„Podałam mu ulubiony krem z dyni, a on mi zaserwował gorzką prawdę. To był nasz ostatni wspólny obiad”
„Chciałam, żeby ten wieczór był taki, jak kiedyś. Żebyśmy znów usiedli przy stole, patrząc sobie w oczy, śmiejąc się z byle czego. Chciałam go nakarmić czymś więcej niż tylko jedzeniem. Zaczęłam od kremu z dyni – jego ulubionego. Gładki, delikatny, z odrobiną mleka kokosowego i gałką muszkatołową”.

- Redakcja
Niektórzy mówią „kocham cię” kwiatami. Inni – prezentami, planami na wspólne wakacje, biletem na koncert. Ja mówię to przez rosół. Albo przez krem z dyni, jeśli chcę, żeby to brzmiało bardziej romantycznie. Jestem kobietą po trzydziestce, która wciąż wierzy, że miłość wyraża się przez czułość, a czułość najłatwiej mi pokazać przez jedzenie. Gdy gotuję dla Filipa, mojego chłopaka, to tak jakbym mówiła: „zależy mi”, „jesteś dla mnie ważny”, „wracaj do domu”.
Ostatnio wraca rzadziej. Czasem mówi, że miał długi dzień w pracy. Czasem nie mówi nic, tylko rzuca klucze na komodę i zamyka się w łazience. Zdarza mu się zapomnieć, że obiecał obejrzeć ze mną film. Albo że miał przyjść wcześniej. Ale ja... Ja się nie czepiam. Bo przecież każdy ma gorsze dni. A poza tym – może właśnie teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje czułości?
Dlatego dzisiaj postanowiłam przygotować coś wyjątkowego. Chcę, żeby ten wieczór był taki, jak kiedyś. Chcę, żebyśmy znów usiedli przy stole, patrząc sobie w oczy, śmiejąc się z byle czego. Chcę go nakarmić czymś więcej niż tylko jedzeniem. Zaczęłam od kremu z dyni – jego ulubionego. Gładki, delikatny, z odrobiną mleka kokosowego i gałką muszkatołową. Do tego upiekłam ser camembert z miodem i orzechami włoskimi i podam go z grzankami z rozmarynem. Na drugie danie będzie makaron z domowym pesto z rukoli i bazylii – moje popisowe danie. A na deser tarta z gruszką i gorgonzolą.
Kupiłam nawet białe wino, które piliśmy na naszej pierwszej randce, choć kosztuje pół mojej pensji. I zapaliłam świece. Cztery, równo ustawione, w świecznikach, które kupiliśmy razem na targu staroci. Sprawdziłam wszystko trzy razy. Czy jest czysto. Czy kwiaty w wazonie jeszcze pachną. Czy paznokcie mam pomalowane, ale nie za mocno – tak, jak lubi. Czy włosy nie za bardzo się puszą. Bo może… może dziś wszystko się ułoży. Może się zbliżymy. Może znów będzie jak dawniej. Może jak poczuje ten smak, przypomni sobie, dlaczego ze mną jest.
Nie zrobiłam sceny
Siedziałam przy stole i poprawiałam serwetki, chociaż już wszystko było gotowe. Zegar tykał coraz głośniej, minuty przesuwały się leniwie, a ja udawałam przed sobą, że nie czuję ukłucia niepokoju. Filip miał być przed dziewiętnastą. Była dziewiętnasta trzydzieści. Słyszałam, jak samochody hamują pod blokiem i za każdym razem wstrzymywałam oddech. Kiedy w końcu usłyszałam zamek w drzwiach, nie wstałam od razu. Chciałam, żeby nie pomyślał, że siedzę i czekam jak głupia. Ale siedziałam. I czekałam.
– Hej – powiedział, kiedy wszedł do środka. Zdjął buty, rzucił kurtkę na krzesło i spojrzał w moją stronę. – Zrobiłaś coś?
– Kolację – odpowiedziałam, starając się, żeby mój głos brzmiał zwyczajnie. – Siadaj, zaraz podam.
Nie zapytał, co zrobiłam. Nie przytulił. Nie pocałował w policzek, jak kiedyś. Po prostu usiadł i wyjął telefon, odpisując na coś z marsową miną. Postawiłam przed nim talerz i usiadłam naprzeciwko. Świece migotały między nami, odbijając się w kieliszku wina.
– To ten krem z dyni, co lubisz – powiedziałam, podsuwając mu łyżkę.
– Dobre – rzucił krótko i znów zerknął na ekran.
Miałam ochotę coś powiedzieć, zapytać, czy wszystko w porządku, ale ugryzłam się w język. Zamiast tego zaczęłam mówić o pesto – jak długo ucierałam je w moździerzu, bo tak lepiej się wydobywa smak. Kiwnął głową, nie patrząc na mnie. Zaczęłam opowiadać o tym, jak długo szukałam tego sera do przystawki, ale przerwałam w połowie zdania. Zorientowałam się, że nie słucha. Zjedliśmy w ciszy. Tylko sztućce wydawały jakieś dźwięki. Gdzieś w tle grała cicho muzyka, ale nawet ona wydawała się zbędna. W końcu odłożył widelec, otarł usta serwetką i spojrzał na mnie po raz pierwszy tego wieczoru.
– Nie chcę cię okłamywać – powiedział. – Spotykam się z kimś.
Poczułam, jak wszystko wokół mnie zwalnia. Cienie świec wydłużyły się nagle, jakby chciały mnie ukryć. Nie zapytałam, z kim. Nie zrobiłam sceny. Nie wybuchłam. Spojrzałam tylko na pusty talerz i pomyślałam, czy ona też gotuje. Czy on siedzi przy jej stole i mówi, że dobre.
– Rozumiem – powiedziałam cicho.
Wstałam i zaczęłam zbierać naczynia. Filip przez chwilę siedział nieruchomo. Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie miałam siły słuchać. W końcu wstał, włożył kurtkę i bez słowa wyszedł. Drzwi zamknęły się za nim powoli, niemal niezauważalnie. Zostałam sama z niedojedzoną kolacją, płomieniami świec i winem, które nie miało już żadnego smaku.
Może to moja wina
Zebrałam wszystko ze stołu. Każdy talerz, każdy widelec. Powoli, bez pośpiechu, jakbym robiła to po zwykłej kolacji. Nie patrzyłam w lustro, nie szukałam swojego odbicia w szybie. Nie chciałam wiedzieć, jak wyglądam. Czułam się zupełnie pusta. Ale na zewnątrz było widać tylko spokój i opanowanie. W kuchni rozłożyłam kawałki tarty na dwa talerzyki. Jedną schowałam do lodówki, drugą wzięłam do ręki. Gruszka i gorgonzola – idealne połączenie. Zawsze powtarzał, że to jego ulubiony deser. Dziś nawet nie zapytał, czy zrobiłam.
Usiadłam przy stole. Już bez świec. Bez obrusu. Bez żadnych gestów, które miały coś znaczyć. Włączyłam swoją ulubioną playlistę, tę samą, której słuchaliśmy razem w pierwsze wspólne wieczory. Ale teraz każde słowo drażniło mnie jak zadra pod paznokciem. Wyłączyłam po trzecim utworze. Zjadłam kawałek tarty, choć nic mi nie smakowało. Jadłam, bo nie chciałam niczego wyrzucać. Bo to był mój czas, mój wysiłek, mój pomysł... Wzięłam kolejny kęs i kolejny. W ciszy. Wtedy zadzwoniła Anka.
– I co, zjadł? – zapytała bez żadnych wstępów.
– Nie. Wiesz, co powiedział? Że spotyka się z kimś – odpowiedziałam.
– Co za cholerny palant!
