Reklama

Nie wiem, czy moje życie można nazwać trudnym. Pracuję jako kelnerka w osiedlowej knajpce – zmianowa robota, napiwki zależą od humoru klientów i pogody. Mieszkam z mamą w dwupokojowym mieszkaniu, które pamięta lepsze czasy – PRL-owska kuchnia, w której szafki nie domykają się od dekady, a piekarnik grzeje tylko z jednej strony. Mama nigdy nie narzeka. Zawsze sobie powtarzam, że kiedyś jej to wynagrodzę, jak tylko coś się zmieni, jak tylko los się do mnie uśmiechnie. A potem mijają tygodnie, miesiące… i nic.

Reklama

To był mój świat

Uwielbiam second handy. Lubię ten kurz, zapachy starych materiałów i to, że każda rzecz ma jakąś historię. Sieciówki mnie nie interesują – tam wszystko wygląda tak samo. A tu… czasem trafia się perełka.

Kiedyś znalazłam niemiecki płaszcz z lat siedemdziesiątych, jeszcze z metką. Innym razem jedwabną koszulę z Paryża. A innym razem kurtkę. Męską, grubą, ciężką, ale zrobioną z dobrej, miękkiej skóry. Leżała wciśnięta między dresy a ortaliony. Wyglądała, jakby nikt jej nigdy nie nosił.

Kurtkę położyłam na łóżku i przez chwilę tylko patrzyłam na nią w półmroku. Rozpięłam ją i przymierzyłam przed lustrem. Miała szeroki kołnierz i solidne suwaki przy kieszeniach. Wyglądałam w niej poważniej, pewniej. Przesunęłam dłonią po podszewce i wyczułam pod palcami coś twardego, ukrytego między warstwami materiału. Mały, wyraźny guzek przy bocznym szwie.

Zaintrygowało mnie to. Wzięłam nożyczki krawieckie i delikatnie rozcięłam podszewkę, tak, żeby nie uszkodzić. Gdy włożyłam pod nią palce, wyczułam coś papierowego i lekko szorstkiego. Wyciągnęłam ten dziwny zwitek i dosłownie oniemiałam.

Miałam plan

W środku były pieniądze. Przesuwałam je między palcami, licząc dwa razy, bo za pierwszym nie dowierzałam. 1500 euro. Nogi mi zmiękły. Usiadłam na podłodze i przez długą chwilę tylko patrzyłam na pieniądze, jakbym miała zaraz odkryć, że to jakiś żart.

Nie spałam tej nocy. Leżałam w ciemności, z głową pełną myśli i ciałem nieruchomym. Wpatrywałam się w sufit, w którym nie było niczego ciekawego. 1500 euro. Kwota nie do pomyślenia w moim świecie. Nagle wpadłam na pomysł. Już wiedziałam, co zrobię z tymi pieniędzmi.

Wstałam wcześnie i pojechałam do salonu meblowego. Weszłam do środka z sercem w gardle. Przy ladzie stał mężczyzna w granatowej kamizelce z logo sklepu.

– Chciałabym odnowić kuchnię.

Spojrzał na mnie, jakby chciał zapytać, czy mówię poważnie. Ale nie powiedział nic, tylko kiwnął głową i zaprosił mnie do ekspozycji.

– Ma być funkcjonalnie, jasno, i proszę… solidny piekarnik. Taki, żeby moja mama mogła upiec makowiec – dodałam po chwili.

– Możemy umówić montaż w ciągu tygodnia, musi pani tylko wybrać meble i blaty.

Nie spodziewała się

Dzień później wysłałam mamę do jej siostry na wieś. Powiedziałam, że przyda jej się trochę odpoczynku, póki dni jeszcze są ciepłe. Zgodziła się, nic nie podejrzewając. Nie wiedziałam, czy się ucieszy z nowej kuchni, ale nie mogłam się już wycofać.

Kilka dni później przyjechała dostawa. Nowe szafki, blaty i piekarnik. Montażyści uporali się z tym zaskakująco sprawnie i szybko, także po dwóch tygodniach stałam w całkowicie odnowionej kuchni. Szafki błyszczały, a piekarnik wciąż miał na szybie przezroczystą naklejkę. Miałam ochotę włożyć do niego cokolwiek, żeby tylko zobaczyć, jak działa, ale chciałam zostawić ten moment mamie.

