„Pod pelargonią teściowa zakopała sekret swojego testamentu. Zostawiła mi nie tylko spadek, ale i bezcenną informację”
„Pelargonie Zofii zawsze stały na parapecie kuchennym – zadbane, czerwone jak świeżo pomalowane paznokcie. Po pogrzebie, kiedy weszłam do jej domu po raz pierwszy sama, bez Michała, uderzyła mnie ta cisza. Wzięłam jedną doniczkę ze sobą. Nie mogłam jej zostawić – coś mnie ciągnęło do tego kwiatka”.

- Redakcja
Zofia zmarła w niedzielny poranek. Nie zaskoczyła mnie ta śmierć – jej organizm od miesięcy powoli gasł, jak świeca, której knot już tylko lekko się żarzy. Mimo to pogrzeb był dla mnie jak uderzenie – nie z powodu żalu, ale tego, co poczułam, kiedy trumna zjeżdżała w dół. To nie była rozpacz, tylko ulga. A zaraz po niej – poczucie winy, którego nie mogłam się pozbyć przez kolejne dni.
Zofia była teściową, która potrafiła sprawić, że czułam się w tym domu gościem. Twarda, osądzająca, nieprzejednana. Ale i wpływowa. Michał, mój mąż, był jej oczkiem w głowie – a ja jego cieniem. Nasze małżeństwo od miesięcy pozostawało w kryzysie. Michał zniknął w pracy, a ja – coraz bardziej znikałam z jego życia. Kiedyś podejrzewałam go o zdradę, ale nigdy nie miałam dowodów. Tylko ciszę między nami i jego spojrzenia, które nie trafiały już we mnie.
Teraz, po pogrzebie, to ja zostałam wyznaczona do uporządkowania domu Zofii. Michał – jak zwykle – „nie miał czasu”. Więc to ja musiałam wkroczyć w przestrzeń kobiety, która przez lata kontrolowała wszystko, łącznie z moim życiem.
List w pelargonii
Pelargonie Zofii zawsze stały na parapecie kuchennym – zadbane, czerwone jak świeżo wypolerowane paznokcie. Po pogrzebie, kiedy weszłam do jej domu po raz pierwszy sama, bez Michała, uderzyła mnie ta cisza. Wzięłam jedną doniczkę ze sobą. Nie mogłam jej zostawić – coś mnie ciągnęło do tego kwiatka.
W mieszkaniu postawiłam ją przy oknie. Tego samego dnia postanowiłam ją przesadzić – może z przyzwyczajenia, a może z potrzeby robienia czegokolwiek, by nie myśleć. Zdjęłam starą ziemię, rozluźniałam bryłę korzeniową, kiedy coś zaskrzypiało pod paznokciami.
– Co to do cholery…? – mruknęłam sama do siebie.
Z ziemi wystawała plastikowa folia. Wyciągnęłam ją ostrożnie, brudząc dłonie błotem i ziemią. W środku znajdowała się kartka, starannie złożona, z wyblakłym pismem Zofii.
„Wiem, co zrobił Michał. Wiem, z kim. Myślał, że jestem ślepa. Ale nie jestem. To ty zasługujesz na wszystko, co mam. Nie on. Testament został zmieniony. Jeśli to czytasz – znaczy, że ziemia cię poprowadziła”.
Usiadłam na podłodze, ściskając papier w dłoni. Otworzyłam usta, ale nie potrafiłam wypowiedzieć żadnego słowa.
– Michał… – wyszeptałam, bardziej do siebie niż do kogoś.
W głowie miałam tysiąc pytań, ale jedno powtarzało się najgłośniej: co ja mam z tym teraz zrobić?
Mąż się wściekł
Włożyłam list między strony książki kucharskiej, którą Zofia zawsze trzymała na parapecie – tej samej, gdzie stały pelargonie. Nie potrafiłam wtedy myśleć racjonalnie. Po prostu chciałam, żeby zniknął z oczu, ale został blisko. Próbowałam skupić się na innych sprawach. Minął tydzień.
Michał wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Zmęczony, ale bardziej rozdrażniony niż zmęczony. Wszedł do kuchni i bez słowa pokazał mi książkę, z której wystawała znajoma kartka.
– Czytałaś to? – rzucił lodowato, wyciągając z książki zmięty list.
Serce mi stanęło.
– Michał… To nie ja… Ja… to było w ziemi, w pelargonii… Ja…
– W ziemi?! I co, uznałaś, że możesz sobie to zatrzymać jak pamiątkę?! – wrzasnął. – Przecież to brednie! Ona nigdy by mi czegoś takiego nie zrobiła!
– Ja też tak myślałam – powiedziałam cicho. – Ale to jej pismo. I jej słowa.
– Zmanipulowałaś ją. Starą, schorowaną kobietę. Wmówiłaś jej Bóg wie co, żeby się odegrać! – podszedł bliżej, jego twarz była czerwona. – Nigdy nie byłaś dla niej ważna!
– Michał, ja o niczym nie wiedziałam. Ale to chyba ty powinieneś się tłumaczyć, a nie ja?!
– Ona była stara. A ty… wykorzystałaś to. – Przerwał mi, ściskając papier w pięści.
Milczeliśmy chwilę, a potem, spokojniej, jakby pękł:
– To był raz. I nic nie znaczyło. Rozumiesz?
Spojrzałam na niego. Tak, zrozumiałam. Ale nie w ten sposób, w jaki oczekiwał.
Testament był na mnie
Michał jeszcze tego samego wieczoru wykręcił numer do kancelarii, z którą jego matka współpracowała od lat. Widziałam, jak chodzi po salonie z telefonem przy uchu, jak wbija pięści w kieszenie, jak jego oddech staje się coraz cięższy.
– Co powiedzieli? – zapytałam, kiedy się rozłączył.
– Że testament został zmieniony. Rzekomo wszystko zgodnie z procedurą – wycedził. – Ale to się da podważyć. Była stara, może nie wiedziała, co robi...
– Twoja matka była przy zdrowych zmysłach – odpowiedziałam, choć nie wiedziałam, czy mówię to ze złości, czy lojalności.
Kilka dni później sama pojechałam do kancelarii. Mecenas Wilczek spojrzał na mnie z wyraźnym współczuciem, ale bez sentymentów.
– Testament jest ważny. Został sporządzony prawidłowo, przy świadkach. Mamy nagranie z odczytania jej ostatniej woli. Pani Zofia była bardzo świadoma, czego chce.
Wróciłam do domu, gdzie czekał już Michał.
– Gdzie byłaś? – spytał szorstko.
– Tam, gdzie ty. Chciałam usłyszeć to sama.
W odpowiedzi podszedł do szafy i rzucił na podłogę moją walizkę.
– Pakuj się. Skoro to twoje, to sobie tam siedź. Sama.
Zamilkłam. Schyliłam się i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Wtedy przypomniałam sobie słowa Zofii sprzed miesięcy:
– Malwina… a ty jesteś tu szczęśliwa? Masz jakiś plan na siebie?
Wtedy nie odpowiedziałam. Ale teraz, pakując się, wiedziałam jedno – nie zamierzam się już cofać.
Stary pamiętnik Zofii
Nie szukałam niczego konkretnego. Po prostu sprzątałam, odkładałam na stosy: zatrzymać, oddać, wyrzucić. Kiedy otworzyłam szufladę z biurka Zofii, pomyślałam, że coś w niej dziwnie głucho stuka. Palcami wymacałam drewniany spód, lekko wypukły. Podważyłam go paznokciem – zaskoczył mnie cienki zeszyt schowany między deskami.
Usiadłam na podłodze. Pamiętnik. Żółte kartki, staranne litery Zofii. Zaczęłam czytać.
„Nie poznaję Michała. Może nigdy go nie znałam. W jego oczach nie ma już odpowiedzialności. Tylko potrzeba kontroli. I pustka”.
Wstrzymałam oddech.
„Malwina… Jest cicha, ale nie słaba. Obserwuję ją od dawna. Próbuję z nią rozmawiać, ale Michał zawsze wejdzie, przesłoni, przegada. Widzę siebie sprzed lat. Z tą różnicą, że ona jeszcze może uciec”.
Nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać.
– Zosiu… – wyszeptałam. – Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
Ostatnie zapiski były krótkie, jakby pisane w pośpiechu.
„Jeśli to znajdziesz, Malwino, nie bój się. Weź to, co twoje. I idź przed siebie”.
Zamknęłam zeszyt i położyłam go na kolanach. Wszystko się zmieniało. Już nie chodziło o testament. To była sprawa znacznie głębsza.
To był koniec
Mecenas Wilczek zadzwonił z potwierdzeniem – testament był ważny. Wszystkie dokumenty w porządku, podpisy, świadkowie, data. Miałam prawo do tego domu, do konta, do udziałów, o których wcześniej nawet nie wiedziałam. Miałam prawo… ale nie czułam się do tego gotowa.
Tego wieczoru Michał zjawił się bez zapowiedzi. Stał w progu, sztywny, z lodowatym wzrokiem.
– To twoja ostateczna decyzja? – zapytał.
– Tak – odpowiedziałam spokojnie.
– W porządku. Zniszczę cię. W sądzie, w mediach. Wiesz, ile znaczy moje nazwisko.
– Zofia też wiedziała. I mimo to wybrała mnie – powiedziałam cicho.
– Ona się myliła. Była stara. Traciła rozsądek.
– Prawnicy twierdzą co innego.
Chwilę milczał, potem przeszedł kilka kroków po salonie.
– Ona wybrała ciebie. Ale to nic nie znaczy. Rozumiesz?
– Dla mnie znaczy wszystko.
Nie odpowiedział. Wyszedł, zostawiając za sobą drzwi półotwarte. Patrzyłam przez okno, jak wsiada do auta i odjeżdża. I po raz pierwszy nie poczułam, że za nim tęsknię.
Zostałam w domu, który formalnie należał do mnie, ale wydawał się jeszcze pełen jej obecności. Usiadłam przy kuchennym stole. Obok – pelargonia i pamiętnik.
Nie wiedziałam, co dalej. Ale to, co było wcześniej, już się skończyło.
Nowe życie
Minęło kilka miesięcy. Rozwód z Michałem poszedł szybciej, niż się spodziewałam. Nie protestował. Może zrozumiał, że nie ma już czego odzyskiwać. Może po prostu się poddał.
Dom Zofii powoli zaczął być moim domem. Zdjęłam koronkowe firanki, przemalowałam ściany, pozbyłam się porcelanowych figurek. Ale pelargonia wciąż stała na parapecie. I pamiętnik – choć zamknięty – spoczywał w pudełku na dnie szafy.
Majątek dawał mi bezpieczeństwo, ale nie radość. Nie chciałam żyć w jego cieniu. Dlatego zaczęłam działać – pomagam kobietom, które zostały same, które stoją na rozdrożu tak jak ja kiedyś. Prowadzę warsztaty, rozmawiam, słucham. Próbuję być dla nich tą, którą Zofia, mimo wszystko, była dla mnie na końcu.
Nie wiem, czy wybaczyłam Michałowi. Ale wybaczyłam sobie – że tak długo milczałam, że pozwoliłam, by ktoś inny decydował za mnie.
Pudełko z listem i pamiętnikiem zamknęłam pewnego wieczoru. Zakopałam je w ogrodzie, pod starą wiśnią.
Czasem, żeby coś zakwitło, trzeba najpierw coś zakopać. Nawet jeśli to będzie prawda.
Malwina, 42 lata
Czytaj także:
- „Chciałbym, aby Wnuk dobrze zapamiętał swoje święto. W moim wieku kostucha może zapukać do drzwi w każdej chwili”
- „Teściowa manipulowała mężem, a on oskarżał mnie o najgorsze. W końcu zrozumiałam, że tkwię w toksycznym trójkącie”
- „Teściowa mnie nienawidzi. Tylko czeka, aż się potknę, żeby wyrzucić mi 11 powodów, przez które nie nadaję się na żonę”