeń. Zniknął tak, jak znikają tchórze – po cichu, zostawiając po sobie tylko kurz i zamęt. Czy próbował jeszcze? Tak. Raz. Napisał, że „myśli o mnie”, że „chce naprawić”, że „to wszystko skomplikowane”. Odpisałam tylko, że zrobiłam już miejsce dla kogoś, kto naprawdę chce być. I nie mam miejsca dla niego... Nie odpisywał więcej.
Na badania chodzę sama. Wyprawkę kompletuję powoli, z pomocą mamy i przyjaciółki. Czasem płaczę. Ale częściej się uśmiecham. Bo każde poruszenie pod sercem przypomina mi, że mam dla kogo walczyć. Nie jestem już tamtą Agnieszką z kawiarni. Nie szukam spojrzeń. Nie szukam iluzji. Jestem kobietą. Będę matką. I wystarczam sobie. Nie wiem jeszcze, czy moje dziecko będzie miało ojca na papierze. Ale będzie miało matkę, która nigdy go nie porzuci. Nigdy nie zdradzi. I zawsze będzie mówić prawdę – nawet jeśli zaboli.
Agnieszka, 33 lata
Czytaj także:
- „Pojechałam z mężem na jagody, a wróciłam z prawdą, która mnie zniszczyła. W 1 chwili zrozumiałam, że żyłam w iluzji”
- „Zaplanowałam swój bajkowy ślub co do sekundy. Goście także dopisali, tylko zabrakło pana młodego”
- „Zakochałam się pod słońcem Toskanii, ale luby miał sekret. Nie sądziłam, że nasz romans będzie kruchy jak bruschetta”