– A ja... posprzątałam. Nic nie rozbiłam. Nawet jednego talerza.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Wiedziałam, że Anka nie wie, co powiedzieć. Czułam, że chciała mnie pocieszyć, ale ja nie potrzebowałam pocieszenia. Potrzebowałam zrozumieć.
– Myślisz, że to ja zawiniłam? – zapytałam.
– Kasia, nie…
– Przez chwilę pomyślałam, że może nie powinnam była tak się starać. Może to go przytłaczało. Może on chciał tylko zjeść coś z lodówki, a ja podawałam mu wszystko na tacy, z winem i świecami.
– Nie. To nie twoja wina. On…
– On po prostu odszedł – przerwałam jej. – A ja nawet nie umiem się na niego porządnie wściec.
Odłożyłam telefon, nie kończąc rozmowy. Anka pewnie jeszcze coś mówiła, ale nie chciałam słyszeć. Nie chciałam słów. Chciałam zrozumienia, które nie przychodziło. Spojrzałam na pusty talerz. Okruchy z tarty zostały jeszcze na brzegach. Przesunęłam je palcem, wzięłam do ust. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że ten cały związek to było moje gotowanie i jego jedzenie. Ja dawałam. On brał. I może nawet nie zauważył, że kiedyś przestał mówić „dziękuję”.
Po prostu przestał kochać
Tej nocy nie spałam. Przekładałam się z boku na bok, a pod powiekami widziałam obrazy, które same się wybierały. Jakby wspomnienia postanowiły zrobić sobie defiladę. Filip i ja w kuchni, ja w jego bluzie, on bez skarpetek, oparty o blat. Pierwszy raz gotowaliśmy razem – zwykłe spaghetti z sosem ze słoika, ale oboje zachowywaliśmy się, jakby to był odcinek kulinarnego show. On wtedy mówił, że lubi gotować, ale to nieprawda. Po prostu lubił być blisko, kiedy ja kroiłam czosnek.
Pamiętam, jak przyniósł mi do łóżka śniadanie. Jajka sadzone z przypalonymi brzegami, kromki chleba, których nie posmarował niczym, ale wszystko podane na tacy z herbatą i pomarańczą. Miał wtedy taką minę, jakby wręczał mi najpiękniejszy prezent. I chyba wtedy naprawdę wierzył, że to coś znaczy. Z czasem te gesty się skróciły. Śniadania zniknęły. W kuchni zostawałam sama, a on pojawiał się dopiero, gdy pachniało jedzeniem. Zamiast rozmawiać, siadał z telefonem. Ja próbowałam łapać jego wzrok, ale patrzył w ekran.
Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy dokładnie przestał mnie całować na dzień dobry. Czy to było przed wyjazdem do jego rodziców, czy może już wcześniej. Czy wtedy, gdy zmienił pracę. Czy może zniknęło to powoli, razem z pytaniami, jak minął mi dzień. A może po prostu przestał mnie kochać, zanim zdążyłam to zauważyć. Zwinęłam się pod kocem, jakbym chciała zwinąć też cały ten czas, który dla niego szykowałam z takim oddaniem.
– Może zjadł u niej wcześniej? – powiedziałam na głos i natychmiast tego pożałowałam. Te słowa wybrzmiały w pustym pokoju jak wyrzut.
Może jadł tam, gdzie było szybciej. Gdzie nie trzeba było czekać, aż ciasto się upiecze. Gdzie nie było ozdobnych serwetek, ani opowieści o tym, skąd jest przyprawa. Może tam, gdzie nie było mnie. Zamknęłam oczy i próbowałam się z sobą dogadać. Czy za dużo dawała? Czy za bardzo chciałam? Czy wystarczy gotować smacznie, by ktoś chciał zostać?
Leżałam długo i w końcu zrozumiałam coś bardzo prostego. To nie chodziło o mnie. Nie o moje dania, nie o świeczki, nie o tarty z gorgonzolą. Chodziło o niego. O jego decyzje. O to, że przestał się starać, ale nie miał odwagi odejść, dopóki nie znalazł kogoś, kto to ułatwi. To nie ja przestałam być kochana. To on przestał kochać.
Przyszedł po ulgę
Minęły trzy dni. Nie napisał. Nie zadzwonił. Nie zapytał, czy wszystko w porządku. A przecież znał mnie. Wiedział, że kiedy nie krzyczę, to jeszcze nie znaczy, że mnie nie boli. W czwartek wieczorem zapukał. Drzwi otworzyłam bez słowa. Stał z rękami w kieszeniach, z tym swoim półuśmiechem, którego zawsze używał, kiedy nie wiedział, co powiedzieć. Nie zaprosiłam go do środka, ale sam wszedł. Zdjął buty, jakby wciąż był u siebie. Usiadł na kanapie.
– Nie chciałem cię ranić – powiedział, unikając mojego wzroku.
Stałam, oparta o framugę, i czekałam. Niech mówi. Skoro już przyszedł.
– To nie było łatwe – zaczął. – Myślałem o tym od dawna. Że to nie działa. Że między nami coś zgasło.
– Nie chciałeś tego ciągnąć. Ale przychodziłeś. Czemu? – spytałam.
– Bo jesteś dla mnie ważna. Ale...
– Ale to nie działało – dokończyłam za niego. – Nie działało, bo ja byłam jedyną, która coś gotowała.
Zamilkł. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak. Ja już wiedziałam.
– Nie przyszedłeś dla mnie – powiedziałam spokojnie. – Przyszedłeś po ulgę. Chciałeś rozstać się w zgodzie. Usłyszeć, że ci wybaczam. Że rozumiem. Że wszystko okej. Ale nie będzie „okej”, Filip.
Patrzył teraz na mnie. Dopiero teraz. A ja nie odwróciłam wzroku.
– Nie potrzebuję już od ciebie nic. Ani wyjaśnień. Ani przeprosin. Ani twojej wersji historii.
Podniósł się powoli. Spojrzał jeszcze na stół, jakby szukał tam śladów tego, co kiedyś między nami było. Ale nic nie zostało. Ani serwetek, ani świec. Tylko pusty blat.
– Chciałem się pożegnać – powiedział.
– Już się pożegnałeś. Tamtego wieczoru. Kiedy zjadłeś ostatnią kolację i powiedziałeś, że idziesz gdzieś indziej.
Odprowadziłam go wzrokiem do drzwi. Nie zamknęłam ich od razu. Czekałam, aż zniknie z klatki schodowej. I dopiero wtedy odetchnęłam. Nie dlatego, że zrobiło mi się lżej. Po prostu poczułam, że w końcu mam przestrzeń. Nawet jeśli była już pusta.
Nie spieszyłam się
Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. W kuchni pachniało jeszcze wczorajszym winem. Otworzyłam okno, włączyłam cicho muzykę i zaczęłam kroić warzywa. Bez powodu. Bez okazji. Tylko dla siebie. Nie spieszyłam się. Mieszałam, doprawiałam, smakowałam. Nie myślałam o nim. Myślałam o tym, co lubię. O tym, że jedzenie nie musi być prezentem dla kogoś. Może być troską o siebie. Czułością, której się nie oddaje, tylko zatrzymuje. I usiadłam przy stole. Sama. Ale całkiem spokojna.
Kasia, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Facet na randce ciągle ględził o byłej żonie. Szkoda, że jej nie zaprosił, bo może we trójkę byłoby weselej”
- „Łudziłam się, że kochanek zostawi dla mnie żonę. On miał rodzinę, a ja jedynie nadzieję, że coś się zmieni”
- „Harowałem w sadzie ojca i myślałem, że przejmę gospodarstwo. Tatuś mnie wykiwał i czuję się jak zgniłe jabłko”