Wróciła od siostry cała uradowana. Weszła do kuchni i zdębiała. Nie ruszała się przez kilka sekund. Tylko patrzyła. Oczy szerokie, usta lekko rozchylone. Podeszła do zlewu, potem do piekarnika. Dotknęła blatu, jakby nie była pewna, czy to prawdziwe.

– Co to… co tu się stało?

– Zrobiłam remont – odpowiedziałam spokojnie. – Dla ciebie.

– Ty chyba… nie wzięłaś kredytu?

– Nie. Trafiła mi się kurtka z bonusem.

Była w szoku

Przesunęła palcami po gładkiej powierzchni szafki, usiadła na krześle i przez chwilę milczała.

– Ale dlaczego?

– Bo chciałam. Nigdy nie zrobiłaś nic dla siebie. Piekarnik nie działał, a ja mam ochotę zjeść twój makowiec. Taki, jak piekłaś, kiedy miałam osiem lat i chorowałam.

Zamknęła oczy. Przesunęła ręką po twarzy i spojrzała na mnie tak, jakby mnie widziała pierwszy raz od dawna.

– Dziękuję ci – powiedziała tylko.

W tamtej chwili poczułam, że warto było. I że to nie kuchnia ją wzruszyła najbardziej, tylko to, że ktoś wreszcie pomyślał o niej.

Miałam wrażenie, że ta kurtka nie była tylko ubraniem. Że ktoś ją zostawił specjalnie, jak próbę. Albo prezent. Nie wiedziałam, czy tak wypada myśleć. Ale w tamtej chwili nie miało to znaczenia. Nigdy nie widziałam mamy tak wzruszonej. I chyba właśnie to było dla mnie najważniejsze. Po raz pierwszy od dawna czułam, że coś w życiu zrobiłam naprawdę dobrze.

Tamtego dnia mama do późna siedziała w nowej kuchni. Gdybym jej nie kazała iść spać, pewnie przesiedziałaby tam całą noc. To pomieszczenie było teraz najpiękniej urządzone w całym naszym mieszkaniu.

Wzruszyła się

Następnego dnia, gdy wróciłam z pracy, już od progu poczułam zapach drożdżowego ciasta, jak dawniej. Ten sam, który pamiętałam z dzieciństwa, kiedy wracałam do domu ze szkoły, a mama wyjmowała z piekarnika blachę z czymś słodkim i pachnącym jak niebo.

– Siadaj – powiedziała, wskazując krzesło. – Jeszcze zupa się dogrzewa.

Usiadłam. Na stole leżała ścierka z haftem, taki rodzaj troski, którego nie używa się na co dzień. Obok stała miska z sałatką, widelce rozłożone symetrycznie. Wszystko to mówiło: czekałam na ciebie.

– Wiesz – zaczęła, nie podnosząc wzroku – nie chodzi o to, że kuchnia jest nowa. Ja się po prostu… czuję inaczej. Tak, jakby coś się przewróciło we mnie i postawiło na nowo. Przez lata mówiłam sobie: nie trzeba, jakoś się żyje. A teraz zobaczyłam, że można lepiej. I że ktoś o mnie pomyślał.

Nie odpowiedziałam od razu. Pomyślałam, że to zdanie mogłoby mi wystarczyć na resztę życia. Że ktoś o niej pomyślał – to znaczy, że ja o niej pomyślałam. I że zrobiłam coś, co zostanie.

Byłam szczęśliwa

Makowiec smakował jak zawsze, a może nawet lepiej. Może dlatego, że w nowym piekarniku nie przypiekł się z jednej strony. A może dlatego, że jadłyśmy go razem.

Kilka dni później znów weszłam do second-handu. Ten sam zapach kurzu, te same wieszaki. Te same kobiety przesuwające ciuchy z miną, jakby szukały klucza do tajemniczego świata. Pracownica spojrzała na mnie przelotnie i wróciła do układania ubrań. Przeszłam między regałami, ale nie było już męskich skórzanych kurtek. Nie szukałam ich zresztą.

Wiedziałam, że nic podobnego już się nie zdarzy. Takie sytuacje wydarzają się tylko raz w życiu. Tym bardziej więc byłam szczęśliwa, że wydarzyło się to właśnie mnie. I że dzięki tym znalezionym pieniądzom mogłam uszczęśliwić mamę, której w życiu nie spotkało zbyt wiele przyjemnych chwil.

Wiktoria, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama